Skip to main content

Najlepsze i najgorsze gry z uniwersum Star Wars

Ciemna i jasna strona Mocy.

Za nami premiera nowego epizodu Gwiezdnych Wojen. Wielu z nas jest już po kinowym seansie Przebudzenia Mocy, ale czując niedosyt możemy mieć chęć na więcej. Czemu nie sięgnąć po jakąś grę z uniwersum? Przypominamy więc nasze zestawienie z połowy listopada.

Gry na licencji „Gwiezdnych Wojen” towarzyszą nam niemal od początków elektronicznej rozrywki. Wśród nich trafiały się tytuły lepsze i gorsze, a od czasu do czasu prawdziwe perełki, które wyróżniały się nie tylko na tle innych licencjonowanych tytułów, ale stawały się wzorami dla reprezentowanego gatunku.

Trafiają się też gry złe. Skąd się biorą? Ścieżka prowadząca do stworzenia miernego tytułu wydaje się łatwiejsza. Często rozpoczyna się od pomysłu na lukratywne wykorzystanie licencji. Prowadzi to do zaniedbań w produkcji, zaniedbania z kolei - do wydania produktu przeciętnego, nudnego, co w prostej linii przekłada się na cierpienie. Cierpienie graczy, którzy zainwestowali w tytuł swoje pieniądze i czas, skuszeni obietnicą dobrej rozrywki.

Dlatego też postanowiliśmy zebrać naszym zdaniem najlepsze i najgorsze gry spod znaku „Gwiezdnych wojen”. Z pewnością nie zawierają one wszystkich wartych wspomnienia produkcji - czy macie swoje typy w tych kategoriach

?

Zapraszamy do lektury - i niech Moc będzie z Wami!

Najlepsze: Super Star Wars

Gry na licencji Star Wars pojawiły się na niemal każdej konsoli. SNES nie był wyjątkiem - w roku 1992 na Super Nintendo ukazał się tytuł Super Star Wars, będący adaptacją czwartej części Gwiezdnej Sagi. Deweloperzy - studio Sculpted Software - postawili na sprawdzoną mechanikę platformera 2D. Jak się okazało, Gwiezdne Wojny w tym ujęciu wypadają naprawdę dobrze.

Super Star Wars stanowi luźną adaptację historii z filmu: kierujemy poczynaniami Luke'a, Hana i Chewiego przemierzając kolejne znane z „Nowej Nadziei” scenerie. Twórcy pozwolili sobie na lekkie odstępstwa względem filmowej fabuły - przykładowo, zamiast kupować droidy od Jawów, jako Luke musimy je zdobyć dostając się na szczyt sandcrawlera. Kilka misji później, jako Han, możemy skorzystać z jetpacka. Niezgodnie z filmem? Owszem, jednak wszelkie tego typu odstępstwa wzbogacają grę.

Walka z Rankorem - bez Mocy się nie obejdzie

Miłą odskocznią od strzelania z blastera i machania mieczem świetlnym są poziomy, w których siadamy za sterami wszelkiego rodzaju pojazdów: landspeedera czy X-Winga. Końcowa misja, w której w znany z kina sposób niszczymy Gwiazdę Śmierci i stawiamy czoła Vaderowi, pilotującemu TIE-Advanced to istny popis możliwości silnika Mode-7.

Gra doczekała się w kolejnych latach dwóch kontynuacji, w postaci Super Empire Strikes Back i Super Return of the Jedi. Gry łączył szybki, arcade'owy styl rozgrywki, świetna oprawa graficzna i wysoki - nawet jak na czasy konsol 16-bitowych - poziom trudności. Walka z Rankorem w adaptacji szóstej odsłony Gwiezdnej Sagi pozostaje jednym z najtrudniejszych pojedynków w historii gier wideo, jednak pokonanie go, jak i ukończenie całej gry, zapewnia masę frajdy.

Najgorsze: Star Wars Obi-Wan

Wielu bohaterów Gwiezdnej Sagi doczekało się solowych występów w grach wideo. Wyjątkiem nie był tu młody Obi-Wan Kenobi. Gra opowiadająca o losach młodego padawana trafiła do czytników konsol Xbox w 2001 roku. Tytuł pozwalał wcielić się w tytułowego bohatera i ukazywał fabułę Epizodu I.

Wierne odtworzenie kinowej historii nie przysłużyło się grze - od początku wiemy, jaki los spotka ucznia i jego mistrza, jak potoczą się ich losy i jak będzie wyglądała ostateczna walka. Można byłoby przymknąć na to oko, gdyby nie powtarzalna mechanika rozgrywki - przemierzamy kolejne lokacje stawiając czoła tym samym falom droidów Federacji Handlowej.

