Skip to main content

Najlepsze horrory na Netflix

Sprawdź filmy, na których możesz się przestraszyć.

Horrory od lat są gatunkiem bardzo popularnym zarówno wśród reżyserów, jak i widzów. Filmowcy często wykazują się nie lada pomysłowością, aby przestraszyć oglądającego. Od typowych efektów z wyskakującym z szafy mordercą, poprzez zombie i slashery, kończąc na ciężkich seansach i obrazach oddziałujących przede wszystkim na naszą psychikę.

Poniżej przedstawiamy listę najciekawszych, według nas, horrorów. Staraliśmy się wybierać przede wszystkim tytuły głośne oraz różnorodne.

W naszych propozycjach znajdziecie produkcje związane zarówno z grami wideo, jak i pozycje oparte na literaturze. Obok filmów stosunkowo nowych znalazły się też tytuły z przeszłości.

Oczywiście w komentarzach zachęcamy do umieszczania własnych horrorów i dzielenia się wrażeniami na temat filmów grozy, które można obejrzeć na platformie Netflix.

Zobacz też nasz ranking najlepszy oryginalnych seriali Netflixa oraz poradnik dotyczący platformy:


Lśnienie

Lśnienie jest jedną z najgłośniejszych książek Stephena Kinga, a jednocześnie jednym z najbardziej znanych filmów w dorobku Stanleya Kubricka. Co ciekawe, pomimo dużego sukcesu, jaki odniosła filmowa produkcja, King odniósł się do niej krytycznie. Zarzucił reżyserowi między innymi luźne podejście w stosunku do papierowego oryginału.

Bo książka i film rzeczywiście w wielu miejscach mocno się od siebie różnią, a powyższy spór rozstrzygnąć najlepiej samemu. Oczywiście po zapoznaniu się z obydwoma dziełami. Ich mianownik jest wspólny - Jack Torrence, grany przez Jacka Nicholsona, przybywa z synem Dannym i żoną Shelley do górskiego hotelu.

Jack ma zajmować się posiadłością w okresie zimy, kiedy dojazdy do niej zostają zasypane przez śnieg. Początkowo rodzina spędza miłe chwile, jednak z każdym mijającym dniem główny bohater ulega stopniowej przemianie. Jedną z przyczyn okazują się krwawe tajemnice pensjonatu.

Sporo osób zarzuca wydanemu w 1980 roku Lśnieniu, że obraz nie przeszedł próby czasu. Zdecydowana większość kinomanów twierdz jednak zupełnie coś przeciwnego, na pierwszy plan wysuwając niesamowitą atmosferę grozy, rewelacyjną grę Jacka Nicholsona, „kubrickowskie" zadbanie o najdrobniejsze szczegóły, nie wspominając już o kultowych scenach. Bo Lśnienia można nie lubić, ale sceny z bliźniaczkami czy windą warto znać.


Dziecko Rosemary

Wprawdzie Roman Polański zaczął reżyserować swoje pierwsze produkcje w latach 50. XX wieku, to pierwszym prawdziwym sukcesem okazał się wydany w 1961 roku Nóż w wodzie. Kryminalna opowieść o zabraniu przez małżeństwo nieznanego mężczyzny na jacht. To właśnie w tym filmie Polański po raz pierwszy tak mocno uwidocznił swój kunszt w stopniowym budowaniu napięcia.

Dziecko Rosemary było pierwszym tytułem wyreżyserowanym w Stanach Zjednoczonych w 1968 roku. Opowieść skupia się na młodym małżeństwie, które wprowadza się do kamienicy, gdzie głównymi lokatorami są emeryci. Po jednej z ich wizyt główna bohaterka, Rosemary grana przez Mirę Farrow, zaczyna mieć koszmary. Niedługo potem okazuje się, że jest w ciąży, a sąsiedzi coraz bardziej interesują się dzieckiem.

