Rainbow Six Extraction - Recenzja: polowanie na pasożyta
Jest dobrze, mogło być lepiej.
Rainbow Six Extraction to coś nowego w serii. Fabularny spin-off odchodzi od potyczek najlepszych operatorów na świecie na rzecz walki z agresywnym pasożytem, który pewnego razu wybił się na powierzchnię ziemi i zainfekował zarówno przestrzeń, jak i niewinnych ludzi. Bohaterowie znani z Rainbow Six Siege zostają wysłani do zmagań z nowym zagrożeniem - w wyniku czego otrzymujemy całkiem przyjemną strzelankę.
Najnowsza odsłona legendarnej serii wykorzystuje wszystkie elementy rozgrywki znane z Siege w innej formie. To duży, kooperacyjny tryb, gdzie trzej gracze muszą pokonać sterowane przez komputer potwory wszelkiej maści.
Podstawowy model rozgrywki to rundy podzielone na trzy części. Cel każdego z etapów jest losowo dobierany na starcie, a poziom trudności podnosi się z postępami w misji. Zadania dzielą się na skupione na eksterminacji wrogów, badaniu gniazd, obronie sektorów przed napływającymi falami, albo eskorcie uwięzionych badaczy. Po wykonaniu każdego zadania gracze mogą zadecydować, czy chcą kontynuować i przejść do kolejnego sektoru, by wykonać następne zadanie, czy ewakuować się z miejsca odpowiednio do tego przeznaczonego.
Brzmi to dość banalnie, lecz całość zaskakuje pod względem trudności, nawet na domyślnym poziomie. To całkiem miła niespodzianka. Przeciwnicy nie dość, że są agresywni, to są w stanie dość szybko powalić gracza. Ranni, którym udaje się uciec - niczym w serii XCOM - muszą spędzić nieco czasu poza misjami, by się wyleczyć. Jeżeli natomiast nie uda nam się ewakuować, to zostajemy pokryci pianką ochronną przypominającą kokon.
Pozostawiony na pastwę obcych agent zostaje uznany za zaginionego w akcji i nie można nim grać, dopóki go nie uratujemy. Do puli losowanych misji dorzucone zostaje nowe zadanie, polegające na odnalezieniu operatora, wyciągnięciu go z pasożytniczego gniazda i przeniesienie do punktu ekstrakcji. Element utraty agentów potrafi mocno podnieść ciśnienie, gdy przez jeden błąd w prostym zadaniu tracimy ulubionego operatora i musimy grać kimś innym. Z jednej strony trochę to irytuje, z drugiej skutecznie zachęca do grania różnymi postaciami.
Początkowa pula dostępnych agentów wystarcza, by nauczyć się zasad gry i sensownie podzielić rolami wśród towarzyszy. Wykonywanie zadań oraz realizacja dodatkowych celów badawczych na każdej z dostępnych map nagradzane jest doświadczeniem dla aktywnego operatora. Doświadczenie odblokowuje nowe bronie oraz specjalne akcesoria ułatwiające walkę z morderczym pasożytem. Sam sprzęt i jego modyfikacje są całkiem ciekawe, ale szybko uczymy się, że najważniejszy jest tłumik, gdyż ciche, metodyczne oczyszczanie map i taktyczne podejście do eliminacji grup wrogów to klucz do sukcesu. Zupełnie niepotrzebnym elementem jest kosmetyka, która tutaj jedynie zapycha przestrzeń pomiędzy poważniejszym progresem ekwipunku postaci.
Pasożyt i jego formy z początku intrygują. Szybko uczymy się jak najlepiej eliminować danych przeciwników, kto eksploduje kwasem, a kogo jak najszybciej zabić, zanim cała drużyna wyląduje w „kokonach”. Poza ruchomymi przeciwnikami są też gniazda, które najlepiej zniszczyć nożem, by ograniczyć pojawianie się wrogów oraz zmniejszyć rozprzestrzenianie patogenu po powierzchni. Pasożyt porastający ściany i podłogę spowalnia nasz ruch.
Wrogowie prawdziwie zaskakują dopiero na wyższych poziomach trudności, kiedy do losowych misji losują się również mutacje pasożytów. Wylosowanie najmniej lubianych zadań i na dodatek prawdziwie uciążliwe mutacje wrogów - zmieniające ich cechy i skuteczność - potrafią z nawet wielokrotnie wykonywanego wcześniej zadania urządzić piekło. Na podstawowym poziomie trudności wrogowie jednak szybko nudzą i wydają się niedostatecznie różnorodni.
Wraz z postępem badań uzyskujemy dostęp nie tylko do nowych regionów i występujących w nich map, ale też do nowych trybów rozgrywki. To dość dziwne rozwiązanie, że cały tryb oferujący nowy rodzaj zadań do wykonania jest zamknięty za ścianą wymagającą monotonnego powtarzania w kółko tych samych (choć losowanych z puli) misji.
Protokół Maelstorm, odblokowany właśnie w dalszym etapie rozgrywki, nie oferuje nic więcej w kwestii zawartości, a jedynie dalej podnosi poziom trudności. W skrócie: to dziewięć postępujących po sobie zadań, gdzie po każdych trzech jeszcze bardziej zwiększa się wyzwanie, pojawia się mniej zapasów, a wrogowie mutują jeszcze bardziej. Na dodatek na początku trybu spośród wszystkich naszych agentów losowo uzyskujemy dostęp tylko do sześciu - to trochę dziwne.
Gdy w końcu odblokowujemy wspomniany tryb, okazuje się, że nie wnosi nic nowego, poza wyższą trudnością i większą liczbą zadań. Nie daje poczucia realnej nagrody, przez co najzwyczajniej rozczarowuje i zdaje się być kierowany tylko do najprawdziwszych zapaleńców. Jeżeli kogoś znudzi podstawowa rozgrywka, to raczej nie odzyska zapału po odblokowaniu Protokołu Maelstorm.
Rainbow Six Extraction pod kątem prawdziwej zawartości i oferowanych zadań wydaje się po prostu rozbudowanym dodatkiem do Rainbox Six Siege - a uczucie to potęguje fakt, że nie wprowadzono nawet jednej zupełnie nowej postaci. To przyjemny shooter, choć skierowany głównie do największych miłośników co-opowego strzelania.
Plusy: | Minusy: |
|
|
Platforma: PC, PS4, PS5, Xbox One, Xbox Series X/S - Premiera: 2 stycznia 2022 - Wersja językowa: polska (napisy) - Rodzaj: strzelanka FPP, kooperacja - Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Cena: od 170 zł - Producent: Ubisoft - Wydawca: Ubisoft - Wydawca PL: Ubisoft Polska
Recenzja Rainbow Six Extraction została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.