Origins to jednocześnie świeży i znajomy Assassin's Creed
Jest inaczej, ale czy lepiej?
Na tegorocznych targach Gamescom w Kolonii rozegraliśmy kilka misji w Assassin's Creed Origins i pozwiedzać okolice sporego egipskiego miasta Memfis. Od razu czuć, że mamy do czynienia z czymś innym niż do tej pory, ale niekoniecznie oznacza to, że wszystko budzi zachwyt.
Z pewnością jest ciekawiej niż - przykładowo - w Syndicate. Choć gra jest znajoma, na przykład ze względu na podobny system parkour, to niektórych elementów uczymy się na nowo. Chodzi przede wszystkim o walkę, którą zupełnie przeprojektowano.
Potyczki wzbudzają chyba najlepsze wrażenia. Nie są już zautomatyzowane i monotonne, nie możemy polegać tylko na stosowaniu naprzemiennie kontry i ogłuszenia. Starcia przypominają łatwiejsze wersje pojedynków z gier Souls. Zamiennie wykorzystujemy atak lekki i silny, a stosowanie uskoków jest nieodzowne.
Zależnie od wyposażonej broni zadajemy inne ciosy. Pomocne okazuje się „zablokowanie” kamery na jednym oponencie, by skutecznie parować ataki - jeżeli zrobimy to skutecznie, przeciwnik zostanie na krótką chwilę lekko wytrącony z równowagi, co pozwoli zadać mu obrażenia bez przeszkód.
Bayek - główny bohater - może używać tarczy, która sprawdza się idealnie do odbijania wrogich ciosów. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by korzystać z broni dwuręcznych. Włócznia czy halabarda znacznie zwiększą nasz zasięg, choć zmniejszą nieco zwinność i czas reakcji wojownika.
W dowolnym momencie możemy też korzystać z łuku. Świetnie, że otrzymujemy tym razem normalny model strzelania i żegnamy dosyć nieciekawe, ograniczające rozwiązania z poprzednich odsłon. Jeżeli chcemy - i mamy dużo strzał - możemy pobawić się w prawdziwego starożytnego snajpera.
Walki w prezentowanym na Gamescomie demie były całkiem trudne, choć być może po prostu nie oswoiliśmy się w pełni z walką. W każdym razie trzeba przyznać, że przeciwnicy nieźle radzili sobie z unikami i w miarę rozsądnie parowali czy blokowali nasze ciosy. Potyczka z dużą grupą była zawsze sporym wyzwaniem.
Nie bez znaczenia są w tym przypadku poziomy wrogów, które w Origins mają większe znaczenie niż do tej pory. Jako przykład można podać ikoniczne już zabójstwa po skoku z dachu - nie pozbędziemy się w taki sposób wroga przewyższającego nas kilkoma levelami. Nie zlikwidujemy go też po cichu, skradając się w krzakach, a zabicie go jednym strzałem z łuku będzie niemożliwe.
Nie mieliśmy czasu przyjrzeć się dokładnie drzewku talentów, ale pozostaje mieć nadzieję, że różne zdolności Bayeka zniwelują po części niektóre ograniczenia bohatera. Jednocześnie warto też zaznaczyć, że w świecie gry zawsze znajdziemy przeciwników o zbliżonym poziomie doświadczenia i nie będziemy mieć zbyt dużych problemów z egzekucjami z cienia. Możemy jednak porzucić plany wybiegania poza sugerowane obszary ogromnej mapy, jeżeli nie będziemy chcieli poświęcić czasu na otwartą, wymagającą walkę.
Eksploracja budzi raczej pozytywne wrażenia, choć niczym nie zachwyca - może poza niektórymi sceneriami. Miasto Memfis wygląda świetnie, podobnie niektóre krajobrazy. Zastanawiające jest jednak to, czy egipskie widoki nie staną się po kilkunastu godzinach nieco zbyt monotonne. Kilkadziesiąt minut w wersji przedpremierowej nie pozwala odpowiedzieć na to pytanie.
Podczas zwiedzania i skradania pomaga nam teraz wierny orzeł, który funkcjonuje w praktyce niczym dron z Ghost Recon Wildlands. Może i brzmi to zabawnie, ale w praktyce to świetny dodatek. Wrogowie nie są nam automatycznie podani na tacy - czyli na minimapie. Musimy postarać się osobiście i odpowiednio wszystkich oznaczyć. Wystarczy chwila nieuwagi, a przegapimy strażnika, który zacznie wołać na alarm i pozbawi nas okazji do pozostania niewykrytym.
W demie wykonaliśmy jedną misję z wątku głównego. Prowadziliśmy krótkie śledztwo, by odnaleźć sprawców pewnego przestępstwa - w określonym obszarze musieliśmy użyć wzroku orła, by podświetlić wskazówki. W miarę rozwoju wydarzeń uwolniliśmy jeszcze zakładnika, a w końcu rozmawialiśmy nawet z samą Kleopatrą.
Mieliśmy też chwilę na swobodne zwiedzanie. Otworzenie mapy świata robi wielkie wrażenie, bo tak dużych lokacji w serii jeszcze nie było. Wsiedliśmy na rumaka i popędziliśmy do najbliższej piramidy, do ikony znaku zapytania. Mogliśmy wejść do struktury, gdzie w środku czekał na nas szereg zagadek logicznych i środowiskowych oraz różne skarby - zbieranie przedmiotów, a szczególnie nowych rodzajów broni, to tym razem istotny aspekt zabawy.
Assassin's Creed Origins już teraz wygląda na grę, która przemówi do miłośników wielkich światów, w których czeka mnóstwo zawartości. Sekrety, znajdźki, niezliczone aktywności poboczne - to pewnik. Otrzymujemy też ekscytujący i wymagający system walki, aczkolwiek poza tym, wciąż czujemy tu znane DNA cyklu. Szczerze mówiąc, jesteśmy mocno zaciekawieni, czy pełna wersja zaskoczy czymś więcej.