Recenzja serialu „Gabinet osobliwości”. Bogactwo grozy Guillermo del Toro
Odcinkowa antologia horrorów.
Netflix udostępnił wszystkie odcinki „Gabinetu osobliwości” Guillermo del Toro. Serial składa się z różnych strasznych historii i każda z nich prezentuje bogactwo świata horrorów.
Serial Netflixa przedstawia osiem odrębnych opowieści. Każdy odcinek został wyreżyserowany przez inną osobę. W produkcję byli zaangażowani m.in. Guillermo Navarro („Labirynt Fauna”), Vincenzo Natali („Cube”) i Ana Lily Amirpour („O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu”). Niektórzy twórcy mieli już wcześniej do czynienia z gatunkiem horroru, dlatego też w każdym odcinku zauważalny jest ich indywidualny styl. Część to adaptacje opowiadań takich autorów jak Henry Kuttner, Michael Shea czy klasyk „weird fiction”, czyli H.P. Lovecraft.
„Gabinet osobliwości” został skonstruowany bardzo ciekawie, bo nie mamy do czynienia z jednym wątkiem, motywem czy tymi samymi postaciami. Serial rządzi się zasadą rozmaitości, bo każda historia jest całkowicie inna, niezwykle przyciągająca i na swój sposób angażująca.
Każdy odcinek rozpoczyna się krótkim wprowadzeniem, które opowiada sam Guillermo del Toro. Nie zdradza fabuły, ale jak w każdej dobrej opowieści, zachęca do jej wysłuchania. Reżyser patronuje całości, co zresztą widać w poszczególnych odcinkach, przypominających pod względem scenerii jego filmy („Kształt wody”, „Zaułek koszmarów”).
W produkcję zostali zaangażowani wyśmienici aktorzy. Możemy zobaczyć F. Murray Abrahama („Autopsja”), Ruperta Grinta („Koszmary w domu wiedźmy”), Bena Barnesa („Dzieło Pickmana”) czy Andrew Lincolna („The Murmuring”). Oprócz nich jest tu wielu aktorów mniej znanych, ale rozpoznawalnych, którzy najczęściej wcielają się w postaci drugoplanowe „Gabinetu osobliwości”.
Opowiadania są bardzo proste. Ich celem jest przede wszystkim przestraszenie widza, sprawienie, że poczuje się dziwnie i niebezpiecznie. Poza tym każdą historię wieńczy pewien morał. Niekiedy mamy do czynienia z „opowiadaniami w opowiadaniu”, jak na przykład w odcinku „Autopsja”, gdzie dwóch bohaterów dzieli się nieprawdopodobnymi historiami, którym przysłuchują się także widzowie serialu.
W „Gabinecie osobliwości” mnóstwo jest potworów, kreatur, sobowtórów i dziwnych przybyszów z kosmosu. To różnorodne wprowadzanie strasznych postaci bardzo cieszy, ponieważ nie są one przewidywalne i jednowymiarowe, ale każda z nich jest przerażająca i niebezpieczna. Poza tym możemy zobaczyć miejsca, które zostały ciekawie zaaranżowane. Pojawiają się tu prosektoria, cmentarze, opuszczone magazyny i tajemne przejścia. Wszystko to w estetyce bliskiej samemu Guillermo del Toro.
„Gabinet osobliwości” wzbudza w widzach dziwny nastrój grozy i niesamowitości. Twórcy wprowadzają widzów w świat brutalny i mroczny, ale – co ciekawe – w każdym odcinku pokazują to w inny sposób. Na przykład w „Szczurach cmentarnych” akcja rozgrywa się w mrocznych tunelach cmentarnych krypt. To z kolei wzbudziło we mnie pewne poczucie przytłoczenia i klaustrofobię. Takie zabiegi są według mnie o wiele lepsze niż powszechnie stosowane w horrorach „jump scare”.
Serial jest udany, ale momentami nierówny. Mowa tu o gorszej jakości kilku odcinków, a zwłaszcza tych, których scenariusz został specjalnie przygotowany na potrzeby antologii. I nic w tym dziwnego, bo trudno, żeby ich autorzy mieli się mierzyć z legendarnymi twórcami literatury grozy jak na przykład Lovecraft, którego opowiadania zostały świetnie odwzorowane.
„Gabinet osobliwości” sprostał moim oczekiwaniom, bo otrzymałem kilka angażujących odcinków, które zaskoczyły swoją różnorodnością. Serial jest dobrym pomysłem dla osób niecierpliwie czekających na rozwój fabuły. Tu każda historia jest stosunkowo krótka, wyrazista i ma pewien ładunek emocjonalny.
Ta minimalistyczna forma pozwala na oglądanie historii, które faktycznie nas interesują albo odrzuceniu tych, na które nie mamy obecnie ochoty. Trzeba docenić również moment udostępnienia tego serialu, bo Netflix opublikował go tuż przed Halloween. „Gabinet osobliwości” oglądałem z dużym zainteresowaniem i chętnie zobaczę więcej takich „antologii” na Netflix.