Skip to main content

Na szczycie e-sportu

Relacja z Intel Extreme Masters 2014.

Intel Extreme Masters to seria wielkich imprez e-sportowych, które w świadomości Polaków utkwiły w głównej mierze dzięki przystankowi w Katowicach, w styczniu ubiegłego roku. Impreza w stolicy Górnego Śląska tak się spodobała, że postanowiono zerwać z tradycją urządzania finału na niemieckich targach CeBIT w Hanowerze i w tym roku przenieść go do charakterystycznego „Spodka”. Miniony weekend upłynął pod znakiem świetnego, e-sportowego widowiska.

Oczekiwania wobec kolejnego IEM wśród polskich graczy były ogromne, co doskonale wyczuli organizatorzy, spodziewając się co najmniej tak samo dużego naporu odwiedzających - 50 tysięcy osób. Przygotowano więc pulę karnetów w liczbie dziewięciu tysięcy (40 zł za jeden dzień, 110 zł za wszystkie trzy). Te rozeszły się na pniu, przy okazji blokując serwery systemu biletowego.

Dzień „zero”

Zanim jeszcze „Spodek” otworzył swoje podwoje, a ludzie ustawili się skoro świt w monstrualnej kolejce, gracze StarCrafta 2 i Counter-Strike: Global Offensive zmierzyli się w czwartek w fazie grupowej. Na scenie strategii Blizzarda, 16 graczy z Europy i Azji biło się o dwie miejscówki we właściwych rozgrywkach, w tym wielu Polaków. Niestety, ani zwycięzca ESWC 2012 MaNa, ani Nerchio czy Tefel nie podołali koreańskiej sile i odpadli. Poważnym zaskoczeniem okazała się forma Koreańczyka - Jaedonga - który pokonawszy „naszego” Scoobersa i swojego rodaka JYP, odpadł z Niemcem HasuObsem.

Obok pucharu, zwycięzcy odbierali też nagrody pieniężne

Tymczasem zawodnicy z obozu strzelaniny Valve dzielnie toczyli boje, które skończyły się dopiero w nocy. Tutaj też niespodzianek nie brakowało, ale dla nas całkiem pozytywnych: polska drużyna z rosyjskiej organizacji - Virtus.pro - przeszła przez swoją drabinkę jak burza, pokonując gładko po drodze faworytów turnieju z francuskiego Titan. Dla naszych rodaków, jak się dowiedzieliśmy, była to naturalna kolej rzeczy, co w typowym dla siebie stylu skwitował gwiazdor zespołu - pasha: „Oni nie wiedzieli nawet, jaki walec po nich przejechał”.

Piątkowy poranek powitał Katowice pięknym słońcem, co zapewne z podwójną radością przyjęli ludzie ustawiający się w kolejce do darmowego wejścia - w ubiegłym roku trzeba było znosić paskudny śnieg z deszczem. Jak długa nie byłaby kolejka, każdy, kto dotarł do środka, z pewnością uznał, że było warto. Atmosfera uczestniczenia w czymś wyjątkowym udzielała się jeszcze zanim widzowie zaczęli wypełniać trybuny otaczające trzy sceny. Wszędzie pełno cosplayerów, sławnych ludzi i wybujałych ekspozycji dostawców sprzętu, a w kuluarach toczyły się podniecone rozmowy na temat rozgrywek i tego, czy e-sport jest już pełnoprawnym sportem, czy może jeszcze nie.

„Oczekiwania wobec kolejnego IEM wśród polskich graczy były ogromne.”

Nie tylko pucharem człowiek żyje - symulator Deep Sea

Wraz z godziną trzynastą ruszyły rozgrywki na wszystkich trzech scenach. Główna przypadła w udziale oczywiście League of Legends, dla którego przybyła najliczniejsza grupa fanów. Największym zainteresowaniem cieszyły się mecze francuskiej organizacji Millenium, w której międzynarodowym składzie znajduje się nasz rodak - Jakub „Creaton” Grzegorzewski. Niestety, już pierwszy pojedynek z koreańskim KT Rolster Bullets zakończył się porażką, podobnie jak starcie z fnatic w drabince przegranych, pomimo mozolnego budowania przewagi przez większość meczu.

Zawody Counter-Strike po raz kolejny okazały się niezwykle miłe dla gospodarzy. Virtus.pro, kontynuując znakomitą passę, zdominowało francuskie LDLC (16:3 oraz 16:8). Partnerem dla Polaków w półfinale okazał się być szwedzki LGB, które po bardzo zaciętym boju pokonało rodaków z fnatic. Po drugiej stronie play-offów zmierzyły się dwa legendarne ugrupowania - compLexity z USA i Ninjas In Pyjamas ze Szwecji. Amerykanie dali twarde warunki oponentom, wygrywając pierwszą mapę, ale okazała się ona być jedyną, jaką NiP stracił i reprezentanci „pasków i gwiazd” zostali odesłani do domu.

