Nintendo Switch OLED - król handheldowego grania
Wrażenia po tygodniu użytkowania.
Nintendo Switch OLED robi świetne wrażenie. Otrzymujemy porządny upgrade względem pierwszej wersji urządzenia, pod warunkiem, że dużo czasu spędzamy z tą konsolą w dłoniach, a nie przed telewizorem. To z pewnością król handheldowego grania.
Nowy ekran to pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy, gdy wyjmujemy najświeższy model z pudełka - szczególnie, jeśli wcześniej mieliśmy do czynienia ze starszymi egzemplarzami. Ramki są mniejsze, niemal niewidoczne, a sama jakość wyświetlacza sprawia wrażenie „półki premium” przez charakterystyczny połysk.
Kolorystyka to oczywiście kwestia gustu, jednak model z białymi JoyConami oraz białą stacją dokującą to moim zdaniem najbardziej estetyczna do tej pory wersja Nintendo Switch.
Zmiany widać w przyciskach na górze konsoli - szczególnie w tym od włączania czy usypiania konsoli. Sprzęt włącza się odrobinę wygodniej dzięki szerszemu przyciskowi Power, choć te aspekty użytkowania platformy zależą też w dużej mierze od naszych palców.
Gdy po raz pierwszy włożyłem i wyjąłem JoyCony z konsoli, zauważyłem też nieco lepsze wykonanie szyn, którymi podłączamy kontrolery do ekranu. Jakość wydaje się tutaj odrobinę lepsza. Bateria wytrzymuje dłużej niż w pierwszym modelu, oferując do 9 godzin czasu korzystania z ekranu - choć to taki sam wynik, jak w przypadku wydanej w 2019 roku drugiej wersji konsoli.
Jednym z ważniejszych dodatków jest nowa „nóżka” - w modelu OLED długa na całą niemal szerokość konsoli, o wiele wygodniejsza, bardziej praktyczna. Podpórka w oryginalnej wersji konsoli jest na tyle niepewna i rozchybotana, że w zasadzie z niej nie korzystałem. W przypadku nowego modelu częściej ustawiam Switcha na biurku czy na stoliku, by grać z wykorzystaniem Pro Controllera - i sprzęt stoi absolutnie stabilnie. Mała rzecz, a cieszy.
Najważniejsza nowość to jednak to, czego nie omieszkano zawrzeć w nazwie nowego modelu. Ekran OLED robi wrażenie już nawet, gdy jest wyłączony, jeśli porównamy go z bardziej szarym, objętym brzydką, zbyt dużą ramką wyświetlaczem oryginału. Ważniejsze jest jednak to, co widzimy, kiedy gramy.
W przeciwieństwie do ekranu LCD, w przypadku wersji OLED każdy piksel jest podświetlany indywidualnie. To właśnie dzięki temu czerń wygląda tak dobrze, nieporównywalnie lepiej niż na starszych modelach. Otrzymujemy lepszy kontrast, a oświetlenie i jaśniejsze fragmenty ekranu czy scen wyglądają świetnie, nawet jeśli kolory nie są w stu procentach naturalne.
Poprzedni Switch - przynajmniej pierwszy model, który kupiłem na premierę konsoli w 2017 roku - podświetlał ekran cały czas, co skutkowało dosyć dziwnym wyglądem ciemniejszych fragmentów obrazu. Przyczyną tego była lekka, stale obecna poświata. Teraz problem ten zupełnie znika.
Kiedy czerń styka się w grach ze źródłami światła czy jaśniejszymi fragmentami scen, nic nie „przelewa się” na czarne obszary w najmniejszym stopniu. Całościowo, jakość ekranu robi lepsze wrażenie niż w przypadku PlayStation Vita, także oferującej OLED - choć oczywiście konsolka Sony jest o wiele starsza.
OLED lepiej radzi też sobie z poziomem jasności ekranu - teraz granie przy mocniejszym świetle dziennym, na zewnątrz, jest po prostu lepszym doświadczeniem. Szkoda, że konsola ukazuje się jesienią, bo na testy w prawdziwym, mocnym słońcu musimy poczekać ładnych parę miesięcy. Chyba że październik czy listopad zaskoczą nas jeszcze piękną pogodą.
Nie można też nie wspomnieć o głośnikach. Dopiero usłyszenie gier na nowym modelu uświadamia, jak przeciętne jest handheldowe audio w podstawowej wersji Nintendo Switch. W starszym modelu dźwięki brzmią po prostu „tanio”. Teraz mamy do czynienia z większą głębią. Moim pierwszym odruchem w przeszłości było zawsze podłączenia do konsolki słuchawek - teraz nawet o tym nie pomyślałem, przy grze bez telewizora.
Czy warto więc zainteresować się najnowszym modelem Switcha? Jeśli preferujecie rozgrywkę w trybie przenośnym - zdecydowanie tak. Chyba, rzecz jasna, że liczycie na lepiej działające gry. Tego Nintendo - jeszcze - nie zaoferowało.