Skip to main content

Motocross Madness - Recenzja

To samolot? Nie! To ptak? Nie, to xboksowy awatar!

Motocross Madness to miłe zaskoczenie. Spodziewałem się prostej gry zręcznościowej dedykowanej dzieciom i wszystkim starszakom, którzy dbają o wygląd swoich xboksowych awatarów. Otrzymałem jednak całkiem wymagającą grę wyścigową z podniebnymi akrobacjami i całą masą świecidełek do odblokowania. Jest nieźle, choć brakuje ostatecznego szlifu i większej ilości tego, co najważniejsze, czyli zróżnicowanych tras.

W menu głównym Motocross Madness od razu przechodzimy do sedna zabawy. Niestety, gra nie sili się nawet na zarysowanie szkicu fabuły. Brakuje jakiegokolwiek wprowadzenia. Po prostu, wcielamy się w swoje wirtualne alterego, wskakujemy na motocykl i uczestniczymy w tournée po Egipcie, Australii i Islandii.

Prujemy przed siebie po piasku wśród zabytków dawnej cywilizacji, przemierzamy błotniste drogi i jaskinie otoczone bujną roślinnością, przebijamy się przez śnieżno-wulkaniczny, surowy krajobraz. Brzmi fajnie? Ale skromnie. Choć trasy zostały ulokowane w trzech środowiskach, nie różnią się zbytnio od siebie. Ponadto, w kilku trybach zabawy przyjdzie nam pojedynkować się na identycznych odcinkach, co z biegiem czasu staje się żmudnym obowiązkiem odhaczania kolejnych wyścigów.

Widok płonących opon to oznaka naładowanego do pełna dopalacza nitro

Zanim jednak zaliczymy pierwszą wywrotkę na krętych trasach, wybieramy swój pierwszy motocykl crossowy. Każdy model różni się wyglądem i parametrami, takimi jak przyspieszenie, prędkość maksymalna czy przyczepność. Na dwukołowych maszynach nie tylko ścigamy się o miejsce na podium i najlepszy czas, ale wykonujemy też szalone akrobacje w powietrzu, wybijając się ze skoczni, wydm i stromych zboczy. Triki mają niewiele wspólnego z realizmem, ale wygibasy awatarów wyglądają dość zabawnie, przy okazji dodają nam doświadczenie i uzupełniają zapas nitro.

Na trasach odnajdujemy również złote monety, dodatkowy dopalacz i liczne skróty ułatwiające zabawę. Po ukończonym wyścigu otrzymujemy adekwatny do zajętego miejsca zastrzyk gotówki i doświadczenia. Pieniądze przeznaczamy na ulepszenia bolidów i sportowe kombinezony dla awatara. Doświadczenie odblokuje dostęp do nowych motocykli, wyzwań i akcesoriów dla rajdowca. Naturalnie, fatałaszki i sprejowanie to estetyczne zmiany, ale na sprzętowe ulepszenia dwukołowych maszyn warto wyłożyć gotówkę. Wzmacniając parametry pojazdu jednocześnie zwiększamy jego klasę, co umożliwia nam podjęcie walki w poważniejszych wyścigach.

Zawody dzielą się na cztery kategorie. Mamy tu klasyczne wyścigi ośmiu śmiałków o miejsce na podium, pobijanie wyśrubowanych rekordów z „duchami” przeciwników (w ich rolach występują sami deweloperzy), rywalizacje na triki o jak najwyższy wynik punktowy i swobodny tryb eksploracji. Ostatnia możliwość to raczej ciekawostka, warto do niej wracać wyłącznie wtedy, gdy brakuje nam pieniędzy na nowy sprzęt, bo zamiast konkretnego celu, kolekcjonujemy tam rozrzucone na ziemi i w powietrzu monety. Z kolei rywalizacje na triki w ogóle nie przypadły mi do gustu - akrobacje są miłym dodatkiem do wyścigów, ale nie są warte osobnych zawodów.

„Komputerowi przeciwnicy skutecznie używają nitro, wykonują karkołomne ewolucje w powietrzu i sprytnie korzystają ze wszystkich możliwych skrótów.”

