Genialny humor w nowej oprawie. Recenzja Paper Mario: The Thousand-Year Door
RPGowy klasyk wskakuje na Switcha.
Błyskotliwy humor, zapadające w pamięci postacie i rozgrywka złożona z minigier i zręcznościowych wyzwań to elementy, dzięki którym Paper Mario: The Thousand-Year Door broni się do dzisiaj. Wydana po 20 latach edycja na Switcha wzbogaca klasyka o nową oprawę i garść wygód, lecz rdzeń zabawy pozostawia nienaruszony. A szkoda, ponieważ jeśliby zamieszać w materiale źródłowym i poprawić kilka starych pomysłów, moglibyśmy mówić o wydaniu wzorowym.
Nowemu Paper Mario: The Thousand-Year Door bliżej raczej do remastera, aniżeli remake'a. Fundamenty gry, takie jak eksploracja świata czy system walki, pozostały bowiem niezmienione względem oryginału wydanego jeszcze na konsolę GameCube. Usprawnienia dotknęły natomiast oprawy audiowizualnej, interfejsu i sterowania, dzięki czemu papierowy Mario wygląda, brzmi i przede wszystkim działa jak na współczesny tytuł przystało.
Głównym bohaterem jest oczywiście wąsaty hydraulik, który na prośbę księżniczki Peach wyrusza w podróż do portowego miasta Rogueport. Na miejscu okazuje się, że dziewczyna gdzieś zaginęła, a jedynym pozostałym po niej śladem jest tajemnicza mapa, będąca jednocześnie kluczem do otwarcia tytułowych tysiącletnich drzwi. Mario wyrusza więc w podróż, podczas której zbierze całkiem pokaźną grupę przyjaciół i pokona jeszcze większą liczbę wrogów.
Sam początek przygody jest najsłabszym punktem całej gry. Przez pierwsze dwa rozdziały (które łącznie zajmą ok. 3 godziny) dysponujemy jedynie podstawowymi umiejętnościami, przez co większość walk przebiega w bardzo podobny sposób. Z czasem jednak opowieść nabiera tempa, a Mario wraz z sojusznikami zdobywają potężniejsze zdolności, których przemyślane wykorzystanie będzie warunkiem do pokonania bardziej wymagających bossów.
Dopóki jednak nie odblokujemy mocniejszego arsenału, musimy opierać się na dwóch podstawowych atakach - skoku oraz ciosie młotem - których skuteczność zależy od tego, czy przeciwnik lata, czy stąpa po ziemi. Dopiero w późniejszym etapie gry dojdą do tego efektowne moce, pozwalające np. wybić wszystkich przeciwników poprzez narysowanie wokół nich okręgu lub uzdrowić całą drużynę po „ustrzeleniu” spadających punktów zdrowia.
Fabułę natomiast oparto na prostym schemacie: odkrywamy lokację, w której znajdziemy klucz do magicznych drzwi, ruszamy w podróż, a następnie znów zaglądamy do mapy i odblokowujemy kolejny region. Punktem łączącym wszystkie ścieżki jest Rogueport, z którego swobodnie wyruszymy do odwiedzonych miejsc, by zebrać niedostępne wcześniej znajdźki i sekrety. Doceniam, że gra nagradza mnie za dobrą pamięć i kolekcjonerską pasję, ale jest z tym jeden problem. Powrót do zaliczonego regionu to kilkuminutowa wyprawa po pustych korytarzach, w której dodatkowo przeszkadzają nam odrodzeni przeciwnicy. W teorii mamy ich „na strzała”, ale każde wejście i wyjście z walki to kilkadziesiąt sekund cennego czasu, które można by poświęcić na ratowanie Peach.
Klimat, który nigdy się nie zestarzeje
Powolny początek gry byłby zapewne bardziej uciążliwy, gdyby nie ratujący go lekki i wypełniony humorem klimat, utrzymujący się przez każdy rozdział opowieści. Paper Mario: The Thousand-Year Door to przede wszystkim inteligentnie napisana gra, w której bohaterowie mówią niewiele, ale właściwie każde wypowiedziane przez nich zdanie ma znaczenie - czy to w kontekście budowy świata, rozwinięcia fabuły czy dodania akcentu humorystycznego. Nie brakuje tu przebijania czwartej ściany, wyśmiewania przyzwyczajeń graczy i całej masy gierek słownych. Przyczepiłbym się jedynie do faktu, że w niektórych momentach dialogi trwają zbyt długo, a przewijanie tekstu przez kilka minut męczy, ale nie zdarza się to zbyt często.