Grze brakuje pomysłu na siebie: zamiast urozmaiconej rozgrywki w kółko biegamy po wielkich planszach, machając mieczem świetlnym na lewo i prawo, nie zatrzymując się nad żadną łamigłówką.

Niezły pomysł, przeciętne wykonanie

Jedynym wybijającym się ponad przeciętność elementem gry jest muzyka, która wykorzystuje zarówno znane z filmowej ścieżki dźwiękowej utwory, jak i przedstawia kilka własnych, wpadających w ucho melodii. No i efekty dźwiękowe: basowy pomruk „latary” wypada jak zwykle świetnie. Star Wars: Obi-Wan nie jest w ostatecznym rozrachunku grą złą, a „jedynie” strasznie przeciętną.

Najlepsze: Star Wars Rogue Squadron II Rogue Leader

Rogue Squadron II, tytuł startowy GameCube'a, w dniu premiery pokazywał możliwości niebieskiego „tostera”: oprawa graficzna powalała, a płynna animacja pokazywała moc kryjącą się w kostce Nintendo. Gra na swoje czasy ustanawiała nowe standardy graficzne, będąc przy okazji świetnym tytułem spod szyldu Star Wars.

Po raz kolejny wcielaliśmy się w Luke'a Skywalkera, by odtworzyć znane z filmów wydarzenia. Gra skupiała się na scenach walki wszelkiego rodzaju myśliwców. Zasiadaliśmy między innymi za sterami szeregu statków Wing (X,Y, B), czy znanego z bitwy o Hoth Snowspeedera. Nowością była możliwość wcielenia się w lidera oddziału Rogue: Wedge'a Antillesa, którym kierowaliśmy między innymi podczas misji wykradzenia wahadłowca Imperium, którym w filmie Han i Leia dostają się na Endor.

Gra stawiała na dający masę frajdy zręcznościowy model lotu. Pozwalała na powtarzanie misji i zdobywanie coraz to lepszych ocen i wyższych wyników punktowych, dzięki czemu mogliśmy odblokować bonusowe misje czy statki, w których zasiadaliśmy za sterami Falcona Millenium czy wcielaliśmy się w Vadera, by za sterami prywatnego TIE Advanced x1 walczyć z rebeliantami.

W Rogue Leader przypuszczamy atak na odbudowywaną Gwiazdę Śmierci

By odblokować wszystkie dodatki, takie jak Naboo Fightera czy statek Boby Fetta - Slave-1 - musieliśmy wypełnić cel o konkretnej godzinie, posiłkując się wbudowanym zegarem konsoli. Na wspomnienie tego typu wyzwań łezka kręci się w oku - dzisiaj taka zawartość najpewniej dostępna byłaby w formie DLC.

Najgorsze: Star Wars Pit Droids

Premierze każdej kolejnej odsłony „Gwiezdnych Wojen” towarzyszy wysyp wszelkiego rodzaju gadżetów, koszulek, gier wideo. Nie inaczej było w przypadku Epizodu I, który poza oficjalną grową adaptacją doczekał się między innymi serii gier edukacyjnych, skierowanych do najmłodszych. Jedną z nich był stworzony prze z Lucas Learning Star Wars: Pit Droids.

Można by sądzić, że przygotowanie skierowanej do najmłodszych odbiorców pozycji nie będzie wyzwaniem dla takiego studia jak LucasArts. Pomysł jest ciekawy: wcielamy się w nadzorcę tytułowych droidów, za cel mając doprowadzenie ich z jednego punktu mapy do drugiego.

Rzut izometryczny w Pit Droids bardziej przeszkadza niż pomaga

Mechanika budzi słuszne skojarzenia z kultowymi Lemmingami: Pit Droids to starwarsowy odpowiednik kultowej gry DMA Design. Jednak to co świetnie sprawdzało się na Amidze, w tym przypadku bardziej męczy niż sprawia radość - główna zmiana względem oryginału to ujęcie akcji w rzucie izometrycznym, który często utrudnia ocenę sytuacji i bardziej przeszkadza niż pomaga. Zniechęcić najmłodszych może też szybko rosnący poziom trudności.

Sama oprawa, chociaż schludna, nie zachęca do dłuższego obcowania z grą, zaś monotonia scenerii (wszystkie plansze są osadzone na złomowisku Watoo na Tatooine) szybko wywołuje znużenie. Brakuje też kojarzonej z marką muzyki. Jedynym plusem są zabawne animacje z droidami.

Kolejne tytuły na następnej stronie