PlayStation obchodzi 30. urodziny. Oto barwna historia „szaraka”
Piękne wspomnienia, wspaniałe gry.
30 lat temu, 3 grudnia 1994 roku, w japońskich sklepach pojawiła się pierwsza konsola Sony. Wprawdzie do USA i krajów Europy Zachodniej model ten dotarł dopiero jesienią 1995 roku, a Polacy musieli na niego czekać jeszcze rok dłużej, ale oficjalne okrągłe urodziny to dobry moment, by zastanowić się nad fenomenem „szaraka” (taki przydomek, ze względu na nienachalny kolor obudowy, dostała konsola w Polsce). Jak to się stało, że kompletny debiutant na rynku gier wideo pokonał całą konkurencję i podbił serca graczy?
Przecież, gdy w połowie lat 90. nadszedł czas na kolejną generację konsol, wszystkim wydawało się, że zdominuje ją ktoś z cieszących się zasłużoną renomą potentatów tej branży. Może Sega, która miesiąc przed premierą PlayStation pokazała światu Saturna razem z trójwymiarową bijatyką Virtua Fighter? Może Nintendo, które niespiesznie pracowało nad N64? A może dawna legenda, Atari, próbująca wrócić do gry Jaguarem?
Sony, choć oczywiście kojarzyło się wówczas z wysokiej klasy sprzętem elektronicznym, w grach wideo nie miało żadnego doświadczenia. Co zresztą znaczące – pierwsze kroki na tym rynku firma chciała stawiać razem z… Nintendo. Dopiero gdy z winy partnera ta kooperacja nie doszła do skutku, Sony podjęło decyzję o działaniu na własny rachunek. Po nowym dla siebie gruncie stąpało ostrożnie, obserwując poczynania rywali. Np. decyzję o nakierowaniu urządzenia na obsługę grafiki 3D kierownictwo podjęło po sukcesie automatów z trójwymiarowym Virtua Fighterem Segi. Projekt budził też liczne opory we władzach firmy, obawiających się, że Sony będzie od tej pory kojarzone z „zabawkami” – znamienne, że w nazwie konsoli, w przeciwieństwie do konkurencyjnych modeli, nie pojawiła się nazwa producenta.
Rozumiano przy tym, że stworzenie konsoli to zaledwie pierwszy krok na drodze do sukcesu. Liczyły się gry, a tu również przeciwnicy mieli ogromną, wynikającą z lat doświadczenia, przewagę w postaci własnych zespołów producenckich i kultowych marek (Mario, Sonic…). Dlatego Sony do współpracy namówiło tych deweloperów, którym nie na rękę była dominacja Segi i Nintendo, jak Namco czy Konami. Sony wykupiło też doświadczony zespół Psygnosis.
To właśnie gry okazały się kluczem do błyskawicznego sukcesu PlayStation. Zaczęło Namco, dając Sony świetny port znanych z automatów rozrywkowych wyścigów Ridge Racer, a następnie kultowy beat ‘em up Tekken. Psygnosis dołożyło futurystyczną ścigałkę Wipeout. Konami – Metal Gear Solid. Core Design dorzuciło Tomb Raidera, Capcom – Resident Evil, Naughty Dog – Crasha Bandicoota, a Square – Final Fantasy VII.
Wspomnijmy jeszcze tylko kilka tytułów: Gran Turismo (najlepiej sprzedająca się gra w historii PlayStation), Tony Hawk’s Pro Skater, Silent Hill… W tym miejscu każdy czytelnik na tyle sędziwy, by pamiętać tamte czasy, na pewno dodałby swoje typy, a wyliczanka produkcji z „szaraka”, które szokowały jakością i zachwycały graczy, na stałe zapisując się w historii elektronicznej rozrywki, mogłaby zająć jeszcze wiele akapitów. Choć część z wyżej wymienionych gier doczekała się konwersji na inne platformy, u schyłku XX wieku takim natężeniem hitów mogli cieszyć się tylko posiadacze konsoli Sony.
