Powrót do Rapture i Columbii w BioShock: The Collection
Odświeżona oprawa, niezmiennie świetna atmosfera.
Premiery remasterów to często dobra okazja, by wrócić do gier, które wspominamy miło, ale szczegóły związane z fabułą czy światem zaczynają powoli nam umykać. BioShock: The Collection pozwala ponownie odwiedzić Rapture oraz Columbię, przy okazji przypominając, co było wyjątkowego w serii zapoczątkowanej przez Kena Levine'a i Irrational Games.
Cykl BioShock od dawna kojarzy się przede wszystkim z podwodną metropolią i nie zmieniła tego nawet premiera Infinite oraz wyprawa w chmury. Wszystko dzięki niepowtarzalnej atmosferze, która skutecznie zapada w pamięć.
Wprowadzenie do Rapture jest bezbłędne. Łatwo postawić się w sytuacji bohatera i zrozumieć jego położenie, a więc łatwo też o wykreowanie poczucia zagubienia, jednoczesnej fascynacji i lęku oraz intrygującej tajemnicy.
Trafiamy do kolejnych lokacji i odkrywamy prawdę na temat zapomnianej przez świat utopii. Jej historię poznajemy nie tylko dzięki świetnie zrealizowanym „audiologom”, ale także po prostu obserwując otoczenie. Narracja jest niemal bezbłędna.
Wydarzenia i fabularne „twisty” nie zaskakują już przy ponownym podejściu, ale nadal robią wrażenie. Przy kolejnych pamiętnych scenach można z całą pewnością stwierdzić, że wcale nie przesadzaliśmy, zachwycając się nimi 9 lat temu. Od początku do końca, BioShock to nadal fascynująca podróż.
Oczywiście pomaga fakt, że twórcy zadbali też o gameplay. Nie mamy do czynienia ze zwykłą, zupełnie tradycyjną strzelanką - i świetnie, bo to przecież gra niezwykła. Dzierżymy więc broń palną, ale dysponujemy też plazmidami, czyli w dużym skrócie: magicznymi mocami, które dobrze uzupełniają możliwości bohatera.
Zobacz: BioShock - Poradnik, Solucja
The Collection przypomniało mi również, że o ile pierwsza odsłona serii wychodzi na prowadzenie, jeżeli chodzi o historię, to pod względem rozgrywki moją ulubioną częścią pozostaje BioShock 2, nawet pomimo średnio udanego pierwszego etapu.
Sterowanie Big Daddym, starcia z innymi „tatusiami” oraz spotkania z Big Sister to doskonałe elementy, ale na pozytywny odbiór wpływają głównie zmiany w walce. Możliwość wyposażenia plazmidu i broni jednocześnie i lepszy system zmiany rodzaju amunicji sprawiają, że potyczki są zarówno nieco bardziej skomplikowane, ale i bardziej satysfakcjonujące.
Infinite - choć wciąż będący grą świetną - pozostaje w moim prywatnym rankingu na miejscu trzecim. Niestety, pod względem rozgrywki, czyli systemu walki przede wszystkim, to krok wstecz w porównaniu do poprzedników.
Odwiedziny w Columbii to zmagania w dużej mierze z ludźmi uzbrojonymi. Starcia w poprzednich odsłonach były o wiele ciekawsze, musieliśmy bowiem najczęściej radzić sobie z oponentami, którzy atakowali nas z bliska. Infinite to w dużej mierze chowanie się za różnymi obiektami, choć na szczęście wciąż obecne są tu moce specjalne, które zabawę urozmaicają.
Najnowsza odsłona serii to także wspaniały klimat, podobny do atmosfery znanej z Rapture, ale jednocześnie na swój sposób wyjątkowy. Poruszono nowe, ciekawe wątki, nie oddalając się zbytnio od motywu utopii.
Bioshock zawsze pozostanie dla mnie czymś wyjątkowym. W pewnym stopniu duchowym następcą genialnego System Shock - serią łączącą porządny gameplay ze wspaniałą historią, klimatem, narracją i zaskakującymi zwrotami akcji. Odświeżone gry nie oferują żadnych rewelacyjnych ulepszeń, ale pozwalają w wygodny sposób powrócić do fascynujących światów.
No, chyba że gramy na PC. Na tej platformie The Collection nie jest obecnie warte uwagi ze względu na szereg błędów w pierwszej odsłonie - zalecamy poczekać na aktualizacje, o których na pewno poinformujemy.