Najlepsze i najgorsze gry z uniwersum Star Wars
Ciemna i jasna strona Mocy.
Najgorsze: Star Wars Gungan Frontier
Star Wars to niezwykle bogate uniwersum, dające niemal nieskończone możliwości twórcom gier wideo, którzy sięgnąć mogą po niemalże każdy gatunek. Nikogo nie zdziwiłby symulator zarządzania miastem, w którym oddane zostałoby nam pod opiekę Coruscant, czy też gra muzyczna, w której wcielalibyśmy się w członka kapeli z kantyny Mos Eisley. Dlatego zaskoczenia nie powinien wzbudzać sim, w którym przygotowujemy pustynny księżyc Naboo do zasiedlenia przez Gungan. No cóż... jednak jesteśmy zaskoczeni.
Gungan Frontirer to strategia, w której od podstaw tworzymy ekosystem dla zbliżających się gungańskich kolonizatorów. Do dyspozycji otrzymujemy sporą przestrzeń, którą zapełniamy do woli roślinami i zwierzętami. Gra z założenia miała być programem edukacyjnym: młodsi gracze, poprzez konstruowanie gotowego do zasiedlenia świata, mieli uczyć się o relacjach pomiędzy organizmami żywymi w ekosystemie.
Twórcy zdali się zapomnieć, że wiedza na temat falumpasetów i chak-rootów nijak nie przyda się na lekcji biologii. Oczywiście można przyjąć że nie chodzi tu o wiedzę na temat samych gatunków, a raczej zachodzących pomiędzy nimi relacjami; byłby to może i dobry kierunek, gdyby nie fakt, że wszelkie informacje zdobywamy metodą prób i błędów. W grze teoretycznie znajduje się encyklopedia, jednak narratorem jest... Jar-Jar. Czy jest ktoś, komu udałoby się wsłuchiwać w ten głos przez więcej niż piętnaście sekund?
Grafika, uboga już w chwili premiery, nie potrafi wzbudzić zachwytu. Oprawa dźwiękowa sprowadza się do odgłosów przyrody, co w tym wypadku oznacza głównie ćwierknięcia i pogwizdywania. Od Gungan Frontier należy trzymać się z daleka.
Najlepsze: Star Wars Empire at War
Zadziwiające, że na podstawie serii filmów ze słowem „Wojna” w tytule powstało tak mało gier strategicznych, które powalałyby pokierować całymi armiami. Na szczęście w roku 2006 powstało Empire at War, strategia od studia Petroglyph Games, która wszelkie niedostatki w tej kwestii wypełniała z nawiązką.
Gra oferowała trzy tryby zabawy: Kampanię, Podbój i Skirmish. Najciekawszym był ten drugi: przejmując kontrolę nad siłami Imperium bądź Rebelii staraliśmy się usunąć z galaktyki armie przeciwnika. By tego dokonać, musieliśmy zająć jak największą liczbę planet oferujących najrozmaitsze bonusy, a gdy zachodziła taka potrzeba, rozgromić przeciwnika w bezpośredniej konfrontacji.
Rywalizacja dzieli się na dwa rodzaje: walki naziemne, przypominające bitwy znane z innych gier RTS i starcia w kosmosie, gdzie kierowaliśmy całymi batalionami statków. Starcia w przestrzeni pozwalały poczuć się niczym Wielki Moff Tarkin, kontrolujący flotę Imperium. Starcia na ziemi, choć nieco mniej spektakularne, są równie emocjonujące: o wyniku bitwy zadecydować może zastosowanie w krytycznym momencie jednostek specjalnych czy na przykład atak mieszkańców danej planety.
O oprawie graficznej nie można powiedzieć złego słowa: jest czytelnie i przejrzyście, sztandarowe dla serii jednostki można rozpoznać bez trudu. Nie zawodzi też udźwiękowienie. Podczas rozgrywki można poczuć się jak podczas seansu filmu, wsłuchując się w charakterystyczne dźwięki wydawane przez kosmiczne myśliwce i kanonady laserów. Wszak nic tak nie poprawia humoru, jak odgłosy niszczonej floty Rebelii.
Najgorsze: Star Wars Kinect
Czy perspektywa pojedynków na miecze świetlne i kierowania podracera tylko za pomocą gestów nie wydaje się kusząca? Do kogo nie przemawia możliwość wcielenia się w Rankora, siejącego spustoszenie na Tatooine? Kto nie chciałby zatańczyć razem z Hanem Solo w Mieście w Chmurach, na chwilę przed zamrożeniem w karbonicie? A nie, chwila...
Przygotowany z myślą o kontrolerze Kinect tytuł stanowi zbiór minigier, które nawiązują tematyką do świata „Gwiezdnych Wojen”. Znajdziemy tu między innymi „tryb szkoleniowy”, który pozwala wcielić się w padawana Jedi, czy wyścigi podracerów.
