Skip to main content

Nie rozumiem ludzi, którzy wielokrotnie przechodzą jedną grę. Po co tracić czas?

Każdy sobie rzepkę skrobie.

Niedawno przeczytałem tekst Marcina, który twierdzi, że po 170 godzinach zabawy w Elden Ring, ma ochotę zagrać jeszcze raz. Drapałem się w głowę i zacząłem zastanawiać, dlaczego ja tak nie robię. Doszedłem do wniosku, że nie lubię tracić czasu.

Przechodzenie tej samej gry wielokrotnie to powszechnie zjawisko: nie brakuje osób, które po spędzeniu z daną produkcją kilkudziesięciu godzin (lub więcej) są gotowe niemal natychmiast rozpocząć przygodę od początku. W końcu nie bez przyczyny popularnością cieszą się tryby pokroju New Game+, umożliwiające zabawę z odblokowanymi przy poprzednim podejściu ulepszeniami.

Ja nie byłbym w stanie. Nie potrafiłbym czerpać tak dużej przyjemności, jak za pierwszym razem. Przede wszystkim dlatego, że po poświęceniu danemu projektowi mnóstwa czasu zaczynam odczuwać znużenie, a co za tym idzie - nudę. Jeśli więc ratowałbym jakiś świat przez około 50 godzin, ostatnie czego bym chciał to powtórzenie wyczynu, bez względu na to, z jak wspaniałą pozycją miałbym do czynienia. Zresztą, z tej właśnie przyczyny omijam tytuły bez wyraźnego celu, ale z powtarzalnymi czynnnościami (MMO, sportówki, czy survivale).

Mimo miłości do Mass Effect, nie jestem w stanie przejść ponownie trylogii Sheparda

Innym powodem jest fabuła. Poglądy na temat wagi opowieści w grach są zróżnicowane (niektórzy nie przywiązują do nich zbytecznej uwagi), ale dla mnie scenariusz odgrywa bardzo dużą rolę. Zaliczanie poznanych już wcześniej scen czy ponowne słuchanie dialogów prędzej by mnie uśpiło niż przyniosło frajdę. W trakcie rozgrywki lubię być zaskakiwany, czego nie doświadczę przy drugim i kolejnym podejściu.

Właśnie dlatego nigdy nie ukończyłem ponownie trylogii Mass Effect. Seria ma specjalne miejsce w moim sercu, ale nigdy nie przemogłem się, by następny raz zagrać w poszczególne odsłony cyklu. Taką próbę podjąłem, kiedy na rynku ukazała się kolekcja remasterów, ale efekt był taki, że „jedynkę” wyłączyłem po kilkudziesięciu minutach. Nie, gra nadal była świetna, uznałem jednak, że mam o wiele ciekawsze rzeczy do roboty niż inwestowanie cennych godzin w coś, co już znam.

W przypadku gier pokroju przygód Sheparda nie chodzi jednak tylko o znużenie. Historia komandora i jego załogi była unikalnym, mocno spersonalizowanym doświadczeniem i chcę je takim zapamiętać. Czuję, że gdybym spróbowałbym przejść produkcje jeszcze raz, mógłbym podjąć inne wybory, co popsułoby „moją” opowieść. Owszem, w konsekwencji najpewniej mam zdecydowanie mniejszą wiedzę o wykreowanym przez BioWare uniwersum (pamięć jest zawodna) niż większość tak zwanych „hardkorów”, ale niczego nie żałuję.

Do Wiedźmina 1 wróciłem przez... save'y

Czy zdarzyło mi się jednak w ogóle zagrać w jakiś tytuł więcej niż raz? Oczywiście, że tak. Na przykład ponownie ukończyłem pierwszą część Wiedźmina, choć tylko dlatego, że zgubiłem save’y, a zależało mi na zapisach rozgrywki przed premierą sequela. Sporadycznie zdarzy mi się wrócić na chwilę do pozycji z młodości, ale raczej motywowany nostalgią - na przykład do kultowych Wacków: Kosmicznej Rozgrywki.

Inna sprawa, że we współczesnym świecie jesteśmy otaczani wieloma bodźcami. Jeżeli ktoś interesuje się szeroko pojętą popkulturą, na pewno znajdzie coś, czemu może poświęcić wolny czas. Ba, gier, filmów, seriali czy książek jest i tak za dużo - logicznym więc wydaje się, by zamiast sięgać po już znane utwory, skupiać uwagę na czymś, z czym nie mieliśmy jeszcze do czynienia. Tak jest w moim przypadku: wolę zagrać w nieznany tytuł lub obejrzeć polecaną produkcję niż wracać do już przyswojonych dzieł.

Żeby nie było, podobne podejście stosuję nie tylko wobec wirtualnej rozrywki. Owszem, czasem zdarzy mi się obejrzeć ponownie jakiś film, ale najczęściej to efekt przypadku, gdy natrafię na jakiś obraz w telewizji. Zazwyczaj celowo nie szukam tytułów, które już wcześniej widziałem.

Wacki: Kosmiczna Rozgrywka - jedna z niewielu gier młodości, do których wracam. Pamiętacie?

Innymi słowy, moja „kupka wstydu” gier, filmów czy seriali jest na tyle duża (i ciągle się powiększa), że nie widzę sensu, by wracać do już znanych tytułów. Zwłaszcza, że doba nie jest z gumy, a przecież i tak nie mamy 24 godzin na konsumowanie kultury czy popkultury. Trzeba kiedyś spać oraz pracować - sukcesem jest, jeżeli uda się wygospodarować choć trzy godziny dziennie wolnego czasu.

Przy czym muszę zaznaczyć, że moje podejście wykrystalizowało się wraz z wiekiem. Kiedy byłem młodszy, chętniej ponownie sięgałem po dzieło, z którym miałem już do czynienia - wielokrotnie czytałem trylogię „Władcy Pierścieni”, na tyle, że znam ją niemal na pamięć. No ale właśnie: kluczową kwestią jest czas, którego wraz z upływem lat mamy coraz mniej.

Choć więc nie rozumiem osób, które wielokrotnie przechodzą jedną grę, oglądają dany film lub serial czy czytają wskazaną powieść, jednocześnie je podziwiam. Widzę w nich wielkich pasjonatów, czerpiących ogromną frajdę z naszego wspólnego hobby. Każdy na swój sposób.

Zobacz także