Rauniot zapełniło we mnie pustkę po serialu Fallout. Takie „postapo” lubię
Trochę Fallouta, więcej przygodówki.
OPINIA | Dopiero majówka, a ja już mam za sobą jedną z najważniejszych dla mnie premier roku. Serialowy Fallout przerósł moje najśmielsze oczekiwania i całość obejrzałem na jednym, głębokim wdechu. Ale na drugi sezon jeszcze trochę poczekamy, więc pozostaje uzbroić się w cierpliwość i poszukać czegoś, co nam ten czas umili. Ja polecam wam Reuniot, czyli fińską przygodówkę „postapo”, która przywróciła mi wiarę w gry wideo.
Kusi mnie, by nazwać Rauniot „fińskim Falloutem”, ale wiem, że byłoby to sporym nadużyciem. To gry zupełnie różne, które łączy jedynie postapokaliptyczny setting i to, że wspomniana gra ukazała się w podobnym czasie, co serialowa adaptacja hitu Bethesdy. No i jest coś jeszcze – zarówno cykl Fallout, jak i Rauniot bardzo przypadły mi do gustu. Przede wszystkim zaś debiutancka produkcja fińskiego studia Act Normal Games nie ma w sobie nic z RPG-a. To rasowa przygodówka point and click, tyle że z izometryczną perspektywą, która może przywodzić na myśl pierwsze części Fallouta, cykl Wasteland czy innych klasycznych przedstawicieli gatunku.
Akcja osadzona jest w Finlandii Północnej, doświadczonej najpierw serią naturalnych katastrof, a następnie - gdy świat pogrążył się w walkach o rzadkie zasoby - zbombardowaną głowicami jądrowymi. Upalny klimat, skażenie radioaktywne, kanibalizm - to tylko niektóre problemy, z którymi mierzyć się muszą Finowie i Finki, a wśród nich bohaterka gry, Aino - kobieta, którą grupa wysyła wraz z partnerem na misję odnalezienia zasilanej atomem lokomotywy. Nasze priorytety zmieniają się jednak, gdy towarzysz podróży niespodziewanie znika. Teraz naszym celem jest go odnaleźć.
Przez kolejnych kilka godzin przemierzać będziemy zniszczone, ale wciąż urokliwe zakątki Finlandii. Odwiedzamy bunkry, kanały, ruiny, opuszczone budynki, od czasu do czasu natykając się na porzucone auta, przydrożne groby i - rzadziej - żywe istoty. To niebezpieczny świat, pełen ludzi podłych lub zmuszonych do ostateczności – nic dziwnego, że aby uzyskać czyjąś pomoc, musimy najpierw coś dla nich zrobić i dowieść, że nie mamy złych zamiarów. Wykonywanie zleconych przez nich zadań napędza fabułę Rauniot.
W ostatnim czasie miałem pecha do gier. The Thaumaturge rozczarowało mnie nijakim gameplayem, Harold Halibut nie posiadał go w zasadzie wcale, zaś Broken Roads miało go tylko w teorii, bo błędy i niedociągnięcia zniechęciły mnie do zabawy. I oto pojawia się Rauniot, klasyczna przygodówka, która - choć zajęła mi je jedynie sześć godzin - po brzegi wypełniona jest interakcjami i łamigłówkami. Nic tu nie dzieje się z własnej woli, samoistnie i na skróty. Generator musimy przewieźć szynowym pojazdem, który potrzebuje paliwa. Paliwo musimy upuścić ze zbiornika, który znajdziemy w innym miejscu, a urządzenie wciągnąć na dach kabiny za pomocą wysięgnika.
Doprowadzamy więc prąd i manipulujemy zwrotnicami, aby umieścić pojazd na właściwych torach i przetransportować generator do opuszczonej stacji. Teraz musimy podłączyć urządzenie do instalacji. Zdobywamy kabel, wymieniamy puszkowane jedzenie za świecę zapłonową i pasek rozrządu, odkręcamy parę śrubek, montujemy co trzeba, podłączamy, gotowe. Wszystko to przeplatane zagadkami logicznymi, eksploracją i dialogami. W ten sposób Rauniot przypomniało mi, że gry mogą być fajne i angażować przede wszystkim rozgrywką, zamiast przechodzić się same. I to pomimo braku walk, pościgów czy sekwencji zręcznościowych.
Jak przystało na klasyczną przygodówkę point and click, i tutaj musiała pojawić się ta jedna, frustrująca zagadka, której nie dało się przejść bez zajrzenia na YouTube. Próbowałem przez godzinę rozszyfrować zakodowaną instrukcję, by otworzyć szczelnie zamknięte drzwi - i nic. Okazuje się, że nie jestem jedyną osobą, która zacięła się w tamtym miejscu i również nie jedyną, która uważa, że inne rozwiązanie łamigłówki wydaje się dużo bardziej naturalne. Jeśli więc i wy odbijecie się od metalowych wrót, nie martwcie się - nie jesteście sami, a Internet zna rozwiązanie.
Inne zagadki, chociaż bywają naprawdę wymagające, udało mi się już rozwikłać bez niczyjej pomocy, co dało mi masę satysfakcji. Całość zajęła mi sześć godzin, a więc dwa dobrze spędzone wieczory. A choć klimaty postapo nie są mi obce, to forma przygodówki point and click pozwoliła mi doświadczyć tego świata w inny, unikalny sposób. Potęguje to uczucie fakt, że bohaterka i postaci niezależne mówią w języku fińskim, którego w grach nie słyszy się zbyt często. Na szczęście produkcja otrzymała polskie napisy.
Historia nie jest najmocniejszą stroną Rauniot, ale niespodziewanego i naprawdę dziwacznego zakończenia na pewno szybko nie zapomnę. To nie Fallout i bardzo dobrze, że gra nim nie jest - to coś świeżego i oryginalnego, jednocześnie czerpiącego garściami z zawsze mile widzianych interakcji w stylu klasycznych przygodówek. A jeśli - tak jak ja - skończyliście oglądać hit Amazona i zastanawiacie się, co dalej ze sobą zrobić, tym bardziej polecam wam sprawdzić ten wyjątkowy tytuł z fińskim rodowodem.