Receiver - Recenzja
Prosta i nieskomplikowana, a jednak - wciągająca.
Budzisz się w lekko oświetlonym pomieszczeniu. Rozglądasz dookoła i widzisz dwa wyjścia, za którymi kryją się kolejne pokoje. Każdy z nich oświetlony jest innym kolorem światła. W oddali słyszysz ciche odgłosy elektronicznego pikania. Pik, pik, pik. Patrzysz na rękę, w której - jak się okazuje - trzymasz rewolwer. Otwierasz bęben i napełniasz go znalezionymi nieopodal nabojami. Pora sprawdzić, skąd dochodzi ten wwiercający się w głowę dźwięk.
Zbliżasz się pewnym krokiem do przejścia. Strzał! Padasz na ziemię. Pikanie okazało się być działkiem automatycznym, reagującym na ruch. Obraz ciemnieje, leżysz martwy. Z chwilę budzisz się w lekko oświetlonym pomieszczeniu.
Receiver wyszedł spod rąk zdolnych ludzi ze studia Wolfire, które przygotowało już kilka interesujących tytułów. Jakiś czas temu głośno było choćby o grze Overgrowth. Ten projekt wciąż znajduje się w produkcji, a Receiver powstał niejako w międzyczasie. Znalezienie wolnej chwili nie było wielkim wyzwaniem, ponieważ prace trwały dokładnie tydzień.
Receiver to nietypowa gra. O ile nietypowość nie jest czymś niezwykłym w świecie produkcji niezależnych, warto o tym pamiętać. Tytuł może bowiem szybko zniechęcić. To dość prosta i nieskomplikowana gra, a jednak - wymagająca.
„Rozpoczynając rozgrywkę, za każdym razem budzimy się w losowo wygenerowanym budynku - to świat, którego tajemnicę musimy rozwikłać.”
Rozpoczynając rozgrywkę, za każdym razem budzimy się w losowo wygenerowanym budynku - to świat, którego tajemnicę musimy rozwikłać. Każdorazowo jesteśmy również wyposażeni w jeden z trzech rodzajów broni - może to być Smith & Wesson Revolver, Colt 1911 lub Glock 17.
Broń to pierwsze wyzwanie. Każda z wymienionych sztuk obsługiwana jest w inny sposób - mechanika została doskonale przeniesiona z rzeczywistości, przez co wydaje się być tak prawdziwa, że aż czujemy ciężar w dłoni. Nawet proste przeładowanie to nie tyle wciśnięcie jednego przycisku, co cały proces, którego musimy się nauczyć i zapamiętać dla każdego pistoletu z osobna.
Przemierzając losowo rozłożone korytarze, pokoje i dachy budynku znajdziemy porozrzucaną amunicję, latarkę (przyda się w ciemnych miejscach, których jest bez liku), a także kasety magnetofonowe. Te ostatnie okazują się celem naszej podróży. Jest ich łącznie jedenaście i każda przybliża nas do poznania historii świata gry. Wszystkie przedmioty rozmieszczone są losowo po całej planszy, tym trudniej uzbierać komplet. W zwiedzaniu zaś przeszkadzają nam drony.
Drony to jedyny przeciwnik, jakiego tutaj spotkamy. Występują w dwóch rodzajach - stacjonarne wieżyczki strzelnicze oraz latające spodki rażące prądem. Wieżyczki bardzo łatwo unieszkodliwić, gorzej z latającymi mechanizmami, które są szybkie, poruszają się w niekontrolowany sposób i są tak samo śmiertelne jak wieżyczki.
Śmierć zaś przychodzi łatwo, tak jak w życiu. Wystarczy, że otrzymamy jedno trafienie i musimy zacząć od nowa. Dlatego właśnie pozornie proste zadanie zebrania jedenastu kaset staje się wyzwaniem, które może sprawić wiele trudności. Siłą tego rozwiązania jest to, że - podobnie jak w naszym przypadku - my również możemy zlikwidować drony celnym strzałem. Metod eksterminacji jest zresztą więcej, ich odkrycie to dodatkowa atrakcja.
Gra jest niemalże ascetyczna. Wszystkie elementy otoczenia przedstawione są symbolicznie, za pomocą prostych brył. Odstępstwo stanowi doskonale odwzorowana broń oraz drony. Interesujący klimat budują w zasadzie dwie rzeczy - wielokolorowe światło oraz intrygująca, elektroniczna muzyka rodem z dobrych, cyberpunkowych produkcji.
Broń, losowe plansze i przedmioty oraz drony. Niezwykłe jest to, że ta banalna koncepcja, tych kilka połączonych ze sobą elementów, tworzy wciągającą na długie godziny grę. Reciever zaskakuje. Polecam wziąć broń do ręki i poszukać swoich jedenastu kaset. Warto.