Monaco: What's Yours is Mine - Recenzja
Smooth criminals.
Po co harować i przesiadywać w biurze po nocach, odbębniając kolejne nadgodziny za marne grosze, skoro można w tym czasie wcielić się w zamaskowanego mściciela. Odbierać bogatym, dawać biednym, i takie tam. Biedne oczywiście są nasze kieszenie. „Łatwa kasa” jest na wyciągnięcie ręki.
O ile zabawa w eleganckiego złodziejaszka z charakterem niczym Danny Ocean, dobrze wygląda w filmach, o tyle w rzeczywistości już nie jest tak kolorowo. A raczej pasiasto czarno-biało. A gdyby tak opróżnić kieszenie cyfrowych milionerów w grze? Ha, czemu nie!
Witamy w Monako, w którym bogacze długo nie zaznają spokoju, kiedy wraz z ekipą buszujesz w środku nocy po dzielnicy. Ich kieszenie opróżnisz szybciej, niż rodzimy fiskus, a to już nie lada wyczyn.
Rzecz jasna, celem gry jest więc przeprowadzenie skutecznego rabunku. Czasem w białych rękawiczkach, innym razem z shotgunem wycelowanym w nazbyt wścibskiego ochroniarza. To od nas zależy, czy napad będzie brutalny i krwawy, czy obędzie się bez ani jednego wystrzału. Nic nie stoi na przeszkodzie, by wybić strażników i cywilów w banku. Ale czy nie dość już gier na rynku, w których rozsmarowujemy przeciwników po ścianach? Odrobina rabusiowej finezji popłaca.
W Monaco wcielamy się w kilka postaci. Każdy z rabusiów to specjalista w danej dziedzinie - od szybkiego otwierania zamków, po uwodzenie postronnych osób. Musimy zdecydować, który z nich przyda się najbardziej w nachodzącym skoku. Po śmierci, wcielamy się w kolejną postać z paczki. Sama fabuła gry jest dowcipna i nieskomplikowana, opowiada o losach wspomnianej bandy oszustów. Można ją śledzić, albo machnąć na nią ręką i bawić się w wypełnianie kolejnych misji. Szkoda tylko, że rozpoczynając je nie mamy dostępu do planów pomieszczeń, po których przyjdzie nam buszować. Przez to uderzamy w ciemno.
Gra o wiele bardziej bawi, gdy staramy się o mistrzowski rabunek bez wszczynania alarmu. Po cichutku drepcząc za plecami strażnika i opróżniając sejf, by już po chwili siedzieć w aucie i czmychnąć z miejsca kradzieży. Od tego uzależniony jest czas zaliczenia misji i samej gry. Jeśli zdecydujemy się pospiesznie ją przechodzić, rozgrywkę ukończymy w dwa wieczory. Ale jeśli przyłożymy się do wypełnianych zadań, dobra zabawa nie ominie nas przez wiele dni.
„Gra o wiele bardziej bawi, gdy staramy się o mistrzowski rabunek bez wszczynania alarmu.”
W tytule ze złodziejskimi bohaterami, nie obejdzie się bez przebieranek. Wielokrotnie przyjdzie nam ubierać mundur stróża prawa. Mając na uwadze alarmy, możemy buszować dotąd, aż nie rozpozna nas jakiś wścibski strażnik za długo wpatrujący się w nasze gmeranie w sejfie. A wtedy nie pozostaje nic innego, jak tylko chwycić kasę w garść i brać nogi za pas.
Co ciekawe, nawet jeśli przypadkowy gliniarz dostrzeże nas majstrujących przy zamku, nie kończy to skoku na grubą kasę. Gra kontynuuje rozgrywkę, dając szansę ucieczki. Możliwości zniknięcia sprzed oczu gliniarzy jest mnóstwo. Schowamy się w krzakach, ukryjemy na balkonie czy wślizgniemy do szybów wentylacyjnych. Facet z latarką przeczesze teren, a gdy nas nie znajdzie, da sobie spokój i wróci na poprzednie miejsce. A wtedy znów ruszymy po łup.
W rozgrywce dla pojedynczego gracza, dbałem o dokładne czyszczenie pomieszczeń z porozrzucanej kasy. Pilnowałem również, by nie wejść w pole widzenia policjantów, ani nie uruchomić alarmu przy otwieraniu zamków. Bez pośpiechu, lecz skutecznie. Wiadomo, klasa.
Zupełnie inaczej wyglądała zabawa przez Internet, z losowo dołączającymi się osobami. Kto pierwszy, ten lepszy. Chaos, cięte dowcipy na czacie i ciągłe wzniecanie alarmów, co skutkowało nagłą i niespodziewaną ucieczką przed strażnikami. Niezły bajzel. Niemniej, to właśnie tu czujemy się jak członkowie prawdziwej złodziejskiej bandy. A kiedy zasiądziemy do zabawy z kumplami - przez sieć lub na jednym komputerze - naprawdę możemy poczuć się jak już wspomniany Danny Ocean.
Oprawa graficzna, mimo że pozbawiona efekciarstwa, jest niezwykle pomysłowa. Bez dwóch zdań, ma wciągający klimat kina sensacyjnego, potęgowany przez kamerę pokazującą od góry nasz skok. Świat i jego bohaterów potraktowano z przymrużeniem oka, więc nie spodziewajcie się super realistycznie odwzorowanych czarnych charakterów.
Świetne wrażenie wywarła na mnie oprawa dźwiękowa. Wszystkie te tuptania, stukania czy chrupnięcia wytrychów potęgują gangsterskie doznania, nie gorzej od znakomitej muzyki. Jej autorem jest nominowany do Grammy za Journey - Austin Wintory. Gdy skradamy się do celu, muzyka cichnie, potęgując nastrój. Gdy wpadniemy uruchamiając alarm i biegnąc przez całą planszę, w tle przygrywa wesoło pianino.
Nie da się ukryć, że Monaco: What's Yours is Mine to bardzo dobra pozycja i warto dać jej szansę. Choć nie rozkochuje w sobie od pierwszego wejrzenia, to przy dłuższej rozgrywce zdobywa serce gracza. Dla domorosłych złodziei pozycja jak znalazł.