Skip to main content

Proteus - Recenzja

Gra bez celu, bez fabuły, ze szczątkową interakcją - dziwaczna, a jednak magiczna i zachwycająca.

Do Proteusa zasiadałem z mieszanymi uczuciami. Jak może podobać się pastelowa gra, w której nie robi się nic poza spacerowaniem? Czy po tych wszystkich produkcjach, pełnych huku wystrzałów, wyrazistych postaci, zwrotów akcji, zawiesistego nastroju i ogromnych wyzwań, można czerpać przyjemność z czegoś, co zdaje się zajmować dokładnie przeciwny biegun? No nic, spróbujmy.

Gdy ktoś taki jak Peter Molyneux ogłasza, że pracuje nad projektem, który przekroczy granice tego, co rozumiemy pod pojęciem gry i sprawi, że inaczej spojrzymy na świat, to jego zapowiedzi należy traktować ze sporym dystansem. Rządzące się prawami komercji produkty, choćby wyszły od nie wiadomo jak nowatorskich i oryginalnych koncepcji, wcześniej czy później i tak zawracają na utarty szlak, wyznaczony przez rynkowe trendy i gwarantujący co najmniej niezłą sprzedaż. Widzieliśmy to setki razy - ma być objawienie, a wychodzi sztampa.

Co innego, gdy za tworzenie takiego koncepcyjnego dzieła weźmie się twórca niezależny. Taki, któremu w kark nie dyszą inwestorzy, dział marketingu i komornik. Choćby ktoś taki, jak debiutujący na scenie gier niezależnych projektant Ed Key, i jego kolega, muzyk David Kanaga. Panowie zapowiedzieli produkcję pozbawioną celu i fabuły, w której rozgrywka miałaby skupiać się wyłącznie na zwiedzaniu i chłonięciu krajobrazów oraz dźwięków. W przemyśle gier coś podobnego nie miałoby racji bytu. Ed i David dopięli tymczasem swego. Ich dzieło - Proteus - to rzecz nie mieszcząca się w schematach, niekonwencjonalna i na wskroś oryginalna.

Za pastelową sielanką Proteusa piętrzą się tajemnice

Proteuszowa symfonia

Pierwszy kontakt z Proteusem przynosi oczarowanie! Brodząc w sięgającej kostek migoczącej wodzie zbliżam się powoli do piaszczystego brzegu. Cichy szmer fal ustępuje dźwiękowi pokrytych kwieciem drzew szumiących na wietrze, zgiełkowi ptaków kryjących się w ich koronach i świergotaniu owadów w bujnej, gęstej trawie. Ponad te odgłosy wybija się jeszcze jeden - przeciągłe, głębokie, hipnotyzujące tony muzyki, która zdaje się dobiegać zewsząd i znikąd jednocześnie.

Wyspa, której zwiedzanie jest tu naszym jedynym zajęciem, tętni życiem i ma w sobie tyle baśniowego uroku, że wszedłem do świata gry całkowicie i niepodzielnie. Mój zmysł odkrywcy podsycał fascynację zmuszając mnie do sprawdzenia, co też kryje się za kolejnym pagórkiem. Moje wewnętrzne dziecko piało z zachwytu, bo zwiedzane lokacje przypominały mu ukochaną Dolinę Muminków i inne baśniowe krainy, których pamięć - jak się okazuje - pozostała we mnie wciąż bardzo żywa. Wyobraźnia, zachęcona do działania oszczędnym stylem graficznym, podpowiadała coraz to nową interpretację tego, co znajdowałem na wyspie. Ale to nie strona wizualna sprawiła, że tak totalnie uległem magii tej gry-niegry.

„Tak efektywnie w stan odprężenia nie zdołała mnie nigdy wprowadzić żadna płyta z muzyką relaksacyjną!”

