Skip to main content

Recenzja Shadow Warrior 2 - wciągająca krwawa jatka

Sequel godny polecenia.

Wspaniała kontynuacja, chociaż od czasu do czasu tempo rozgrywki jest zaburzane zbędnymi dialogami - niezbyt zabawnymi.

Strzelanie do potworów, cięcie gangsterów oraz demonów to podstawa poprzedniej gry studia Flying Wild Hog. Shadow Warrior 2 przenosi te założenia do mniej liniowej struktury, nie umniejszając przy tym radości płynącej z każdej potyczki. To nadal krwawa i ekscytująca zabawa, tyle że bardziej rozbudowana.

Chociaż przemierzamy parę jaskiń i ciaśniejszych przejść, to żegnamy się z korytarzami. Biegamy i skaczemy po rozległych, otwartych lokacjach, co sprawia, że czujemy przyjemną swobodę. Pozytywne wrażenia potęguje brak niewidzialnych ścian. Zamiast przechodzić przez most, możemy przeskoczyć między dachami nad przepaścią, by skrócić sobie drogę. Niby drobna rzecz, a cieszy - nawet pomimo trochę niedopracowanej animacji chwytania się krawędzi i wspinania.

Lokacje są różnorodne i rozdzielone, a więc nie mamy do czynienia (całe szczęście) z otwartym światem. Czasem przemierzamy tereny leśno-wiejskie, innym razem trafiamy do miasteczka w japońskim stylu - takie etapy przywodzą na myśl poprzednią grę. Jest też jednak zupełnie nowy rodzaj otoczenia, czyli imponujące, futurystyczne miasto rodem z cyberpunkowych produkcji, pełne stali, mroku i neonów.

W zależności od lokacji spotykamy zazwyczaj inne rodzaje oponentów. W mieście przeważają maszyny, drony i roboty. Demony i mutanty występują częściej w bardziej sielskich okolicach. Różni wrogowie wymagają oczywiście innego podejścia, a że grupy przeciwników zazwyczaj są „mieszane”, musimy dostosowywać się do sytuacji, przez co walka nie nudzi.

Zobacz na YouTube

Starcia są brutalne i efektowne, na ekranie dzieje się naprawdę dużo. Doskakujemy do jednego wroga, tniemy mieczami, odwracamy się, by poczęstować innego potwora serią z pistoletu, szybko zmieniamy broń na strzelbę i - ładując siłę strzału - podskakujemy do kolejnego demona czy innego nieszczęśnika, by zwolnić spust i rozerwać przeciwnika na kawałki. Taki „taniec śmierci” jest fantastyczny, za każdym razem.

Arsenał jest zróżnicowany i praktycznie każdy rodzaj uzbrojenia jest satysfakcjonujący w użyciu. Precyzyjne strzały w głowę z rewolweru, trafienia z daleka z łuku, powalenie całej grupy oponentów rakietą albo granatem z wyrzutni - wszystko to inny rodzaj czystej radochy.

Zupełnie innych wrażeń - też pozytywnych - dostarcza broń biała. Tym razem to nie tylko katana, ale i podwójne miecze, futurystyczne ostrza strzelające wiązkami energetycznymi, pazury i inne kawałki stali. Przeciwników można dosłownie pociąć na kawałki, a specjalne uderzenia pozwalają poczuć potęgę Lo Wanga i przebić się przez kilku wrogów na raz.

Walkę urozmaica obecność magicznych mocy - możliwość znikania, leczenie, nabijanie przeciwników na kolce wyrastające z ziemi. Ciekawszy jest jednak zupełnie nowy system ulepszania uzbrojenia. Podczas przygody znajdujemy mnóstwo kamieni, które możemy montować w karabinach i ostrzach. W ten sposób poprawiamy statystyki, dodajemy obrażenia od ognia czy elektryczności.

Podczas walki na ekranie dzieje się tyle, że niektórym pęka głowa

To świetne rozwiązanie, tym bardziej że różni wrogowie są odporni i wrażliwi na inne rodzaje ataków. W chaosie potyczki musimy więc dbać o odpowiednie zmienianie broni, tak, by dopasować ją do przeciwnika. W większości starć dosłownie żonglujemy wyposażeniem - przy sobie nosimy do ośmiu sztuk ekwipunku.

