Outlast 2 - Recenzja
Bój się Boga...
Outlast 2 to udany sequel, ale także zachowawczy pod względem formuły rozgrywki. Na pewno nie będzie to jednak przeszkadzać miłośnikom pierwszej części oraz tym, którzy cenią tradycyjny styl horrorów FPP.
Założenia są zbliżone do pierwowzoru, a więc fani poczują się od razu jak w domu, choć oczywiście odmienionym i większym. Zmienia się otoczenie, ale wciąż podstawą jest eksploracja, skradanie się, chowanie i przedzieranie się przez kolejne lokacje, szukanie drogi do wyjścia lub znalezienie jakiegoś przedmiotu oraz unikanie wrogów.
Powraca wierna kamera. To dzięki niej - i trybowi noktowizji - widzimy w ciemnościach, w których spędzamy sporo czasu. Warto jednak odpowiednio manipulować trybem wyświetlacza, by oszczędzać baterie, które musimy co jakiś czas wymieniać. Akumulatory zużywa też dodatkowa funkcja czułego mikrofonu odległościowego, dzięki któremu możemy lepiej ustalić pozycję przeciwnika znajdującego się za jakimś budynkiem.
Największym chyba problemem gry jest niechęć do większej innowacji pod względem mechaniki, a mianowicie - do wprowadzenia choćby najprostszego systemu walki prowizoryczną bronią: kijami, deskami czy nawet kamieniami.
Wydaje się, że horrory z bezbronnymi bohaterami powinny ewoluować. Możliwość walki wcale nie sprawia, że przygoda staje się mniej straszna. Przecież tak naprawdę nigdy nie boimy się śmierci. Co więcej, w większości takich gier wrogowie nie budzą lęku już po 2-3 godzinach. Stają się tylko chodzącymi przeszkodami. Przewagą tytułów takich jak Resident Evil 7 czy The Evil Within jest fakt, że można te przeszkody wyeliminować.
Zobacz: Outlast 2 - poradnik i opis przejścia
Zresztą, w przypadku Outlast 2 trudno zrozumieć, dlaczego bohater nie miałby chwycić za dowolny przedmiot, by bronić się przed oponentami. Takie zachowanie byłoby zupełnie naturalne w jego położeniu. Twórcy chcieli jednak pozostać wierni oryginałowi - albo po prostu silnik nie pozwalał na opracowanie intuicyjnego i dopracowanego systemu walki.
Niedopatrzenia w rozgrywce gra nadrabia jednak bez dwóch zdań atmosferą oraz historią. Twórcy nie mieli żadnych zahamowań. Jeżeli komuś wydaje się, że pierwszy Outlast osiągnął już granice gore i wszelkich okropności, to szybko zmieni zdanie po zagraniu w sequel. Motywy religii, sekt i walki z antychrystem dały projektantom pole do popisu. Po dłuższej sesji po prostu mamy ochotę wyjść się przewietrzyć albo nawet wziąć zimny prysznic. To nie jest gra dla wrażliwych.
Z drugiej strony, okropne obrazy witają nas praktycznie od początku. Już podczas pierwszej godziny widzimy takie rzeczy, że później jesteśmy już jakby lekko znieczuleni na zniekształcone zwłoki, stosy kończyn czy sceny tortur. Momentami można odnieść wrażenie, że twórcy odrobinkę przesadzili, choć wszystko pasuje do konkretnych fragmentów.
Opowieść zaczyna się niezbyt oryginalnie. Bohater - operator towarzyszący swojej żonie, dziennikarce - trafia w okolice tajemniczej, zapuszczonej wioski gdzieś na zapomnianych przez świat terenach Arizony. Szybko przekonuje się, że mieszkańcy są święcie przekonani, że ich lider to nowy mesjasz, albo i Bóg wcielony. Są mu totalnie oddani i nie podoba im się nasza obecność.
Im dalej jednak, tym robi się ciekawiej. Trudno uniknąć w tym wypadku spoilerów, dlatego warto tylko podkreślić, że główny wątek jest stale rozwijany, ale pojawiają się też kolejne, które się z nim przeplatają. Etapy są różnorodne, a misje w drugiej połowie gry wprowadzają naprawdę interesujące rozwiązania i fabularne nowości. Całość jest na pewno bardziej różnorodna niż pierwsza odsłona - także pod względem wrogów, którzy chcą nam zrobić krzywdę.
Unreal Engine 3 udowadnia w grze studia Red Barrels, że cały czas stać go na całkiem dużo, szczególnie w przypadku scen nocnych i mrocznych. Lokacje i krajobrazy potrafią wyglądać naprawdę nieźle, a optymalizacji nie można nic zarzucić.
Outlast 2 to przeżycie przejmujące i interesujące, chociaż naprawdę budzi lęk głównie na początku. Bezbronność bohatera często przeszkadza, ale nie jest to niedogodność, która zupełnie odrzuca od gry. Nowego dzieła studia Red Barrels nie można polecić każdemu, jednak fani oryginału będą usatysfakcjonowani.