Niedocenione gry 2024 roku. Warto dać im szansę
Niektórym to nawet drugą.
Końcówka roku to czas podsumowań, porównań i prognoz. Ja w tym szczególnym momencie chciałbym przypomnieć o tych spośród tegorocznych gier wideo, które w moim przekonaniu zasługują na większe uznanie niż udało im się osiągnąć.
Jest na tej liście zarówna gra, którą uważam za jedną z najwspanialszych w historii, a jest i taka, która – mimo że jedynie przeciętna – dała mi tyle radości i dobrej zabawy, że nie mogę nie przeciwstawić się jej nadmiarowo złemu odbiorowi. Ostatecznie każda z tu wymienionych pozycji zasługuje po prostu na większe docenienie.
Lorelei and the Laser Eyes
Każdego, kto wie o grach wideo coś więcej, nie trzeba specjalnie przekonywać, że są one pełnoprawną dziedziną sztuki. Ale Lorelei and the Laser Eyes wynosi znaczenie tego stwierdzenia na zupełnie inny poziom. W tym niesamowicie oryginalnym tytule zacierają się granice między zabawą, wyzwaniem intelektualnym i doświadczeniem estetycznym. Wszystko to staje się naszym udziałem, gdy trafiamy do opustoszałego domostwa, które okazuje się zarazem miejscem niewyjaśnionej zbrodni i galerią sztuki. Częścią wystawy są zaś nie tylko prezentowane dzieła, ale ów i tajemniczy dom, my sami, a nawet ta gra wideo, w którą właśnie gramy.
W prostych słowach można powiedzieć, że Lorelei and the Laser Eyes to gra logiczna z elementami przygodówki, ale sklasyfikowanie jej w jakikolwiek sposób budzi mój wewnętrzny opór. To dzieło, które trzeba poznać samemu i przyłożyć do niego własną, subiektywną miarę. I chociaż chciałbym, by dowiedziało się o nim więcej osób, rozumiem, dlaczego tak nietypowy pomysł trudno sprzedać szerszej publice i uczynić go popularnym na miarę remake’u Silent Hilla 2 czy Black Myth Wukong. Marnym cieniem sprawiedliwości jest to, że Lorelei zostało przynajmniej nominowane do nagród Gry Roku w kategorii produkcji niezależnych.
Banishers: Ghosts of New Eden
Ameryka Północna, rok 1695. Przez „nowy ląd” przetacza się nieznana choroba, objawiająca się pogorszonym samopoczuciem, nocnymi koszmarami czy nawet omamami. Z pomocą przybywają Antea Duarte i Red mac Raith – mistrzowie wypędzania duchów, a prywatnie para kochanków. Wkrótce Antea umiera, lecz jej dusza towarzyszy dalej Redowi w misji zdiagnozowania i pokonania trawiącej lokalną ludność choroby. Oboje będą musieli jednak stanąć przed trudnym wyborem między powszechnym dobrem a ich miłością.
Na pierwszy rzut oka to typowy reprezentant gatunku RPG akcji. Mamy tu półotwartą strukturę eksploracji, masę misji pobocznych i walkę w stylu God of Wara – z czasem może nieco powtarzalną, za to z ciekawą innowacją, jaką daje możliwość przełączania się między parą kochanków i łączenia ataków. Pod tym względem Banishers jest po prostu grą kompetentną i – mimo średniego budżetu – dorównującą najlepszym produkcjom AAA. Jeśli zaś chodzi o warstwę fabularno-narracyjną, to przewyższa większość z nich o klasę. Relacja między głównymi bohaterami jest fantastycznie poprowadzona, dialogów chce się słuchać, a niektóre questy potrafią mocno chwycić za serducho. Dajcie temu tytułowi szansę i sprawdźcie demo.
Alone in The Dark Remake
Ostatnie lata to wysyp remake’ów i remasterów, jednych bardziej, drugich mniej udanych, a także tych zupełnie zbędnych. Tegoroczne Alone in The Dark z całą pewnością nie należało do tej ostatniej kategorii – legendarna seria od lata prosiła się o godny powrót, czy to w postaci kontynuacji, nowego otwarcia czy wiernego odnowienia. Twórcy remake’u postanowili połączyć ze sobą różne podejścia, zarazem odtwarzając główne założenia pierwszych odsłon cyklu, a jednocześnie opowiadając własną, pogłębioną, a miejscami zupełnie inną wersję zdarzeń. To odważne podejście podobało mi się nawet bardziej od tego, na co postawił zespół Bloober Team w Silent Hill 2.
