Skip to main content

Recenzja Gears of War 4 - udany powrót znanej serii

Potomek Marcusa też potrafi ratować świat.

Obyło się bez zachwytów, ale otrzymujemy klasyczny i wciągający model walki. To „Gearsy”, które dobrze znamy.

Świat Gears of War to połączenie klimatu globalnego konfliktu, męskich żarcików rzucanych wrogom w twarz, hord brzydkich przeciwników i karabinów z piłami mechanicznymi. Gears of War 4, mimo zmiany bohaterów, producenta i dodania drobnych nowości, okazuje się udaną kontynuacją.

Ostateczna broń przeciw Szarańczy i pladze Immulsji rozwiązała problem wojny, ale za wysoką cenę. Paliwa kopalniane przepadły, a zdziesiątkowana ludzkość, by przetrwać, zmuszona jest mieszkać w miastach strzeżonych przez nową armię Koalicji, którą w większości stanowią roboty.

Uciekinierzy z milicyjnych aglomeracji ukrywają się w nielegalnych osadach. Ciężko żyć w takich warunkach, zwłaszcza że planetę trawią silne huragany z wyładowaniami energetycznymi, a na horyzoncie pojawia się nowy wróg przypominający kuzynów Szarańczy - tylko jeszcze brzydszych. Fabule nie brakuje niczego. Jest widowiskowo, głośno i krwawo, a momentami odpowiednio poważnie. Twórcy w pewnym momencie próbują nawet grać na naszych emocjach i robią to z powodzeniem.

Nowy główny bohater wprowadza potrzebny powiew świeżości. JD Fenix nie jest kopią swojego ojca. Daleko mu do mrukliwego marudy, jakim jest jego tata, przez co lubimy go za coś kompletnie innego niż Marcusa. James co chwila żartuje, zagaduje kompanów i usposobieniem bliżej mu do innego członka drużyny Delta ze starej trylogii, Damona Bairda. Nawet kolorem włosów bardziej przypomina swojego „wuja”, chociaż te odziedziczył akurat po matce.

Huragany to udręka, ograniczają nawet rzucanie granatami

Rzecz, która odciąga uwagę od samej opowieści, to nierówna jakość grafiki na konsoli. Przerywniki filmowe imponują, podobnie jak rozgrywka w zaciemnionych miejscach. Gra prezentuje się jednak gorzej w scenach dziennych, gdzie obiekty są nienaturalnie jasne, krajobraz w tle przypomina makietę, a niektóre efekty, jak wybuchy ciał, eksplozje czy laser Młota Świtu wyglądają wręcz brzydko. Błędy widzimy już w prologu, a złe wrażenie może mieć wpływ na odbiór dalszych, bardziej dopracowanych etapów.

Bohaterowie przemierzają sporo różnorodnych lokacji. Zachwycamy się pięknymi ruinami miast, a czasami z obrzydzeniem stąpamy po klejących się jaskiniach pełnych obślizgłych kokonów. Zdarzają się też misje wyjątkowe, jak jazda na motocyklach czy też desant w ciele ogromnego robota. Jedyne co delikatnie nuży to pojawiająca się obrona stref przed falami przeciwników. Za pomocą Fabrykatora, czyli urządzenia do konstruowania broni i systemów obronnych, budujemy i rozstawiamy wieżyczki. Ciekawa zabawa, ale tylko na początku - później wydaje się spowalnianiem gracza, by za prędko nie ukończył przygody.

Gears of War to jednak przede wszystkim strzelanie i w tym zakresie trudno mówić o niedociągnięciach. Jest dokładnie tak, jak moglibyśmy oczekiwać, czyli świetnie. Biegamy opancerzonym żołnierzem od zasłony do zasłony, strzelamy do każdego odkrytego oponenta i zmieniamy karabiny jak rękawiczki. Walka nie przestaje bawić.

Zobacz na YouTube

Arsenał powiększył się o zupełnie nowy sprzęt „pożyczony” od robotów Koalicji, oraz ciężkie wyrzutnie wybuchowych wierteł i ostrych jak brzytwy pił. Zabawki spisują się dobrze i po krótkiej chwili używamy ich naturalnie, jakby były obecne w serii od lat.

Nowością jest bardzo ciekawe rozwinięcie aspektu walki w zwarciu. Obecnie nie tylko uderzamy kolbą i kroimy piłą. Możemy też wyciągnąć wroga zza zasłony i dobić nożem lub skoczyć za murek, gdzie chowa się strzelec, by odkryć go na trafienia lub dźgnięcia. Ataki tego typu możemy kontrować, ale wymaga to szybkiej reakcji w odpowiednim momencie.

Nie zabrakło oczywiście trybu dla wielu graczy. Multiplayer działa płynnie w 60 klatkach, co pozytywnie zaskakuje po kampanii ograniczonej do 30 FPS. Rozgrywka, mimo nowych broni i map, budzi wrażenie klasycznej i z pewnością spodoba się weteranom. Twórcy dorzucili do puli świeże formy rywalizacji, takie jak Zbijak czy Wyścig Zbrojeń, które wprowadzają ciekawe wariacje do drużynowych starć. Jedynym zauważalnym minusem w każdym trybie jest nadużywanie przez graczy strzelb, które wydają się odrobinę za silne.

Pozytywnym przemianom uległ kooperacyjny tryb Hordy. Poznany w kampanii Fabrykator jest kluczowym elementem obrony przed kolejnymi falami wrogów. Zabijamy mutanty i podnosimy energię, którą później wykorzystujemy do budowy wieżyczek stacjonarnych, zasiek czy nowych giwer. Z czasem poziomy konstruowanego sprzętu podnoszą się proporcjonalnie do siły kolejnych fal, które - jeżeli nie mamy odpowiedniego uzbrojenia - stanowią ogromne wyzwanie.

Wrogowie mogą szybko doskoczyć do bohatera, więc osłona nie jest stuprocentową gwarancją bezpieczeństwa

Horda 3.0 oferuje też klasy postaci, które definiują zestaw początkowy broni oraz drobne zmiany statystyk. Żołnierz jest bardziej ofensywny, ale inżynier i zwiadowca zyskują więcej punktów do rozbudowy w Fabrykatorze. Podział klas - razem z losowymi kartami ulepszającymi profesje - sprawia, że tryb jest imponująco obszerny i stanowi świetne źródło zabawy dla piątki współpracujących graczy.

Gears of War 4 jako całokształt prezentuje się ciekawie i zdecydowanie przyjemnie jest wcielić się ponownie w rolę uzbrojonych wojaków. Być może nie imponuje graficznie, a uniwersum nie urzeka już tak, jak kiedyś, ale to wciąż dobre, wymagające „Gearsy” - a to przecież najważniejsze.

8 / 10

Zobacz także