Partyzantka w Homefront: The Revolution
Już graliśmy.
Historia marki Homefront jest burzliwa. Pierwsza odsłona spotkała się z mieszanymi reakcjami odbiorców. Studio odpowiedzialne za grę zostało zamknięte, kontynuację miał stworzyć Crytek, ale THQ zbankrutowało.
Prawa do marki przejęło Deep Silver i ogłoszono, że powstaje nowy Homefront. Niedługo po pierwszej prezentacji gry w 2014 roku, pojawiły się doniesienia o nieciekawej sytuacji w firmie odpowiedzialnej za serię Crysis. Wydawało się także, że marketing The Revolution został wstrzymany.
Dopiero tegoroczne targi Gamescom potwierdziły, że tytuł ma się dobrze. Za prace odpowiada studio Dambuster, złożone w większości z deweloperów z brytyjskiego oddziału Cryteka. Miałem okazję spędzić ze strzelanką kilkadziesiąt minut i muszę przyznać, że nowy Homefront - choć nie powala - oferuje kilka ciekawych rozwiązań.
Słowem przypomnienia - akcja toczy się w niedalekiej przyszłości. Wojska Korei Północnej wygrały wojnę ze Stanami Zjednoczonymi i okupują teren kraju. Gracze trafiają do Filadelfii, wcielają się w członka ruchu oporu. Wydarzenia z oryginalnej odsłony są ignorowane, twórcy chcą opowiedzieć całą historię od początku.
Przede wszystkim, warto podkreślić, że rozgrywka jest nieliniowa. Zaprezentowana w najświeższym zwiastunie scena z jazdą motocyklem wyglądała tak, jakby bohater musiał pędzić jasno wytyczoną ścieżką. To zasugerowało, że możemy spodziewać się efektownych, filmowych momentów niczym w Call of Duty. Jednak nic bardziej mylnego.
Kiedy sam zasiadłem za kierownicą dwukołowca, od razu postanowiłem sprawdzić, czy po zjechaniu z widocznego na wprost - bardzo wygodnego i zapewne najlepszego z możliwych - szlaku nie uderzę w niewidzialną ścianę. Tak się nie stało. Do wyznaczonego celu musiałem dojechać inną trasą, klucząc między budynkami i unikając przeciwników. Zajęło mi to trochę czasu, ale dałem radę.
Przejażdżka była częścią jedynej misji fabularnej w demie, przedstawiającej pewien rodzaj zadań pobocznych - przechwytywania budynków. By to uczynić, zajmujemy się prostym hackowaniem albo uruchamianiem generatora. Gdy nam się uda, na mapie dostrzegamy różne punkty zainteresowania. Trochę jak po synchronizacji na wysokiej wieży w Assassin's Creed.
Nie zdążyłem poznać dobrze żadnej postaci, nie poznałem ułamka głównego wątku, przygotowany fragment pozwalał skupić się na rozgrywcę. Po przejęciu kontroli nad pewnym budynkiem mogłem po prostu pozwiedzać fragment miasta.
Demo pozwalało przyjrzeć się tylko części strefy czerwonej. To opustoszała dzielnica, w której praktycznie toczy się wojna partyzancka. Nie ma tu zwykłych obywateli, na ulicach widzimy barykady, wraki aut. Militarna obecność okupanta jest tutaj najbardziej widoczna.
Co ciekawe, ani razu nie zdarzyło się, bym musiał pokonać przeciwników. Wszelkie starcia najczęściej kończą się ucieczką - tak jest zazwyczaj wygodniej, szczególnie kiedy pozwolimy latającym dronom uruchomić alarm. Wróg wzywa wtedy posiłki, z którymi mamy niewielkie szanse w bezpośrednim starciu. Nasz bohater nie jest w stanie, niczym Rambo, wyeliminować kilkunastu oponentów i odwrót okazuje się często dobrą opcją, co pasuje do fabularnej otoczki The Revolution.
Interesującym dodatkiem - także pomagającym wczuć się w partyzancki klimat - jest obecność innych bojowników, którymi steruje sztuczna inteligencja. Mijamy ich, widzimy jak zajmują się swoimi sprawami. Biegną gdzieś, walczą z przeciwnikiem. Czasem decydują się nam pomagać, chociaż nie zawsze jest to mile widziane. Kiedy chciałem wyeliminować małą grupę wrogów po cichu, jeden z rewolucjonistów zaczął do nich z daleka strzelać, co przeszkodziło mi w skradankowym podejściu.
Oczywiście nie jesteśmy bezsilni. Wystarczy być ostrożnym i uważnym, dobrze przemyśleć atak przed oddaniem pierwszego strzału. Raz udało mi się podłożyć ładunek wybuchowy pod wóz opancerzony, wyeliminować snajpera używając kuszy, a następnie - po detonacji - szybko pozbyć się trzech żołnierzy. Zwróciło to zapewne uwagę znajdujących się dalej Koreańczyków, ale zyskałem parę cennych chwil, by otworzyć kontener, w którym znalazłem trochę zasobów i motocykl.
Zbieranie różnych przedmiotów - metalowych części i innych szpargałów - jest dosyć istotne, pomaga bowiem tworzyć specjalną amunicję i gadżety. Chociażby specyficzny „granat hackujący”, który sprawia, że trafiona maszyna przeciwnika obraca się przeciwko siłom okupanta. Dzięki craftingowi ulepszamy także broń, a system ten jest całkiem rozbudowany. Przykładowo, zwykłą strzelbę można zamienić w wyrzutnię małych, ognistych pocisków.
Model strzelania jest porządny, ale nic ponadto. Wymiany ognia nie sprawiają szczególnej frajdy, więcej satysfakcji zapewnia eksploracja i planowanie kolejnych działań. Oby tylko pełna wersja oferowała bardziej różnorodne misje poboczne i ciekawe, rozbudowane zadania wątku głównego.
Demo pozwoliło przetestować tylko mały fragment gry, ale Homefront: The Revolution pozostawia pozytywne wrażenie. Choć nie jest może szalenie ekscytującą produkcją, to możemy być pewni, że okaże się lepsze od niezbyt udanego oryginału.