O ile jednak polski zespół osiągnął wielki sukces, słusznie uhonorowany nagrodą za najlepszy horror 2024 roku, tak Alone in The Dark zaliczyło kasową porażkę, a stojące za tytułem studio Pieces Interactive zostało zamknięte kilka miesięcy po premierze. Choć sam nie uświadczyłem problemów technicznych, podobno część graczy natykała się na nie dość często i może dlatego początkowe zainteresowanie tytułem nie było zbyt duże, a oceny – mieszane. Teraz jednak na Steamie są one „w większości pozytywne”, a w ostatnim czasie już „bardzo pozytywne”. A to oznacza, że najwyższa pora, by chwycić kontroler i zanurzyć się w mrok – samotnie.
Portal: Revolution
Portal i Portal 2 to bezsprzecznie jedne z najlepszych tytułów w historii branży, nie bez powodu pojawiające się w prawie każdym zestawieniu najważniejszych gier wszechczasów. Ale czy wiedzieliście, że w tym roku pojawiła się kolejna odsłona cyklu, umiejscowiona czasowo przed wydarzeniami z kapitalnej „dwójki”? Pewnie nie, bo choć jest to około ośmiogodzinna, trzymająca poziom poprzedników produkcja, to nie powstała wcale w biurowcu Valve, ani żadnym innym profesjonalnym studiu, lecz za sprawą wiernych fanów marki. I wiecie co? Jest zupełnie bezpłatna! Musicie jedynie posiadać w swojej bibliotece Portal 2.
W przeciwieństwie do wielu dostępnych modyfikacji, ta zrobiona jest z dużym rozmachem i „na bogato”. Łamigłówki są naprawdę wymagające i oryginalne, wydarzenia są podbudowane fabularnie, a postaciom głosu udzielili prawdziwi aktorzy. I choć mod uzyskał bardzo wysokie oceny wśród graczy i krytyków („przytłaczająco pozytywne” na platformie Steam), to brak marketingu, na jaki mogą sobie pozwolić profesjonalne produkcje, z pewnością nie pomógł fanowskiemu dziełu w zdobyciu popularności, na jaką zasłużył. Z tego właśnie powodu przypominam o nim przy każdej możliwej okazji.
Star Wars: Outlaws
Zaraz, jak to – koszmarne, niewarte złamanego grosza Star Wars: Outlaws wymienione pośród gier, którym warto dać szansę? Ano tak! Po trzydziestu dwóch godzinach spędzonych z tym tytułem stwierdzam, iż jeśli nawet poziom hejtu, jaki początkowo wylał się na twórców tego gwiezdnego akcyjniaka, był uzasadniony, tak obecnie gra znajduje się w więcej niż akceptowalnym stanie technicznym i potrafi dać masę frajdy. Sam do zabawy dołączyłem dopiero w grudniu, już po dużej aktualizacji 1.4, i bawiłem się kapitalnie. Jednak zanim ktoś weźmie moją rekomendację do serca, musi wiedzieć jedno.
Raz do roku, na ogół blisko Gwiazdki, przychodzi w moim życiu taki czas, gdy chcę po prostu zanurzyć się w jakimś przepastnym wirtualnym świecie, bezmyślnie biegając od znacznika do znacznika i przeklikując co drugi dialog. W tym roku tytułem, który spełnił tę moją potrzebę, był właśnie Star Wars: Outlaws – dość klasyczny „otwartoświatowiec” Ubisoftu, z przeciętną historią, przeciętną bohaterką i w zasadzie każdym innym elementem zawieszonym na przeciętnym poziomie. Zdecydowanie zaś nie tak zły jak go malują. Jeśli takie są wasze oczekiwania, zapewniam, że warto zatkać uszy na nienawistne głosy i dać tej grze szansę. W przeciwnym razie polecam Lorelei and the Laser Eyes – dzieło zdecydowanie ponadprzeciętne.