Najazd fanów LOL-a

Najwięcej działo się podczas spotkań StarCrafta, a właściwie spotkania. NaNiwa, jedyny nie-Koreańczyk we wszystkich parach 1/8 turnieju, przegrał z Poltem w dość nietypowych okolicznościach. Młody Szwed znany jest z gorącej głowy, czemu dał upust w swoim jedynym meczu: po nieudanej próbie podejścia przeciwnika, poddał pierwszą grę, a po chwili także cały mecz. W jego opinii warunki panujące w budkach, w których znajdowali się gracze SC2, były nie do przyjęcia. Pomimo dodatkowych słuchawek wygłuszających, przekonywał zawodnik, dało się słyszeć reakcje publiczności. Z uwagi na to Polt miał rzekomo zorientować się po reakcji widzów „co jest grane” i nie dać się oszukać NaNiwie. Szwed wypiął więc sprzęt i zszedł ze sceny przy akompaniamencie gwizdów kibiców.

Sobota to prawdziwy najazd fanów League of Legends. „Spodek” pękał w szwach tak bardzo, że musiano go nawet na jakiś czas zamknąć. Szybko powiększający się tłum chętnych do wejścia miał też inne zmartwienia na głowie, takie jak porywisty wiatr i deszcz, czy kiepską organizację kolejki, stwarzającą świetne okazje dla nieuczciwych na wpychanie się poza kolejnością. Atmosfera była napięta, niektórzy ucierpieli nawet pod naporem towarzyszy i stacjonujący nieopodal sanitariusze mieli trochę pracy. Obyło się jednak bez poważnych incydentów, a zewnętrzny ekran transmitujący rozgrywki i gromki doping dający się posłyszeć także z zewnątrz, doskonale motywował fanów do przecierpienia niedogodności.

Drużyna Ninjas in Pyjamas w akcji

Tymczasem w środku rozgrywały się emocjonujące pojedynki, które wyłoniły zróżnicowaną etnicznie grupę półfinalistów: Amerykanie z Cloud9 stanęli naprzeciwko Europejczyków z fnatic, a triumfatorzy ubiegłorocznego IEM w Katowicach i ulubieńcy publiczności - Gambit Gaming - trafili na KT Rolster Bullets. Ku uciesze kibiców do wielkiego finału dostali się „Fanatycy”, a - po niezwykle emocjonującym meczu z rosyjskim Gambitem - ich rywalami okazały się być „Pociski”.

Niejako w cieniu burzy oklasków na scenie LoL-a odbywały się pojedynki w pozostałych konkurencjach. Amatorzy strzelanek byli świadkami, jak NiP gładko przeszło się po duńskim dignitasie, a Virtus.pro stoczyło ciekawy pojedynek ze szwedzkim LGB. Polacy pewnie wygrali pierwszą mapę, lecz dość niespodziewanie, po serii indywidualnych błędów, przegrali drugą - Mirage. „Nasi” otrząsnęli się w trzeciej rundzie i po emocjonującym starciu wyautowali ekipę przyjezdnych. Na „froncie koreańskim” też się działo, kiedy to nerwów najedli się miłośnicy Polta. Po dramatycznej wymianie ciosów z Dearem, słodycz zwycięstwa zastąpiła gorycz porażki, gdy po wyrównanym starciu górą okazał się być takim samym stosunkiem punktów HerO.

Zwycięstwo za 100 tysięcy dolarów

Niedzielny, finałowy dzień Intel Extreme Masters rozpoczął się od prawdziwie mocnego uderzenia - neo, pasha, byali, sNax i TaZ wygrali turniej Counter-Strike: Global Offensive! Tym samym 100 tysięcy dolarów i wielki puchar powędrował w ich ręce. Drużyna Virtus.pro zaskakująco gładko pokonała wyżej dotąd notowaną ekipę Ninjas in Pyjamas, w której skład wchodzą takie sławy, jak f0rest czy GeT_RiGhT. Niesieni potężnym dopingiem Polacy w pięknym stylu rozprawili się ze Szwedami, popisując się kilkoma prawdziwie filmowymi zagraniami. W co bardziej zaangażowanych sektorach widowni dało się posłyszeć kultową już w środowisku sentencję „co jest, GeT_RiGhT?!”, z opcjonalnym przekleństwem na końcu.