W swoim pierwszym, amerykańskim filmie Polański przedstawił bardzo mocny, ale rozwijający się powoli proces zaszczucia głównej bohaterki. To właśnie na tym zagęszczającym się klimacie i poczuciu bezsilności opiera się cała groza filmu. Praktycznie nie występują tu brutalne czy podnoszące ciśnienie sceny.

Atmosferę psychologicznej grozy dobitnie podkreśla ścieżka dźwiękowa, a zwłaszcza przewodni motyw filmu, który stał się już kultowy. Muzykę skomponował Krzysztof Komeda. Dla fanów ciężkich klimatów związanych z psychiką ludzką film warty polecenia. Dla osób preferujących tak zwane „jump scare'y", czyli nagłe przestraszenie widza obrazem i dźwiękiem, już niekoniecznie.


Świt żywych trupów (2004)

Trylogia o żywych trupach, stworzona w latach 60. i 70. ubiegłego wieku przez George'a Romero należy już od dawna do klasyki gatunku filmów grozy. Motyw zombie przewinął się w filmach od tamtej pory niezliczoną ilością razy, aż w końcu postanowiono nie wymyślać nić na siłę, tylko odwołać się do rozwiązań z przeszłości.

Co zatem łączy Świt żywych trupów z roku 1978 oraz ten z 2004? Oprócz zombie, to przede wszystkim miejsce akcji, czyli centrum handlowe. Wszystkie pozostałe elementy już mocno odbiegają od oryginału i sprawiają, że produkcja jest dużo dynamiczniejsza i bardziej krwawa.

Żywe trupy potrafią biegać, a bohaterowie nie siedzą z założonymi rękami, tylko stale myślą, jak wyrwać się z tego piekła. Wielu starych fanów zarzucało reżyserowi, Zackowi Snyderowi, że za bardzo odbiegł od oryginału, skupiając się głównie na akcji.

Jednak współczesna krytyka i widzowie ocenili film dość wysoko i trudno się dziwić, ponieważ mimo zerwania z czystą klasyką, Snyder stworzył kawał dobrego kina łączącego dynamiczne ujęcia, z poczuciem zaszczucia i osamotnienia. Dla fanów zombie produkcja godna polecenia.


Sinister

Motyw z tajemniczym domem pojawiał się w filmach grozy wielokrotnie. W jednym przypadku były to duchy, innym razem po posesji grasował morderca, a jeszcze kiedy indziej okazywało się, że to po prostu starożytna klątwa.

Sinister idealnie wpisuje się w klimat domu-zagadki. Głównym bohaterem jest pisarz Ellison Oswalt, który wraz z rodziną wprowadza się do nowo zakupionej rezydencji. Sielankowe, familijne sceny zaburza pewien pakunek znajdujący się na poddaszu. Oswalt odkrywa w nim filmy różnych rodzin, które zostają brutalnie zamordowane. Wkrótce, również w rzeczywistości, zaczynają dziać się niepokojące rzeczy.

Film Scotta Derricksona, znanego wcześniej z Egzorcyzmów Emily Rose, jest porządnym, chociaż niezbyt rewolucyjnym horrorem. Mamy tu do czynienia z interesującą zagadką, przywidzeniami, brutalnymi scenami oraz ujęciami, przez które podskoczymy z siedzenia. Całość została doprawiona świetną muzyką, a akcja trzyma w napięciu, aż do ciekawego finału. Na nocne posiedzenie w słuchawkach, jak znalazł.


Noc żywych trupów (1990)

Chociaż pierwszy film o żywych trupach, White Zombie, powstał w 1932 roku, to kino przez kilka dziesięcioleci raczej spychało ten temat na margines. Wszystko zmieniło się w 1968 roku, kiedy George Romero stworzył Noc żywych trupów, tym samym zapoczątkowując swoją słynną trylogię o zombie.

Czemu produkcja George'a Romero miała tak wielki wpływ na losy gatunku? Przede wszystkim za sprawą niesamowitego klimatu beznadziejności, osamotnienia i niezrozumienia otaczającej rzeczywistości. Film skupia się na grupie bohaterów, którzy stopniowo trafiają do położonego na uboczu domu. Wszyscy przybyli tu szukając schronienia przed żywymi trupami, które z czasem coraz częściej zaczynają pojawiać się wokół rezydencji.