Najbardziej rozpamiętywaną częścią gry jest „Galactic Dance-off”, czyli taneczna adaptacja najbardziej rozpoznawalnych momentów z Gwiezdnej Sagi. Widok pojedynku tanecznego pomiędzy Vaderem i Imperatorem pozostaje w pamięci na długo - i nie jest to miłe wspomnienie.
Pozostała zawartość gry jest tylko odrobinę lepsza: gra często odczytuje mylnie nasze ruchy, zaś powtarzalność kolejnych wyzwań sprawia, że szybko czujemy się znużeni. Najlepszy element, wyścigi, nie jest w stanie zrekompensować przeciętności pozostałych trybów. Lepiej nie mieć z tym tytułem do czynienia.
Najlepsze: Star Wars Jedi Knight II - Jedi Outcast
Siłą „Gwiezdnych Wojen” jest bogaty i rozbudowany świat. Element ten okazał się wyjątkowo ważny przy tworzeniu scenariuszy do gier osadzonych w Expanded Universe, czyli z akcją rozgrywającą się po wydarzeniach z „Powrotu Jedi”. Choć koncern Disney jedną decyzją „uśmiercił” całe Rozszerzone Uniwersum, to historia bohaterów żyje nadal - chociażby w licznych grach, takich jak Jedi Outcast.
Jedi Knight II - gra akcji z 2002 roku - kontynuowała historię Kyle Katarna, agenta Rebelii i adepta Jedi. Przerażony potęgą Ciemnej Strony Mocy, która niemalże go pochłonęła, przyjaciel Luke'a odrzuca miecz świetlny, jednak najazd Mrocznych Jedi zmusza go do powrotu na Ścieżkę Mocy.
Fabuła odwołuje się do licznych wydarzeń z Expanded Universe, na przykład założenia nowej Akademii Jedi na Dantooine. Jednak nieznajomość realiów EU nie stoi na przeszkodzie, by wspaniale bawić się przy grze, będącej połączeniem strzelaniny FPP i gry akcji. Katarn odbudowujący swój kontakt z Mocą na nowo uczy się technik Jedi, rozszerzając swój arsenał o sztuczki Sithów, takie jak burza błyskawic.
Jednak nie samym machaniem mieczem świetlnym żyje człowiek - do użytku oddano graczom zróżnicowany arsenał blasterów, pozwalający na dostosowanie rozgrywki do własnych upodobań.
Gra broni się nawet dzisiaj, niemal piętnaście lat po premierze. Fabuła wciąga i przedstawia nowe przygody wszystkim znanych bohaterów, zaś gameplay daje mnóstwo satysfakcji. Warto wspomnieć o trybie multiplayer, który pozwalał między innymi na pojedynki za pomocą mieczy świetlnych. Do dziś nie ukazał się tytuł spod znaku Gwiezdnej Sagi, który różnorodnością dorównywałby Jedi Outcast.
Najgorsze: Star Wars Yoda Stories
Nie wszystko złoto, co ma Star Wars w nazwie. Ciężko przekonać się o tym dobitniej niż podczas obcowania z grą Yoda Stories, tytułem całkowicie pozbawionym grywalności i celu.
To kontynuacja projektu Desktop Adventures, zapoczątkowanego przez Indiana Jones Adventures. Pomysł na grę jest prosty: jako Luke zostajemy wrzuceni na losowo generowaną planszę, a naszym celem jest wypełnienie zadania stawianego przez jedną z znanych z filmu postaci. Niestety, nic nie jest takie proste, jak się wydaje.
Rzadko kiedy od razu jest jasne, co musimy na danej planszy wykonać. Pozbawieni jakichkolwiek wskazówek ruszamy w świat, by odnaleźć przedmioty i osoby, z którymi uda nam się wejść w interakcję. Gdy w końcu kończymy misję, nie otrzymujemy żadnej nagrody - widocznie twórcy uznali, ze samo obcowanie z grą jest nagrodą samą w sobie.
Jednym z największych mankamentów jest proceduralnie generowane środowisko. Nie raz i nie dwa zabłądzimy pośród identycznych zaułków bądź też będziemy głowić się nad przeznaczeniem pustego pokoju. Czy mamy tutaj coś przynieść i użyć, by popchnąć akcję do przodu, czy też jest to po prostu kolejne losowo stworzone pomieszczenie?
Obrazu całkowitej porażki dopełnia grafika porównywalna do tej znanej z windowsowego pasjansa. O muzyce nie można powiedzieć złego słowa - głównie dlatego, że jej nie ma. Opowieści Yody należy omijać z daleka.