Proteus śpiewał mi swą nieustającą, czarującą pieśń od pierwszego kroku na pokrytej jasnym piaskiem plaży, aż po ostatni moment, gdy moje wirtualne ja opuszczając wyspę zamknęło oczy i pozwoliło się pochłonąć czerni. Dźwięki, jakimi raczy nas ta produkcja, składają się co najmniej na połowę wrażenia, jakie wywiera. Jesteśmy świadkami powtarzającego się cyklu życia wyspy, na który składa się wszystko - od najwyższej góry, po najmniejszego robaczka wychylającego się ledwie ponad ziemie. Wszystko to wydaje z siebie harmonijne dźwięki, które składają się na cudowną, wiecznie zmieniającą się pieśń, brzmiącą jednocześnie obco i znajomo, napawającą dziwną nostalgią i wprowadzającą w medytacyjne odrętwienie.

Każda z pór roku, których świadkiem staje się gracz, oprócz charakterystycznej palety kolorów i zjawisk zachodzących wokół, ma również niepowtarzalne brzmienie, które podkreśla jej nastrój. Cała symfonia! W moim odbiorze, to raczej gra w spacerowanie po wyspie i podziwianie widoków pełni rolę ilustracji do tego, co dzieje się w sferze dźwięku, niż dźwięk pełni rolę tła dla rozgrywki. Rozgrywka z wyłączonym dźwiękiem praktycznie traci sens. Tymczasem sama pieśń broni się doskonale. Nawet gdy piszę te słowa, moja postać siedzi sobie nad brzegiem morza, słuchając szumu fal, nocnego świergotu cykad i wibrującego, głębokiego tonu dobiegającego z głębi wyspy. Ukryte w tle za edytorem tekstu okienko z grą sączy w słuchawki spokój i przyjemność. Tak efektywnie w stan odprężenia nie zdołała mnie nigdy wprowadzić żadna płyta z muzyką relaksacyjną!

Zen

Co jednak kryje się za artystyczną fasadą Proteusa? Jakie tajemnice skrywa kipiąca barwnym i dźwięczącym życiem wyspa?

Szum morskich fal, blask księżyca, cykanie świerszczy. Można zapomnieć o wszystkim.

Interpretacja tego, co przedstawia świat gry to sprawa ściśle indywidualna. Może jest to impresja na temat wiecznie toczącego się koła czasu? Może refleksja nad przemijaniem? Miniaturowy raj? Tropy, które napotkamy na swojej drodze niczego nie są w stanie definitywnie rozstrzygnąć. Twórcy dołożyli starań, by każdy, kto odwiedza krainę Proteusa, wyniósł z tej podróży osobiste, unikalne doświadczenia, płynące w równym stopniu z gry, co z własnego wnętrza. Mam jednak wrażenie, że odrobinę przedobrzyli z oszczędnością formy i treści.

Po pierwszym spotkaniu z wyspą, byłem absolutnie zafascynowany tym, co odkryłem. Wiedząc, że świat gry generowany jest na nowo przy każdym uruchomieniu, szybko wróciłem, by odkryć go na nowo. Tu czekało mnie niestety rozczarowanie. Choć faktycznie topografia terenu zmieniła się nie do poznania, to nie odkryłem tym razem w zasadzie nic, czego nie zaobserwowałbym przy pierwszym rekonesansie. Treści wystarczyło właściwie na raz. Co nie znaczy, że kolejne wizyty nie sprawiają mi już przyjemności. Zginął jedynie ten miły dreszczyk towarzyszący wyprawom w nieznane.

Proteus przy pierwszej rozgrywce daje nam odczuć, że nie jest grą. Przy drugiej przestaje też być nieodkrytym lądem. Czym więc staje się, gdy opada wstępna fascynacja? Dla mnie - prywatnym ogródkiem zen, do którego można uciec na chwilę od przytłaczającej codzienności. A także wspaniałą pozytywką, która wygrywa dźwięki niecodzienne, ale jednak łagodne w odbiorze i wprowadzające w przyjemny stan. O głębszych refleksjach, które towarzyszyły mi w pierwszym pobycie na wyspie, powoli już zapominam. Ten lekki niedostatek treści to w zasadzie jedyna skaza na lśniącej perełce, jaką jest Proteus.

9 / 10

Zobacz także