„Niedzielny, finałowy dzień Intel Extreme Masters rozpoczął się od prawdziwie mocnego uderzenia - neo, pasha, byali, sNax i TaZ wygrali turniej Counter-Strike: Global Offensive!”

Mecz finałowy: Virtus.pro kontra NiP GamingZobacz na YouTube

Zdobywca zwycięskiego fraga, Jarek Jarząbkowski - znany szerzej jako „pasha” - spytany przez nas o przyczynę tego dość łatwego zwycięstwa odrzekł, że „NiP po prostu wiedział i był przygotowany na to, co po nich przejedzie”, po raz kolejny przyrównując swój zespół do rozpędzonego walca. Chwilę później wskazał siebie na najlepszego zawodnika turnieju (z czym trudno się nie zgodzić), a na pytanie „Bro, do you even lift?”, zawodnik słynący ze swojego bicepsa w rozbawieniu zaprzeczył.

sOs cieszył się jak zerg, choć grał protossem

Kiedy już „kanterowcy” zeszli ze sceny, naprzeciwko siebie w Starcraftowym pojedynku stanęli HerO i sOs. Obaj panowie reprezentowali rasę protossów, co prawdopodobnie oznaczało, że pojedynek zakończy się szybciej, niż gdyby któryś z nich wybrał terran czy zergów. I rzeczywiście, jeśli ktoś „utknął” w drodze na mecz, to sporo stracił - sOs szybko uzyskał dwupunktowe prowadzenie. Rzucający wszystko na jedną szalę HerO zdołał urwać swojemu koreańskiemu koledze jedno oczko, ale sOs wkrótce nie pozostawił złudzeń - kolejne dwie wygrane i spotkanie kończy się 4:1. Wniebowzięty zwycięzca wybiega ze swojego stanowiska, chwyta łapczywie puchar i tańczy z nim dokoła sceny, podczas gdy HerO widocznie przeżywa porażkę. Wie, że z puli 100 tysięcy dolarów nie dostanie ani centa.

Trzeci z finałów stoczyli gracze fnatic i KT Rolster Bullets w League of Legends. Sprawiając zawód kibicom, KT wzięło przykład z virtusowskiego walca i przetoczyli się po „Fanatykach”. Europejczycy wyraźnie się starali, zwłaszcza w pierwszym meczu, kiedy zdobyli przewagę na początku, lecz później uszło z nich powietrze, dając gładki przejazd koreańskiej machinie. Nexus FNC wybuchł po raz trzeci i czek na 60 tysięcy dolarów powędrował do ekipy z Korei. Fani LoL-a słusznie mogli oczekiwać lepszego widowiska.

W bocznych scenach

Boczne sceny podczas niedzielnego popołudnia wcale nie były puste. Przeciwnie - najpierw odbyła się specjalna prezentacja Titanfall, a nieco później rozegrano spotkania miniturniejów Fify 14 i Hearthstone. W obu grach Polska miała silną reprezentację, lecz tylko Gnimsh, gracz karcianki Blizzarda, pokonał wszystkich przeciwników. W wirtualnej piłce nożnej sroka i mrn zajęli odpowiednio drugie i trzecie miejsce, a triumfatorem okazał się Rumun - NiGhT.

Cosplay wciąż w modzie

Ale Intel Extreme Masters to nie tylko kibicowanie. Do dyspozycji odwiedzających oddano ponad 20 różnych stoisk z rozmaitymi grami i sprzętem. Każdy mógł poczuć klimat e-sportu z pierwszej ręki, rywalizując w otwartych turniejach w Pro Evo, Fifie, CSGO, War Thunder, World of Tanks i Hearthstone, wygrywając często niemałe nagrody, takie jak choćby laptopy. Na tych, którzy nie poczuli żyłki zawodowca, czekały bajecznie wyposażone stanowiska nVidii i Intela, gdzie można było spróbować własnych sił m.in. w Titanfall, Armę 3, Trackmanię Canyon czy... Cywilizację 5. Specjalnego miejsca doczekało się Call of Duty: Ghosts, które odpalono w rozdzielczości 4K na ekranie o przekątnej trudnej do zliczenia. Pomimo tych zabiegów, uniknąć kiepskich tekstur dzieła Infinity Ward się nie udało, podobnie zresztą jak przyciągnąć więcej niż kilka osób do zabawy.

Autor relacji w symulatorze F1 od Intela

Na cierpliwych czekały symulatory. Wyższa Szkoła Technologii Informatycznych w Katowicach wystawiła Oculus Rifta z odpalonym deathmatchem Half-Life 2 (kapitalna sprawa, ale szybko pojawia się cyber sickness); Kingston zespolił Porsche 911 GT2 z siłownikami i panoramicznym ekranem dla lepszych wrażeń w Grid 2; Intel udostępnił dwie repliki bolidów formuły pierwszej z F1 2013 na pokładzie, a Planetarium Śląskie w kapsule przypominającej kosmiczny lądownik dawało możliwość na własnoręcznego wylądowania na Marsie. To niełatwe zadanie udało się tylko kilku osobom spośród kilkuset próbujących.