Lecę, bo chcę; lecę, bo punkty zdobywać pragnę

Najlepiej bawiłem się w standardowych wyścigach, bo z biegiem czasu sztuczna inteligencja pokazuje pazur. Komputerowi przeciwnicy skutecznie używają nitro, wykonują karkołomne ewolucje w powietrzu i sprytnie korzystają ze wszystkich możliwych skrótów. Bywało, że musiałem powtarzać ponownie niektóre trasy, by wyuczyć się ich na pamięć i bezbłędnie przejechać odcinek.

W pokonywaniu tras przeszkadzają nie tylko rywale i rozmieszczone przeszkody, ale także mechanika gry. Nawet jeśli delikatnie najechałem bokiem motocykla na barierki, albo na wystający z ziemi kamień - mój awatar wylatywał w kosmos. Dosłownie. Owszem, fizyka w grze doskonale wie, co to grawitacja, ale awatar po wypadku wygląda jak drewniana kłoda. Efekt szmacianej lalki? To pojęcie nieznane deweloperom Motocross Madness. Szkoda, bo powypadkowe animacje wyglądają infantylnie i psują ogólne wrażenie z rozgrywki.

Na szczęście zabawa z komputerowymi przeciwnikami, na podzielonym ekranie z drugą osobą lub innymi graczami przez sieć wciąż sprawia sporo frajdy. Za każdym razem, gdy kończyłem wyścigi ze złotem w ręku orientowałem się, że lekko bolą mnie dłonie. Wyścigi są intensywne, trudne, a z żywymi rywalami rozgrywka nabiera jeszcze większych rumieńców. Niestety, niekiedy bywają problemy z połączeniem i nie można znaleźć nikogo, kto aktualnie ściga się przez internet. Ponadto system doboru przeciwników nie uwzględnia poziomów doświadczenia przeciwników, dlatego często nowicjusze stają w szranki ze starymi wyjadaczami.

Najfajniejsza skocznia w grze wsparta jest o stopnie piramidy

Do tej pory xboksowe gry, w których mogliśmy wcielić się w skóry awatarów nie zachwycały oprawą audiowizualną. Motocross Madness nie jest wyjątkiem. Gra co prawda obsługuje rozdzielczość Full HD, a pejzaże mogą się podobać nawet z lotu ptaka. Tyle że z bliska można dostrzec ogromne piksele, które rażą po oczach zwłaszcza na trasach ulokowanych w Islandii. Dynamiczna muzyka dobrze koresponduje z tym, co dzieje się na ekranie, a odgłosy motocykli brzmią całkiem zachęcająco.

Nieznośne natomiast jest przeklikiwanie się przez kolejne tabelki, które atakują nas na każdym kroku. „Odblokowałeś nowe rękawiczki! Zdobyłeś mnóstwo doświadczenia! Zebrałeś kupę pieniędzy!”. Czasem bombarduje nas nawet osiem takich informacji po ukończonym wyścigu, co zamiast motywować do dalszej rywalizacji, odpycha natarczywością. Podobnie rzecz ma się z osiągnięciami. Jeśli uwielbiacie je zdobywać - pokochacie Motocross Madness. Tutaj wystarczy umiejętnie pośliznąć się na zakręcie, żeby dostać trylion świecidełek. Tyczy się to xboksowego gamescore'a oraz systemu Avatar FameStar, dzięki któremu możemy... odziać awatara w kolejną porcję nowych fatałaszków, ale tylko w grze, nie na stałe. Bez sensu, zmarnowano spory potencjał.

Motocross Madness to gra, która cierpi na problemy ze swoją tożsamością. Na pierwszy rzut oka to dziecinnie proste wyścigi, w których można pomalować sobie motocykl i przywdziać szałowe ciuszki. Jednak styczność z grą od razu konfrontuje stereotypy z rzeczywistością. Okazuje się, że to zabawna, wymagająca skupienia i perfekcji gra zręcznościowa. Szkoda, że bywa irytująca i niesprawiedliwa z powodu błędów technicznych.

7 / 10

Zobacz także