Recenzja serialu „Ród Smoka” po 6. odcinku. HBO trzyma wysoki poziom
Gra o tron nigdy się nie kończy.
Pod koniec sierpnia premierę miał serial „Ród smoka”, czyli prequel do wydarzeń znanych z „Gry o tron”. Sprawdzamy, jak prezentuje się ta produkcja na półmetku pierwszego sezonu.
Uwaga: możliwe spoilery do odcinka 5. i początku 6. odcinka.
Przed startem produkcji HBO pojawiło się wiele spekulacji na temat „Rodu smoka”. Zazwyczaj zastanawiano się, czy serial dorówna „Grze o Tron” i zapewni widzom podobną dawkę rozrywki. Po obejrzeniu sześciu pierwszych odcinków mogę powiedzieć, że niektóre porównania były bezzasadne. „Ród smoka” nie tylko dzielnie znosi konkurencję, ale pod wieloma względami nawet przewyższa „Grę o tron”.
Zacznijmy od pierwszych odcinków „Rodu smoka”. Z początku fabuła została osadzona 172 lata przed narodzinami Daenerys Targaryen i zabiciem „szalonego króla”. Twórcy postanowili przedstawić wcześniejsze losy rodu Targaryenów, a zwłaszcza uniwersalny konflikt bohaterów walczących o sukcesję.
Głównym problemem, przed którym stała ta produkcja, było ponowne zaproszenie widzów do świata już dobrze znanego, czyli do Westeros. Na początku obserwujemy ważniejsze lokacje, które później będą spełniały istotną rolę w rozwoju fabuły. Twórcy przedstawiają nam także wiodące postaci i ich własne motywacje. Trzeba przyznać, że odtworzenie świata udało się tej produkcji bardzo dobrze. Westeros to kraina różnorodna, ale - podobnie jak w „Grze o tron” - zdominowana przez wzajemną walkę różnych rodów, stronnictw i ras.
Nawet w czasach pokoju i panowania króla Viserysa (Paddy Considine) trwa zażarta walka o sukcesję. Walczy o nią jego córka Rhaenera (Milly Alcock) oraz młodszy brat Daemon (Matt Smith). Księżniczka jest przekonana, że jest w stanie samodzielnie wybrać swojego męża i może rządzić na tronie jako następczyni swojego ojca. Daemon uważa, że tylko okazując bezwzględną siłę Targareynowie będą mogli wzbudzić respekt wśród swoich wrogów i przyjaciół. W międzyczasie na sile zyskuje także żona „starego króla”, czyli Alicent Hightower (Emily Carey) oraz jej ojciec Otto (Rhys Ifans). Oni z kolei dążą do wprowadzenia na tron dziedzica króla Viserysa, który jest jego pierworodnym synem.
Ta nieco zagmatwana sytuacja narracyjna doczekała się rozwinięcia w szóstym odcinku pierwszego sezonu, w którym następuje wyraźny przeskok czasowy. Akcja rozgrywa się dziesięć lat później i dotychczasowe intrygi nie wygasły – wręcz przeciwnie, nabrały wyraźnego rozpędu. Mamy wrażenie, że walka pomiędzy tymi trzema stronnictwami niedługo się rozwiąże i dojdzie do momentu kulminacyjnego.
W szóstym odcinku częściowo zmieniła się także obsada. Dotychczas w rolę Rhaenery wcielała się Milly Alcock, ale w kolejnych odcinkach zobaczmy Emmę d’Arcy. Ta zmiana wpływa na odbiór tej postaci i pozwala nam zauważyć pewną metamorfozę księżniczki, która dokonała się przez te dziesięć lat. Z niepoważnej nastolatki stała się matką i poważnym graczem w walce o dziedzictwo Targaryenów i świetną wojowniczką.
Zmieniła się także aktorka wcielająca się w postać Alicent Hightower. Emily Carey - podobnie jak Milly Alcock - kreowała postać łatwowierną i naiwną, ale Olivia Cooke w roli królowej wyraźnie dodaje postaci Alicent wiele powagi. Lata obecności na dworze w Czerwonej Twierdzy nauczyły ją nie tylko pokory, ale także sztuki prowadzenia intryg i walki o własną pozycję.
Na półmetku pojawiły się też nowe postaci. Są to już potomkowie Alicent i Rhaenery. Nawet krótkie spojrzenie na charakterystykę młodych Targaryeonów pozwala rozróżnić tych lekkomyślnych od rozsądniejszych. Do obsady dołączyli inni aktorzy, na przykład John Macmillan w roli męża Rhaenery, albo Savannah Steyn w roli żony Daemona.
Ciekawie prezentuje się stale obecny Paddy Considine w roli „starego króla”. Mimo słabego charakteru i uległości Viserys jest gwarantem pokoju, doskonale tonuje zapędy Alicent i Rhaenery, wyczuwa wszelkie wewnętrzne intrygi na dworze i skutecznie je neutralizuje. A tych jest bardzo dużo. Mamy wrażenie, że oprócz pierwszoplanowej walki o sukcesję każdy dworzanin walczy o jak najlepszą pozycję. Nie wszystko zostało tu - rzecz jasna - przedstawione wprost, ale odnosimy wrażenie, że w tle rozgrywają się jakieś zakulisowe machinacje. Przykładem jest tu kupiec z Pentos, który oferuje sojusz podupadającemu finansowo Daemonowi albo knujący Larys Strong (Matthew Needham).
Jak ten skok w czasie wpłynął na cały serial? Wydaje mi się, że twórcy nie tylko przyspieszyli rozwój fabuły, ale także dodali mu więcej powagi i dramaturgii. Podoba mi się to, że twórcy nie obawiali się krytyki ze strony fanów i dokonali śmiałego wyboru. Zmiana obsady to jeden z wielu środków, po który sięgają, ponieważ widoczna jest na przykład zmiana barw na znacznie ciemniejsze w stosunku do poprzednich odcinków. Większość scen rozgrywa się teraz nocą, a nawet w ciągu dnia rozmowy toczą się w półmroku. Warto jeszcze zauważyć, że w drugim odcinku powróciło intro dobrze znane widzom „Gry o tron”. Towarzyszy mu nie tylko świetna ścieżka dźwiękowa Ramina Djawadiego, ale także przegląd wszystkich ważniejszych lokacji.
Myślę, że można śmiało mówić o dużym sukcesie „Rodu smoka”. Patrząc na fatalny ósmy sezon „Gry o tron”, twórcy (Ryan Condal i Miguel Sapochnik) oferują nam przede wszystkim ciekawy i logiczny scenariusz, czego nie mogliśmy powiedzieć o zakończeniu serialu Daniela Weissa i Davida Benioffa. Każdy kolejny odcinek sprawia, że chcemy nie tylko poznać dalsze losy bohaterów, ale dokładnie zagłębić się w historię rodu Targareynów i całego Westeros, która została dokładnie opisana w książkach Georga R.R. Martina. Serial HBO utrzymuje bardzo wysoki poziom. Podoba mi się kierunek, w jakim zmierza narracja i niecierpliwie czekam na kolejne odcinki siódmego sezonu.
„Ród smoka” dostępny jest na HBO Max. Premiera następnego odcinka odbędzie się 3 października.