A był to w historii gier wideo czas wielkich zmian – przede wszystkim w grafice, gdzie rozwój technologiczny pozwolił na upowszechnienie się trzeciego wymiaru. 3D – wcześniej kojarzone głównie z komputerowymi strzalankami FPP – trafiło do innych gatunków, w tym nawet kojarzonych z tradycyjną grafiką 2D, jak platformówek (Super Mario 64) czy beat ‘em up-ów. PlayStation – z Tomb Riderem i Resident Evil – stało na czele tej rewolucji.
Nowe perspektywy przed twórcami otworzył też CD-ROM – nośnik umożliwiający przechowywanie aż 650 MB danych, a więc pozwalający na dodanie do gier np. wysokiej jakości filmów czy ścieżki dźwiękowej. Do rewolucji tej nie dołączyło Nintendo, a N64, jak poprzednie modele tej firmy, korzystało z kartridży. To główny powód, dla którego Final Fantasy VII trafiło na konsolę Sony, a nie słynniejszego konkurenta.
Szacuje się, że do końca wieku Sony – o którym jeszcze kilka lat wcześniej nikt nie myślał w kontekście gier wideo – przejęło prawie połowę światowego rynku konsol. Co więcej – „szarak” okazał się niebywale długowieczny. Po lekkich modyfikacjach i wizualnych poprawkach, pod nazwą PS One, produkowano go równocześnie z PlayStation 2, aż do wiosny 2006 roku. Kilka miesięcy później na rynek trafiło… PlayStation 3. Dla porównania: Sega porzuciła Saturna już w roku 1998.
Ostatecznie nabywców znalazło ponad 100 mln egzemplarzy debiutanckiej konsoli Sony. W kategorii konsol stacjonarnych wynik ten pobiły tylko PlayStation 2 i PlayStation 4. Ale następcy „szaraka” i ich rola w historii elektronicznej rozrywki to już temat na osobny, znacznie bardziej obszerny artykuł.
Polecamy książkę „Rebelianci. Jak Sony stworzyło PlayStation” wydawnictwa Gamebook. Ten sam temat, ale znacznie więcej treści i ciekawostek.
Warto zauważyć, że „szarak” odegrał też znaczną rolę w historii gier wideo w Polsce. Oprócz spóźnionego o dobrą dekadę Pegasusa, który w latach 90. próbował bawić nas technologią z lat 80., był pierwszą popularną konsolą w Polsce. To wtedy zaczęliśmy rozumieć, że komputer PC wyposażony w czytnik CD-ROM i akcelerator graficzny 3D kosztuje znacznie drożej niż PlayStation, które oferuje gry tej samej jakości. Ponadto PlayStation doczekało się w naszym kraju oficjalnej sklepowej dystrybucji oraz poświęconych tylko temu urządzeniu periodyków takich jak „Oficjalny Polski PlayStation Magazyn” i zupełnie nieoficjalne „PSX Extreme” czy „PSX Fan”.
Lokalną specyfiką okazała się też popularność tzw. płyt z demami. Te ostatnie, choć mocno ograniczone w stosunku do pełnych wersji gier, były jednak o wiele tańsze, co z perspektywy polskich niezamożnych graczy okazywało się kluczowe. Sony zresztą doskonale rozumiało polską potrzebę oszczędzania, wydając swoje największe hity w tzw. „Platynowej kolekcji”. Gracze, dla których i te ostatnie były zbyt drogie, przerabiali swoje konsole tak, by czytały one płyty pirackie. Nie psujmy sobie jednak świętowania pięknego jubileuszu wspominaniem tego zdecydowanie mniej chlubnego epizodu. Lepiej cofnąć się w czasie i sprawdzić, czy poczciwy „szarak” nadal bawi tak, jak robił to trzy dekady temu.