Choć opowieść podąża wspomnianym wcześniej schematem, mniejsze historie wewnątrz rozdziałów potrafią zaskoczyć nagłym zwrotem akcji lub przełamaniem schematu przez twórców. Nie wszystkie lokacje są równie interesujące - ponownie, najsłabiej wypadają te najwcześniejsze - ale większość zaliczyłbym do bardzo udanych. Szczególnie do gustu przypadła mi sekwencja podróży w luksusowym pociągu, wyraźnie inspirowana „Morderstwem w Orient Expressie”. Co prawda tutaj nikt nie ginie, ale jest za to pingwini detektyw, szerokie grono podejrzanych oraz zagadka, której rozwiązanie zajmie kilka dni (tych w grze).
Każdy rozdział zabiera nas do innego zakątka krainy, z reguły oferując równocześnie nowy pakiet mechanik przydatnych w walce i odkrywaniu znajdziek. Po drodze poznajemy też kolejnych towarzyszów - również tych mniej spodziewanych - których unikalne zdolności przydadzą się zarówno w starciu, jak i eksploracji. Każdy z nich ma też unikalne linie dialogowe dla różnych sytuacji, więc wybór kompana nie jest wyłącznie kwestią estetyczną. Co więcej, w tym wydaniu dodano opcję swobodnego przełączania towarzysza za pomocą kółka wyboru, dzięki czemu przeskakiwanie między nimi w bardziej skomplikowanych sekwencjach jest bezproblemowe.
Oczywiście nowością najbardziej rzucającą się w oczy jest oprawa graficzna. Różnice względem oryginału i wydanej po latach wersji HD nie są kolosalne, ale niewątpliwie dodają grze przejrzystości i podkreślają jej unikalny, papierowy charakter. Switchowe wydanie wydaje się też o wiele jaśniejsze, a podbita rozdzielczość i szczegółowość otoczenia pomagają w odnajdywaniu znajdziek i wypatrywaniu wrogów czających się w krzakach. Większe zmiany nie dotknęły jedynie wyglądu postaci i przeciwników - tylko w przypadku mniej znaczących NPC postanowiono podmienić jakiś model na inny.
Fanów oryginału ucieszy zapewne fakt, że remake oferuje bogatą ścieżkę dźwiękową, z unikalnym motywem dla każdej lokacji i rozgrywanych w nich starć. Utwory wpadają w ucho i służą za naprawdę przyjemne tło, ale dla osób tęskniących za klasyką przygotowano też opcję przywrócenia oryginalnego soundtracku.
Istotnym udogodnieniem switchowego wydania jest nowy interfejs, ułatwiający rozeznanie się w sytuacji na polu walki. Najważniejsze informacje umieszczono u góry, a wszystkie wskaźniki i liczniki wyświetlane podczas korzystania z umiejętności przerobiono w taki sposób, aby jasno pokazywały, czego konkretnie gra od nas oczekuje. Miłym dodatkiem jest też obecność trenera, u którego za darmo przećwiczymy wyczucie każdej zdolności oraz systemu bloków.
Co ciekawe, gra nie posiada poziomów trudności jako tako, ale gracze spragnieni wyzwania mogą zajrzeć do oferty kupców i zakupić specjalne odznaki, które - dla przykładu - podwoją otrzymywane przez nas obrażenia. Osobiście po takie urozmaicenie nie sięgnąłem, choć z żadną lokacją ani bossem - poza finałową walką - nie miałem większych problemów. Zapewne wynikało to z faktu, że mój Mario gonił za punktami doświadczenia jak szalony.
Podsumowanie
Paper Mario: The Thousand-Year Door to tytuł zbudowany na solidnych fundamentach, co nie znaczy jednak, że remake nie był mu potrzebny. Choć odnowione wydanie nie naprawia wszystkich problemów oryginału, to bez wątpienia jest najlepszą opcją na nadrobienie kultowego RPGa i poznanie wyjątkowej ekipy wesołego hydraulika.
Ocena: 8/10
Plusy: |
+ Postacie są świetnie napisane, a dialogi przepełnione dowcipem |
+ Każda lokacja ma swój własny, unikalny klimat |
+ System walki łączy taktyczne i zręcznościowe podejście |
+ Nowy interfejs jest wygodny i przejrzysty |
+ Uwspółcześniona oprawa audiowizualna brzmi i wygląda naprawdę dobrze |
Minusy: |
- Początek gry wypada słabo w porównaniu do reszty |
- Podróże między lokacjami trwają zbyt długo |
- Zdarzają się momenty, gdy gra zasypuje nas ścianą tekstu |
Recenzja gry została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.