Nie znoszę Cepidów. Bez nich trylogia Crysis byłaby lepsza
Trzy świetne gry, ale każda gorsza od poprzedniej.
Poszukując jakiś czas temu czegoś do zagrania, aplikacja Xbox Game Pass w zakładce losowej gry zaproponowała mi kultowego Crysisa. W słynną strzelankę studia Crytek grałem jedynie lata temu i nie udało mi się jej ukończyć, a po kolejne nigdy nie sięgnąłem. Ponieważ gry z tej serii nie są specjalnie długie, postanowiłem nadrobić całą trylogię i samodzielny dodatek Warhead. Niestety, cała przygoda zostawiła we mnie bardzo mieszane uczucia.
Zaczynając od pierwszej części serii, mogę z czystym sercem powiedzieć, że ta gra niemalże się nie zestarzała. Grafika wciąż wygląda świetnie (co nie powinno dziwić), rozgrywa jest pełna akcji, a fabuła potrafi wciągnąć. Wyspa Lingshan to nasz ogromny plac zabaw, gdzie, korzystając z potęgi nanokombinezonu, przebijamy się przez koreańskie wojska na tyle sposobów, ile tylko chcemy.
Możemy na przykład, korzystając z trybu niewidzialności zabawić się w Predatora, a z kolei tryb siły pozwoli nam pogrzebać wrogów pod gruzami chatki lub... ogłuszyć wrogów krzątającymi się dookoła zwierzetami - wszystkie chwyty są dozwolone. O ile ciężko w Crysisie mówić o przesadnym realizmie, to podejście „cała armia kontra jeden super żołnierz” zawsze wydawało mi się ciekawsze i bardziej wiarygodne, niż dla przykładu kampanie Call of Duty, gdzie niepozorny żołnierz niemal samodzielnie ratuje świat.
Niestety, wszystko zaczyna się psuć w momencie pojawienia się kosmitów. Już lata temu ujawnienie obcych pod sam koniec gry wydawało mi się swoistym deus ex machina do szybkiego zakończenia gry i tym razem miałem podobne odczucia. Gra również wówczas staje się o wiele bardziej liniowa, a możliwości, jakie daje kombinezon stają się dużo mniej przydatne w starciu z tajemniczymi Cepidami. Również „epicka” walka z ogromnym monstrum na sam koniec daje wrażenie, jakby wyrwano ją z zupełnie innej gry.
Po przejściu „jedynki” przyszedł oczywiście czas na Crysisa 2. Określiłbym tę grę jako „krok do przodu i dwa kroki wstecz”. Z jednej strony mamy do czynienia z jeszcze lepszą grafiką i znacznie poprawioną obsługą kombinezonu, ale z drugiej znacznie ograniczono destrukcję otoczenia - nie ma tu całych chatek to zniszczenia ani drzew do ścięcia karabinem, a gra stała się jeszcze bardziej liniowa (przy czym pierwsza część dawała tylko iluzję otwartego świata, ale była to wiarygodna iluzja).
Gra dała mi również to samo uczucie co poprzedniczka - o ile walka z żołnierzami C.E.L.L. jest świetna i pozwala poczuć potęgę kombinezonu, to w momencie powrotu obcych niemalże straciłem chęć do dalszej zabawy. Nie pomaga tu fakt, że Cepidzi z „dwójki” są po prostu gąbkami na pociski i zamiast oferować prawdziwe wyzwanie, to jedynie irytują. Na szczęście częściowo rekompensuje to ciekawa fabuła, a zakończenie historii Alcatraza szczerze mnie zaskoczyło.
Pomiędzy Crysisem 2 a Crysisem 3 zrobiłem sobie dość długą przerwę. Z jednej strony chciałem poznać zakończenie historii, ale z drugiej byłem niemal pewny czego się spodziewać i nie sądziłem, by gra mnie czymkolwiek zaskoczyła. No i jak się okazało, miałem częściowo rację - tytuł to w dużej mierze bezpieczne rozwinięcie pomysłów poprzedniczki. Tym razem przeprojektowano jednak zachowanie kosmitów, przez co walka z nimi nie różni się aż tak bardzo od konfrontacji z ludźmi, co dla mnie było dużym plusem.
Niestety, z drugiej strony tytuł wydawał się jeszcze bardziej liniowy, a użycie pojazdów (tak powszechnych i użytecznych w jedynce) zostało ograniczone do zaledwie dwóch misji pod koniec kampanii, przez co wydawało mi się, że domknięcie trylogii jeszcze bardziej oddaliło się od korzeni serii. Również „wielki finał” rozgrywki - oraz jakby nie patrzeć całej sagi - był raczej mało angażujący i nie wymagał ode mnie większego wysiłku.
Na koniec sięgnąłem po Crysis Warhead i powrót na wyspę Lingshan utwierdził mnie w przekonaniu, że „jedynka” była zdecydowanie najlepszą grą z serii, a w każdej kolejnej widać powolny spadek jakości. Chociaż powtarzam to w niniejszym tekście jak mantrę, to krótka historia „Psychola” pozostawiła we mnie to samo, uniwersalne dla serii Crysis uczucie: rozgrywka jest super, dopóki nie pojawiają się kosmici.
Tytuły z tego cyklu to wciąż świetne gry, jednak moim zdaniem nie wykorzystano pełnego potencjału mechaniki. Chociaż w pierwszym Far Cry też nagle pojawiały się potwory, to pod skrzydłami Ubisoftu seria obrała bardziej realistyczny kierunek i bardzo chciałbym zobaczyć podobny zwrot w Crysisie: prawdziwie otwarty świat, brak kosmitów i jedynie nasza postać ze sprytem i mocami nanokombinezonu stawiająca czoła przeważającej liczbie wrogich żołnierzy.