Między odpieraniem kolejnych zombiaków bohaterowie próbują dociec, co takiego się stało. Czemu znaleźli się w takim położeniu? Czym są żywe trupy i skąd się wzięły? Czy pojawiły się tylko lokalnie, czy też opanowały już cały świat? Brak odpowiedzi na powyższe pytania połączony z nieustanną walką o przetrwanie sprawiał piorunujące wrażenie.

Odświeżona przez Toma Saviniego, wersja z 1990 roku w dużej mierze jest zgodna z oryginałem. Poza znacznie lepszym wykonaniem technicznym reżyser ograniczył się głównie do kilku drobnych, ale i jednej dość ważnej zmiany.

Warto przypomnieć, że oryginalna Noc żywych trupów jest dostępna w sieci za darmo, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby porównać ją samemu z wersją z 1990 roku znajdującej się obecnie na Netfliksie. Dla fanów klasycznych zombie pozycja obowiązkowa.


World War Z

Podczas ogromnej popularności filmów o zombie, twórcy stale starają się wymyślać nowe rozwiązania. Tak było w przypadku Marca Forstera, który w 2013 roku podszedł do tematu żywych trupów dosłownie na skalę masową. Tym razem nie ma zamykania bohaterów w domku i pytań o to, czy ktoś jeszcze przeżył. Tutaj z pełną pompą pokazany jest upadek świata i wyniszczanie populacji w iście ekspresowym tempie.

Głównym bohaterem jest grany przez Gerry Lane, grany przez Brada Pitta. Były pracownik ONZ trafia z rodziną na lotniskowiec, stanowiący bazę wypadową do dalszych poczynań w różnych zakątkach świata. Okazuje się bowiem, że tylko Gerry jest w stanie odnaleźć rozwiązanie związane z plagą zombie.

A te zostały przedstawione w filmie na niespotykaną dotąd skalę. Dosłownie całe tysiące zombiaków, które potrafią błyskawicznie się przemieszczać, a ze swoich ciał tworzyć żywe drabiny, umożliwiające przechodzenie przez wysokie mury.

Oryginalnie zaprezentowano również plagę zombie w skali globalnej. Kamera pokazuje największe miasta świata oraz interesujące pomysły, jak niektóre kraje mogłyby poradzić sobie z zabójczym zagrożeniem.

W World War Z niemal wszystko odbywa się na wielką skalę - konflikt, ilość zombie, rozmach akcji. Sprawia to, że chociaż jest to film o zombie, to nie ma tak ciężkiego klimatu, jak inne pozycje. Nie spotkamy tu też krwawych scen, ani elementów gore. Momentami obrazowi bliżej do sensacji, co nie zmienia faktu, że Forster zaprezentował w swoim filmie dość intrygującą wizję apokalipsy.


Nie oddychaj

Urugwajski reżyser Fede Alvarez zasłynął do tej pory głównie z odświeżonej wersji kultowego Martwego Zła. W tej klasycznej już trylogii Sama Raimiego ogromną rolę odegrał główny bohater - Bruce Campbell. W dzisiejszym kinie grozy coraz trudniej znaleźć tak wyraziste postacie i Nie oddychaj nie zmieni tej sytuacji. Ale w zanadrzu również ma interesujący patent.

Film rozpoczyna się od pokazania trójki nastolatków, zajmującymi się obrabianiem domów. Pewnego razu dostają cynk o stojącej na uboczu ruderze, w której żyje bogaty, starszy oraz niewidomy mężczyzna.

Jak łatwo się domyślić, łakomy kąsek szybko staje bohaterom ością w gardle. Staruszek jest bowiem byłym zawodowym żołnierzem, który wie, jak posługiwać się bronią. Obraz zaczyna przypominać krwawą zabawę w kotka i myszkę, w której role dość nieoczekiwanie się zmieniły.

