Przemiana Kratosa to najlepsze, co spotkało serię God of War
Mądrość przychodzi z wiekiem.
Uwaga: choć poniższy tekst nie zawiera bezpośrednich spoilerów dotyczących God of War i God of War Ragnarok, przedstawione opisy mogą sugerować przebieg historii.
Kończąc historię opowiedzianą w God of War Ragnarok wiedziałem, że będzie to dla najlepsza gra, w którą zagrałem w 2022 roku. Zespół Santa Monica ponownie oczarował rozmachem produkcji i historią, która przyciągnęła mnie przed ekran telewizora na długie godziny. Dodatkowo udowodnili mi, że nowy Kratos jest znacznie lepszy od starego.
Seria God of War jest w moim życiu od wielu lat. Po tym, jak pierwszy raz miałem okazję doświadczyć potyczki z kolosem rodyjskim w drugiej odsłonie cyklu, szybko nabyłem używany egzemplarz Playstation 3, by nadrobić zaległości w historii wiecznie wściekłego spartiaty. Do dziś pamiętam takie epickie momenty, jak powyższy pojedynek czy też walkę z Posejdonem w „trójce”. Każdy boss był widowiskiem na najwyższym poziomie.
Widowisko - właśnie tak mogę podsumować każde spotkanie z Kratosem, które przeżyłem w odsłonach na Playstation 3 oraz PSP. Z perspektywy czasu można spokojnie stwierdzić, że tytułowy bóg wojny był bohaterem prostym jak budowa cepa. Każdy, kto stawał mu na drodze, doświadczał brutalnej i niekoniecznie szybkiej śmierci. Dla bohatera nie miały znaczenia konsekwencje, liczyła się jedynie zemsta.
Wydany w 2018 roku God of War sprawił, że w wykreowanym obrazie Kratosa coś pękło. Oprócz drastycznie zmienionej mechaniki, przemianie uległ również sam bohater. Nie mówię tutaj o bujnej brodzie i kilku dodatkowych zmarszczkach na twarzy, choć te też się pojawiły. Bóg wojny po raz kolejny został mężem oraz ojcem, a u jego boku stanął niedoświadczony jeszcze w boju syn, Atreus. Po raz pierwszy zobaczyliśmy w tej wielkiej górze mięśni człowieka.
Wściekły krzyk Kratosa znany z poprzednich części został zamieniony na niezadowolone chrząknięcia. Bohater przestał również patrzeć wyłącznie na siebie, gdyż stał się odpowiedzialny za drugiego człowieka. Został też związany obietnicą złożoną nieżywej już małżonce. W trakcie zwiedzania światów znanych z nordyckiej mitologii obserwujemy rozwój relacji obu bohaterów. Widzimy także, jak Kratos stara się odciąć od przeszłości oraz wychować jeszcze nieświadomego swoich boskich korzeni syna. Cały czas przyświeca nam hasło „bycia lepszym” - za wszelką cenę.
Wiem, że modyfikacje, którym uległa seria, niekoniecznie przypadły wszystkim do gustu. W końcu Kratos to chodzący chaos, który siecze licznych przeciwników na mielonkę, a dziesięciokrotnie większych od siebie gigantów zabija od niechcenia. Zmiana uniwersum stanowiła jednak moment, kiedy należało coś w postaci spartiaty zmienić, by gracze po raz kolejny usiedli przed ekrany monitorów bez myśli, że „ale to już było”.
Podczas przeglądania Internetu zobaczyłem mema, który sugerował znużenie boga wojny, gdy w hipotetycznej dziesiątej odsłonie cyklu za skórę zachodzą mu azteccy bogowie. Wydaje mi się, że przemiana bohatera pozwoliła uniknąć wymęczenia serii. Z pewnością kuszące było pójście na skróty i stworzenie kolejnej banalnej historyjki, gdzie w nowej krainie kolejni bogowie robią krzywdę Kratosowi, a ten ich kolejno morduje. Powiedzmy jednak szczerze: czy chcielibyśmy znowu ogrywać to samo?
Tegoroczny God of War Ragnarok jeszcze bardziej pokazał nam nową twarz Kratosa. Widać, że głęboko unika konfliktów z nordyckimi bogami, martwiąc się, że uwikłanie się w sprawy Asgardu obejmie nie tylko jego, ale także Arteusa. Bohater szuka też swojego miejsca u boku syna, który dorasta, stając się coraz bardziej samodzielny oraz niezależny od ojca. Kratos jest świadomy, że nie jest nieomylny i popełnia błędy. Stara się jednak robić wszystko, by uchronić od zagrożenia swoje dziecko. Jest to zmiana, jakiej dwie generacje konsol temu się nie spodziewaliśmy.
Kratos-bogobójca miał swój czas, kiedy bawił rzesze fanów, ciesząc oczy widowiskowymi zabójstwami w pogrążającym się w chaosie świecie. Kratos-ojciec oraz opiekun dał nam rewelacyjną historię, która przykuła mnie przed ekran telewizora na długie godziny i spowodowała uczucie pustki na koniec. Było to doświadczenie, którego mi brakowało i cieszę się z czasu, jaki spędziłem w dziewięciu światach.