Ku zaskoczeniu wielu, w hali „Spodka” można było zapoznać się także z grami niezależnymi i kilkoma klasykami. Darmowe (!) automaty z Pongiem, Tekkenem 2 i Final Fight wywoływały atak nostalgii wśród starszych graczy, natomiast młodzież chętniej pokazywała się pośród stanowisk ARS Independent, gdzie między innymi można było podenerwować się przy Hotline Miami, oprowadzić staruszkę po cmentarzu w Graveyard czy niemal dosłownie zanurkować w morskie odmęty w symulatorze Deep Sea.

Jeśli nie gry, to co?

Znudzeni grami komputerowymi mogli zrobić sobie zdjęcia z licznie przybyłymi cosplayerami (niestety, w znakomitej mierze tylko z LoL-a), zapoznać się z ofertą katowickich uczelni czy zainteresować się stanowiskiem Asusa, gdzie przybyli mieli możliwość montowania na czas podzespołów do płyty głównej (najlepszy czas wyniósł 30 sekund!). Ostatecznie zawsze można było rzucić oko na szamanów overclockingu, podkręcających procesory do niebotycznych poziomów z pomocą ciekłego azotu.

„Przybyli mieli możliwość montowania na czas podzespołów do płyty głównej.”

Chłodzenie ciekłym azotem na stanowisku ASUSa

Organizatorzy przewidzieli na IEM pokaźną sekcję gastronomiczną, wśród której prym miała wieść firma z pewnym sympatycznym pułkownikiem w logo. Niestety, amerykański dostawca pieczonych kurczaków oddelegował do pracy zaledwie jedną (!) osobę w namiocie dwa na dwa metry. Kolejki ustawiające się do kasy możecie sobie tylko wyobrazić. Na szczęście, usiąść z jedzeniem było już gdzie, a nawet udać się na sjestę, dzięki strefom relaksacyjnym Red Bulla i miasta Katowice.

Na osobny akapit zasługuje publiczność dopingująca zmagania profesjonalnych graczy. Na donośne wsparcie mogli liczyć nie tylko Polacy, lecz także reprezentanci innych państw, w tym odległej Korei Południowej. Momenty takie, jak gromkie skandowanie „eN Aj Pi” po przegranym przez Ninjas in Pyjamas finale CSGO, to naprawdę piękne obrazki, jakich trudno szukać na tradycyjnych trybunach sportowych. Szczególniej smakowało też niekwestionowane zwycięstwo „naszych” w rozgrywkach o randze mistrzostw świata: coś prawdziwie unikalnego i wzruszającego dla każdego polskiego kibica, niezależnie od dyscypliny. Co więcej, są świetne perspektywy na dalsze sukcesy, a TaZ mówi nawet o swoim zespole jako „platynowej piątce” (poprzedni skład, „złota piątka”, trzykrotnie zdobywała mistrzostwo World Cyber Games). Pasha był wyjątkowo wzruszony huraganowym dopingiem fanów. - Czuć, nawet jak nie słychać - mówił. Wygraną w „Spodku” określił jako najpiękniejszy moment w swojej karierze.

Znamienne i ważne, że wśród odwiedzających Intel Extreme Masters 2014 pełno było ludzi, którym e-sport jest równie bliski, co fizyka kwantowa. Dzięki imprezom takim jak katowicki finał, oraz dzięki sukcesom wspaniałych drużyn takich jak Virtus.pro, zmagania cyber-atletów wreszcie lepiej utkwiły w świadomości „zwykłych” graczy. Według szacunków organizatorów, przez „Spodek” przewinęło się 70 tysięcy ludzi, a strumienie wideo z rozgrywek oglądało w Internecie przeszło pół miliona osób już w piątek, kiedy wszystko dopiero się rozkręcało.

Być może nie udało się imprezie w sposób zdecydowany przebić do mediów głównego nurtu, lecz nie zmienia to faktu, że wielki sukces tegorocznego IEM znacząco ocieplił wizerunek gier wideo w Polsce. Wszystko to z pewnością zachęci firmy do dalszych inwestycji i sponsorowania naszego e-sportu, co w perspektywie powinno przynieść jeszcze większe korzyści w postaci międzynarodowych sukcesów i kolejnych, świetnych imprez w kraju.

Zobacz także