Nie jestem zachwycony. Wrażenia z pokazu The Callisto Protocol
Twoje twarze wyglądają znajomo.
W miniony poniedziałek miałem przyjemność uczestniczyć w zamkniętym pokazie The Callisto Protocol. Niestety, nie było okazji, by sprawdzić nadchodzący horror Striking Distance Studios na własnej skórze. Twórcy przygotowali jedynie stosunkowo obszerny materiał poprzedzony krótką przedmową Glena Schofielda - reżysera gry i jednego z ojców Dead Space.
Twórcy obiecali wygładzić wszelkie błędy i niedoróbki przed grudniową premierą, nie sądzę jednak, by było co wygładzać - The Callisto Protocol już teraz wygląda kapitalnie. Choć zaprezentowany poziom Habitat - mniej więcej czwarty etap w grze - nie powalał oryginalnością i pomysłowym level designem, to pozwalał rzucić okiem na szerokie spektrum mechanik.
Wcielamy się w Jacoba Lee (w tej roli Josh Duhamel) - pirata, który trafia do placówki więziennej na księżycu Jowisza. Pokaz rozpoczął się od brodzenia w błocie, które oblepia dosłownie wszystko dookoła - przykleja się do rur, pokrywa ubranie i ciało Jacoba, niemal czuć, jak śmierdzi i wchodzi pod paznokcie.
Jacob przeciska się przez kolejne industrialne tunele i korytarze. Wszędzie panuje metal, chłód, brąz i brud. W wielu miejscach ściany i sufit pokrywa obrzydliwa organiczna narośl. Oświetlenie jest rewelacyjne, a twórcy chętnie korzystają z gry cieni. Atmosfera w Habitacie jest naprawdę gęsta - aż czuć ciężar wszędobylskiego pyłu unoszącego się w powietrzu, a świetne efekty dźwiękowe dopełniają całości.
Na pierwszy rzut oka widać, że nie jest to kosmiczny hotel, tylko placówka karna, w której więźniowie wykonują ciężkie prace. Rządzą tu minimalizm i praktyczność. Nie widać zbędnych elementów, ale otoczeniu nie brak mnóstwa detali. Mimo przewagi monotonnych korytarzy pokazano też kilka świetnych ujęć Jowisza majaczącego za horyzontem.
Jednak to walka wywołała u mnie największy szok. Starcia w The Callisto Protocol są szybkie, brutalne i mocno zręcznościowe. Ogromny nacisk położono na walkę w zwarciu, do czego zresztą - poza rewelacyjnymi animacjami, w których czuć siłę i ciężar ciosów - dodatkowo zachęca słaba dostępność amunicji. Ciosy zadawane bronią białą łączymy w kombinacje, na których końcu można wykonać atak specjalny bronią palną.
Jacob może też wykonywać uniki oraz blokować ciosy, ale system jest dość intrygujący. Otóż ciosów unikamy poprzez wychylenie lewej gałki analogowej (pokazywano wersję na PS5) w lewo lub prawo na ułamek sekundy przed trafieniem. Postać w mgnieniu oka uchyla się przed ciosem i może przejść do kontrataku lub wykonać następny unik. Ciosy blokujemy, wychylając lewy analog w tył. Animacje uników przywodzą na myśl Bloodborne.
Częstym widokiem są wykończenia, które stosuje zarówno postać gracza, jak i przeciwnicy. Dekapitacje i rozczłonkowania są codziennością, a groteskowi przeciwnicy mutują na naszych oczach. Można ich dobijać kopnięciem, gdy leżą na ziemi - wypadają z nich kredyty i amunicja. Można też kucać i skradać się, by ominąć niektórych przeciwników lub zadać im morderczy cios z ukrycia.
W grze znajdziemy sklepy, w których uzupełnimy zapasy, a także ulepszymy statystyki broni czy pancerza. Za wszystko płacimy kredytami Callisto zdobywanymi w trakcie rozgrywki - podczas pokazu nie było widać najmniejszych śladów mikropłatności.
Model Jacoba jest świetny - na zbliżeniach widać pojedyncze włosy na jego brodzie. Broń także widoczna jest na modelu postaci - pistolet nosimy za paskiem, a maczetę w pochwie na ramieniu. Ciekawym narzędziem jest GRP, czy też „Grip”, który pozwala chwytać wrogów i obiekty z odległości oraz miotać nimi na różne strony. Działa to jak połączenie stazy, telekinezy i Gravity Gun z Half-Life. Ładunki uzupełniamy specjalnymi pakietami, które wypadają z wrogów lub kupujemy w sklepie.
Koniec końców, The Callisto Protocol wygląda na brutalną grę akcji, w której adrenalina gra pierwsze skrzypce. Mam przez to pewne obawy. Pojedynki po kilku minutach stały się monotonne, a walka z paroma szybkimi wrogami naraz zdaje się chaotyczna. Cały czas czuć, że Jacob ma sporo krzepy i potrafi przywalić, więc automatycznie przestajemy się o niego bać, bo „przecież da radę”.
Nie mogłem też pozbyć się wrażenia, że wszystko to widziałem już wcześniej. Od otoczenia, przez niezbyt oryginalnych wrogów, aż po elementy interfejsu, mechaniki czy hologramy na drzwiach. Wszystko wygląda potwornie znajomo. The Callisto Protocol mogłoby zmienić tytuł - i tylko tytuł - na Dead Space 4 i mało kto zauważyłby różnicę.
Być może to wrażenie pryśnie, gdy już 2 grudnia tego roku złapię za pada i sam zagram w The Callisto Protocol. Na razie widzę tu dobrą - być może bardzo dobrą - grę, ale na wskroś znajomą i niewnoszącą wiele nowego.