Produkcja staje się od tego czasu slasherem z pewną tajemnicą w tle. Jest brutalnie, akcja trzyma w napięciu, a publika szybko dzieli się na tych, którzy kibicują bohaterom-włamywaczom oraz tych, którzy stają po stronie ślepca-ofiary. I chociażby z racji tego odwrócenia ról oraz sprawdzenia, jak zakończy się cała sprawa, warto skusić się na seans.


Jestem legendą

Richard Matheson był amerykańskim pisarzem łączącym w swoich dziełach elementy horroru oraz science-fiction. Chociaż jego bogaty dorobek obejmuje kilkadziesiąt opowiadań, scenariusze filmowe oraz kilkanaście powieści, to żadne dzieło nie dorównuje popularnością książce Jestem legendą.

Wydana w 1954 roku powieść doczekała się, aż trzech ekranizacji: Ostatni człowiek na ziemi z 1964 roku, Człowiek Omega z 1971 roku oraz najbardziej znana Jestem legendą z 2007 roku.

Fabuła koncentruje się na Robercie Nevillu granego przez Willa Smitha. Okazuje się, że w wyniku eksperymentu medycznego dochodzi powstania wirusa, który zabija większość osób na Ziemi. Tylko nieliczni posiadają odporność chroniącą przed śmiercią. Niestety wirus infekuje ich mózgi, przez co stają się agresywnymi mutantami. Robert jest prawdopodobnie jedyną osobą, której udało się przeżyć i zachować człowieczeństwo.

Bez wątpienia największym plusem filmu są niepowtarzalne zdjęcia pokazujące codzienne życie głównego bohatera, toczące się w postapokaliptycznych ruinach cywilizacji. Poczucie przytłaczającego osamotnienia odczuwa się na każdym kroku.

Duża w tym zasługa samego Willa Smitha, który świetnie wczuł się w swoją rolę. I chociaż w filmie nie brakuje również dynamicznych ujęć i trzymającej w napięciu akcji, to chyba jednak właśnie te obrazy końca świata mają w sobie największy pierwiastek horroru. Warto też dodać, że tytuł doczekał się dwóch różnych zakończeń.


Resident Evil: Zagłada

Filmowa seria Resident Evil jest jedyną bazującą na grach wideo, która doczekała się, aż sześciu odsłon. Walcząca z zombiakami Milla Jovovich po prostu świetnie prezentuje się na ekranie, a kolejne części, chociaż nie zrewolucjonizują gatunku, są obrazami dającymi sporo frajdy.

Zagłada jest trzecią częścią cyklu. Dwie pierwsze rozgrywały się przede wszystkim w ciasnych, laboratoryjnych przestrzeniach. Tym razem postanowiono przenieść akcję na pustynię w Nevadzie, gdzie pokazano losy głównej bohaterki Alice, konwoju pozostałych przy życiu ludzi oraz podziemnej bazy naukowej, gdzie trwają prace nad znalezieniem antidotum na wirusa.

W trzeciej odsłonie serii już od pierwszych chwil widać wpływy Mad Maksa. Chodzi tu głównie o przemierzający pustynię konwój, który z opancerzonymi pojazdami i ciężarówką z cysterną, jak żywo przypomina obrazy z hitu z Melem Gibsonem. Momentami pojawiają się też odniesienia do trylogii o zombie, a konkretnie do Dnia żywych trupów, kiedy naukowcy próbują oswoić zombie.

Cała reszta to już połączenie filmów grozy z kinem akcji. Jest kilka momentów, które mogą wystraszyć widza. Nie zmienia to jednak faktu, że zamiast klasycznego zaszczucia w filmie częściej przewijają się dynamiczne sceny akcji. Tym samym Zagłada stanowi dobry wybór na relaksacyjny wieczór. Niestety obecnie na platformie Netflix z całej serii dostępna jest jedynie opisana trzecia część serii.

Zobacz także