Jedynym zastrzeżeniem związanym z ulepszeniami jest fakt, że wiele z nich to słabe i nieciekawe bonusy. Cztery procent obrażeń od lodu? To niezbyt ekscytujące. Przywodzi to na myśl Diablo, gdzie także przez większość czasu podnosimy kamienie gorszego sortu, które po prostu automatycznie lądują w plecaku i nawet im się nie przyglądamy. Na szczęście - w miarę regularnie - zyskujemy potężniejsze ulepszacze.

Znajdujemy nie tylko błyskotki, którymi usprawniamy broń. Ze skrzyń i wrogów wypadają pieniądze, notatki, amunicja, apteczki, a od czasu do czasu nowy element uzbrojenia - te ostatnie najczęściej pozostawiają po sobie silni wrogowie, zazwyczaj powiązani z celami misji.

Zbieranie „lootu” nie jest jednak w Shadow Warrior 2 uzależniające jak w produkcjach typu Diablo 3 czy nawet w Destiny, gdzie otrzymujemy nie tylko broń, ale i wiele różnych części pancerza, pierścienie i inne akcesoria. Większość przedmiotów podnosimy bez zastanowienia, automatycznie.

Cyberpunk 2016

Struktura misji sprzyja dzieleniu sobie gry na mniejsze porcje. Każde zadanie rozgrywa się w konkretnej lokacji, którą wybieramy z poziomu mapy. Bohater teleportuje się na miejsce, a po zrealizowaniu celu - z powrotem do „bazy”, czyli obszaru, w którym rozmawiamy z innymi postaciami, podejmujemy nowe zlecenia i kupujemy przedmioty u handlarzy.

Okazuje się jednak, że szybko przestajemy tracić czas na dialogi, gdyż albo są nieciekawe, albo irytujące - szczególnie dlatego, że tylko przedłużają przerwę między kolejnymi wypadami na misje i walką. To strzelanka w klasycznym stylu, nie mam więc ochoty przez minutę czy dwie, a czasem nawet dłużej, obserwować mówiącej do mnie sylwetki.

Więcej scenek przerywnikowych - w porównaniu do pierwszej części - sprawia też, że denerwować zaczyna nas główny bohater. Poprzednio rzucił parę słów raz na jakiś czas, ale nie byliśmy tak często zmuszani do biernego udziału w festiwalu żartów na poziomie gimnazjalno-licealnym. Wszystko to można było rozwiązać systemem komunikacji na odległość, a cut-scenki pozostawić wyłącznie dla najważniejszych fabularnych momentów.

Historia nie porywa. Głównym zadaniem Lo Wanga jest pomoc pewnej dziewczynie, której dusza i ciało zostały rozdzielone. Szukając winnych i sposobu na rozwiązanie problemu, eksterminujemy hordy demonów, najemników korporacji i gangsterów z Yakuzy. W końcu - po 10 czy 11 godzinach - docieramy do finału, który jest równie przeciętny, co reszta opowieści. Nie jest to jednak wielka wada, bo nie fabuła się liczy w takich strzelankach.

Jak mawiali starożytni ninja, dwa miecze są lepsze niż jeden

Ciekawe rozwiązanie sprzyjające powracaniu do gry to system generowania lokacji za każdym podejściem od nowa. Obszary nie są jednak tworzone zupełnie losowo, ale składane z przygotowanych przez projektantów części, przez co nigdy nie mamy do czynienia z dziwnym i niezrozumiałym układem ścieżek i przejść. Powtarzaniu etapów sprzyja też możliwość zastania niespotykanych wcześniej aspektów pogodowych.

Mile widzianą nowością jest również kooperacja - maksymalnie dla czterech użytkowników. Wspólnie wykonywać można wszystkie misje. Zawsze gramy też własną postacią z trybu fabularnego, nie rozstajemy się więc z ulubionymi narzędziami destrukcji. Poziom trudności zależny jest od liczby graczy.

Shadow Warrior 2 to świetny sequel. Nawet denerwujące momentami dialogi i scenki nie są w stanie przesłonić radości z walki, tym bardziej że można je przewijać. Fani strzelania - i cięcia mieczami - w zręcznościowym i dynamicznym stylu nie powinni tej gry przegapić.

8 / 10

Zobacz także