Recenzja The Last of Us Part 1. Dzieło jeszcze doskonalsze
Ale niepozbawione wad.
Recenzja bez spoilerów.
Naughty Dog udało się tchnąć nowe życie w The Last of Us i uczynić je arcydziełem godnym dzisiejszych czasów. W remake gra się jak w grę, która zadebiutowała w 2022 roku i wcale nie odczułem, że jej fundamenty pochodzą jeszcze sprzed dziewięciu lat. Duża w tym zasługa oryginału, który zaskakująco łagodnie się zestarzał, ale też kunsztu, z jakim twórcy odnowili warstwę graficzną przygód Joela i Ellie oraz drobnych poprawek gameplayu, które zbliżyły grę do The Last of Us 2.
Gra wygląda wprost fenomenalnie, a skala zmian względem oświetlenia, szczegółowości postaci i środowiska czy gęstości roślinności jest naprawdę imponująca. Grałem z uruchomionym na drugim monitorze filmem, pokazującym pełne przejście The Last of Us Remastered, więc porównywałem zmiany na bieżąco. Dzięki temu wiem, że po zagraniu w Part 1 powrót do wersji oryginalnej czy zremasterowanej byłby dla mnie bardzo bolesny. Żeby nie powiedzieć - niemożliwy.
Jednym z największych osiągnięć Naughty Dog jest to, że remake The Last of Us nie wygląda już jak gra wideo. Brzmi to może nieco dziwnie, ale chodzi o pozbycie się pewnych przypadłości, które dziesięć lat temu dla gier były normalne. Postacie nie wyglądają już jak plastikowe lalki Barbie. Ich twarze są pełne emocji, a mimika przekazuje tyle samo informacji, co słowa. Jedna ze scen na początku gry, która rozklejała mnie za każdym razem, gdy ją oglądałem, uderza jeszcze mocniej, gdy na twarzy Joela widzimy nie tyle złość, co rozpacz. Kluczowe dla relacji Ellie i Joela dialogi nabierają z kolei całkiem nowej głębi. Drgające z emocji wargi, oczy napełniające się łzami - tak subtelne aspekty ludzkiej ekspresji ukazuje dopiero remake. W czasach, gdy powstawało The Last of Us, technologia nie pozwalała aktorom w pełni się wykazać - a właściwie nie potrafiła w pełni zarejestrować ich prawdziej pracy.
Przykładem zamiany „postaci z gry wideo” na prawdziwego człowieka jest Tess, przemytniczka i partnerka Joela. Typowa dla starszych gier „lalunia” stała się doświadczoną trudnym życiem kobietą po trzydziestce. Niesamowite, jak mądry projekt postaci i zaawansowana mimika nadały jej charakteru, mimo że to ta sama osoba. Kompletnie nie spodziewałem się, że będzie mi zależało na Tess, bo - mówiąc wprost - w oryginale była mi zupełnie obojętna. Tymczasem w remake’u, postać z tła udało się zmienić na jeden z najważniejszych punktów początku przygody.
Part 1 jest też bardziej ponure i wyprane z kolorów, ale w pozytywnym znaczeniu. Barwy otoczenia czy ubrań postaci nie są już tak nasycone, co w połączeniu z nowym oświetleniem dopełnia obraz gry, która bez wstydu może stanąć ramię w ramię z „młodszą siostrą”, Part 2. Mniejsze nasycenie nie dotyczy jednak roślinności, która w najnowszej wersji jest „zieleńsza” od oryginału.
Remake powstał zresztą właśnie po części po to, by ujednolicić część pierwszą i drugą. Finalnie jest czymś w połowie drogi między oryginałem a „dwójką”. Fenomenalnie odświeżone środowiska i szczegółowość postaci nie odbiegają od sequela. Interfejs, ekwipunek i menu craftingu są identyczne, a modele głównych bohaterów wyciągnięto wprost z sekwencji retrospekcyjnych w grze z 2020 roku. Z Part 2 jeden do jednego przeniesiono systemy otwierania sejfów czy ulepszania i modyfikacji broni, co pozwala podziwiać świetne animacje majsterkowania przy stole warsztatowym, których Joel nauczył się od Ellie z przyszłości.
W teorii walka nie uległa większym zmianom, ale deweloperzy zastosowali kilka sztuczek i usprawnień, dzięki którym gra się lepiej. Modyfikacje odrzutu i interfejsu sprawiają, że broń „kopie” jak w sequelu i trafienia są satysfakcjonujące. Wizualizację obrażeń przeniesiono z „dwójki”, więc rany po postrzałach w głowę, czy to, co zostaje po przeciwnikach po wybuchu bomby, potrafi wywołać grymas na twarzy. Joel nie musi się teraz zatrzymywać, by rzucić we wroga cegłą lub butelką, tylko robi to w biegu. Podczas strzelanin wyraźnie widać też system SI pochodzący z Part 2. Gdy wrogowie dowiedzą się o obecności Joela, natychmiast się rozdzielają i próbują go flankować, dobiegając do głównego bohatera tak szybko, że czasami nie zdążyłem nawet przygotować się na bliskie starcie. Tak jak w Part 2 potrafią też krzyknąć do kolegi, że Joel jest np. za regałem, choć robią to zdecydowanie rzadziej.
