Na chłodno o prezentacji Starfield. Czy ja chcę znowu to samo?
Składowe sukcesu.
Ostatnie szczegóły dotyczące gry Starfield wywołują bardzo podzielone reakcje. Jedni absolutnie wierzą, że będzie to hit na miarę poprzednich tytułów studia Bethesda. Inni, nazywając grę „No Man's Skyrim”, sugerują, że nowy produkt będzie pełen klasycznych już błędów, od których nie uratuje nas nawet odświeżony silnik. Tymczasem ja po prezentacji czułem się jak rozwydrzony bachor.
Todd Howard dziękujący wszystkim graczom za wsparcie przez ostatnie lata pracy nad Starfield to miły widok, ale jego obietnice na temat tego, jakie możliwości zaoferuje gra, odbierałem już ze sporym dystansem. Ogromna dowolność w kreowaniu baz i statków? Setki układów gwiezdnych, tak samo interesujących, jak te zaprezentowane na ekranie za jego plecami? Gdzie kończy się prawdziwa zawartość, a gdzie zaczyna marketing - tego nie wiem.
Nie sposób odczuć pewnego rodzaju deja vu, w trakcie oglądania poszczególnych fragmentów rozgrywki. Lądowanie statku widzimy z wnętrza pojazdu, z którego wychodzimy wraz z towarzyszącym robotem. To wygląda jak mniej szczegółowy Star Citizen, ale zaraz po chwili grze bliżej do No Man's Sky, gdy bohater skanuje różne rośliny i drenuje skały z surowców. Ach, no i oczywiście nie mówi, bo przecież kluczowa dla galaktyki postać powinna siedzieć cicho. „Lubiłeś te rzeczy w tych innych grach? U nas też to będziesz robić!” - jakby czuł te słowa Howarda gdzieś w głowie. Tylko czy ja chcę znowu to samo, tylko lekko inaczej?
Później zrobiło się nieco ciekawiej, gdy sterowany bohater napotkał krabopodobnego stwora i, ku mojemu zdziwieniu, zamiast do niego strzelać, pozwolił mu odejść. Zza skał wyłania się reszta stada i grzecznie sobie przechodzą - scena aż nadto zaplanowana pod prezentację i jedyne, z czym gracz zostaje, to z pytaniem, czy takie sytuacje faktycznie będą w grze, czy może klasycznie wszystko, co napotkamy bezwarunkowo będzie chciało nas zjeść? Tego się teraz nie dowiemy.
Słyszymy o tym, że każdy gracz będzie mógł wylądować nie tylko na konkretnych placówkach na planetach, ale też zwiedzić całe globy według uznania. Właściwie to wszystkie ciała niebieskie w danym układzie gwiezdnym, a takich układów mają być setki. W tej kwestii pozostaje po stronie sceptyków - nie wiemy, jak wyglądają planety w miejscach niezaludnionych i jeżeli 80 procent dostępnych obszarów to nudne pustkowia, wówczas liczby nic nie znaczą. No Man's Sky już udowodniło, że bez zapełnienia planet zawartością, gracze szybko się znudzą.
Mam spore wątpliwości względem potyczek z użyciem broni palnej. Elite Dangerous: Odyssey pokazało, że można współcześnie zaprojektować strzelanie super nienaturalne i nudne, a tu nagle okazuje się, że Starfield robi to dokładnie tak samo i nie stara się przynajmniej dorównać lepszym shooterom. Wprawne oko dostrzeże, że to w sumie kosmetycznie poprawiony Fallout 4, a to nigdy nie była dobra strzelanka.
Odwrotnie za to myślę o kosmicznych potyczkach, które wydają się nader przyjemne. Zaprezentowane fragmenty pokazywały ciężkie statki, trzeszczące przy manewrach, których pociski brutalnie penetrowały poszycie maszyn oponentów. Jest widowiskowo, przystępnie, ale też nie do przesady banalnie, jak w przypadku No Man's Sky. Ciekawe tylko, co niesie za sobą obietnica konstruowania własnych pojazdów z dostępnych części składowych. Tylko kosmetyka? Czy może też sposób sterowania się zmieni wraz z dynamiką manewrów? Tyle pytań pozostaje bez odpowiedzi.
Dalsze fragmenty rozgrywki pozostawiają jeszcze więcej znaków zapytania i właściwie jedynie fabuła oraz konstrukcja świata wydaje się bardziej pewna. Wiemy, że projektanci z Bethesdy lubują się w mikroopowieściach, którymi zapewne napakują grę. To na pewno będzie ciekawe do odkrywania, lecz czy tysiąc planet i ich bezmiar nie będą sztucznie przedłużać zabawy - i czy dobrych historii nie będziemy musieli szukać z przysłowiową świecą (w kosmosie)?
Chciałbym powiedzieć, że jestem podekscytowany, ale po ostatnim pokazie nie czuję wielkiej ekscytacji, której spodziewałbym się po produkcji tej skali. Spodziewam się ogromnej - i zapewne pełnej błędów na premierę - gry, której poszczególne elementy rozgrywki będą co najwyżej poprawne. Czy to wystarczy? W sumie Skyrim wciąż cieszy się powodzeniem, a nam pozostaje nadzieja, że Starfield wszystkie te poprawne elementy znów zbierze w wyjątkową całość.