Pierwszy raz poczułem, że walka to jednak „coś innego” niż eliminowanie kolejnych wrogów w oryginale czy remasterze, kiedy po dość długiej strzelaninie na początku gry, ostatni z przeciwników, postrzelony przeze mnie śmiertelnie z rewolweru, padł do tyłu na szafkę ze szklanymi drzwiczkami, tłukąc ją z gruchotem. Nastała cisza, Joel stał w bezruchu, nasłuchując zagrożenia, a ja miałem dreszcze.
Wiele elementów rozgrywki pozostało jednak nietkniętych i właśnie one są powodem, dla którego The Last of Us: Part 1 jest tylko w połowie drogi do „dwójki”. Walka wręcz jest dziś nieco przestarzała, a brak uników daje się we znaki. Podczas kucania Joel porusza się nieco pokracznie, przypominając kraba, a kiedy wychylamy analog w lewo, dziwnie biega tyłem, drepcząc nogami. Sprint poza walką jest bardzo powolny i uprzykrza eksplorację. Są to elementy, które twórcy mogli poprawić i naprawdę szkoda, że tego nie zrobili. Główny bohater nie potrafi się też czołgać, choć to rozumiem w pełni, bo tak poważna zmiana wymagałaby przeprojektowania chociażby osłon w sekcjach skradankowych.
Pomówmy jednak o bardziej oczywistym problemie, a więc - używając kalki z języka angielskiego - „słoniu w pokoju”. Powiedzmy sobie jasno: premierowa cena gry jest zbyt wysoka. Jestem wielkim fanem The Last of Us, w moim pokoju stoi statuetka Ellie, a na ulubionym plecaku mam naszywkę TLOU. Nawet ja uważam jednak, że 340 zł za podstawową edycję remake’u to za dużo - szczególnie że brakuje jakiejkolwiek opcji tańszej aktualizacji, na przykład remastera z PS4. Cena sugeruje więc kompletnie nową, stworzoną od podstaw produkcję, a przecież mamy do czynienia z projektem, który miał nie tylko fundamenty, ale też ściany, dach i podłogę. Całość wyremontowano niczym w programach telewizyjnych i naprawdę miejscami trudno poznać, że to wciąż ten sam dom. Wykonano imponującą robotę, ale tak czy owak gra wyceniona jest za wysoko i należy o tym głośno mówić.
Remake - na który, co bardzo wazne, składa się również dodatek Left Behind - powstał jednak dla każdego, komu niestraszna jest cena - zarówno dla osób, które nigdy nie miały styczności z przygodą Ellie i Joela, jak i fanów pierwszej części gry. Myślę, że i jednych, i drugich zaskoczy, jak trudna jest to gra. Part 1 przypomina, że pierwsze The Last of Us miało w sobie znacznie wyraźniejszy pierwiastek survivalowy niż druga część. Kucając, Joel porusza się dość wolno i naprawdę łatwo o pomyłkę, która wywołuje chaos. Potem zostaje ucieczka i paniczne przełączanie broni, gdy po kolei kończy się w nich amunicja. Kiedy wprost na Joela biegł klikacz, a bębenek rewolweru był pusty, miałem wrażenie, że broń przeładowuje się całe wieki. Poziom trudności zwiększa też nowy system strzelania z łuku, który nie wskazuje już dokładnie trajektorii lotu strzały, zamieniając ją na standardowy celownik na środku ekranu. Jest to jednak ustawienie domyślne, które można przestawić na klasyczną wersję.
Zobacz także: The Last of Us 1 - Poradnik, Solucja
Mówiąc o ustawieniach, nie sposób nie wspomnieć o szeregu fantastycznych opcji personalizacji i ułatwień dostępności, znanych z Part 2. Zmiana przypisania przycisków, zamiana tekstu na mowę, wibracje na padzie podczas dialogów, przekazujące ich intensywność, funkcje dla osób z zaburzeniami wzroku i słuchu. Naughty Dog ponownie stanęło na wysokości zadania, pozwalając większej liczbie graczy cieszyć się ich dziełem. Jest też oczywiście wsparcie dla DualSense, a więc między innymi charakterystyczne wibracje podczas deszczu czy zmienny opór spustu.
The Last of Us przeszedłem do tej pory tylko raz. Czekałem na odpowiedni moment, ale obawiałem się też, że gra zbyt mocno się zestarzała po tylu latach i ponowny kontakt zepsuje mi wspaniałe wspomnienia. Cieszę się, że wytrzymałem aż do remake’u. To było doskonałe dzieło, ale w 2013 roku. Part 1 to całkowicie nowa jakość, dzięki której przygodę Ellie i Joela przeżywa się z jeszcze większymi emocjami, i w dodatku jak świeżą, nową grę. Do ideału trochę zabrakło, ale ten stary-nowy tytuł to prawdziwe remedium na okres pozbawiony wielkich premier AAA. Szkoda tylko, że za taką cenę.
Platforma: PS5, później też PC - Premiera: 2 września 2022 - Wersja językowa: polska (dubbing, napisy) - Rodzaj: przygodowa gra akcji / survival horror - Dystrybucja: cyfrowa, pudełkowa - Cena: 340 zł - Producent: Naughty Dog - Wydawca PL: Sony Interactive Entertainment Polska
Recenzja The Last of Us Part 1 została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.