Recenzja „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy”. Amazon ma problem
Wrażenia po dwóch premierowych odcinkach.
Długo wyczekiwana premiera serialu „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” miała miejsce w piątek. Opinie na temat dwóch pierwszych odcinków produkcji Amazon Prime są podzielone, ale zazwyczaj dominują pozytywne.
Konkurowanie ze słynną trylogią „Władcy Pierścieni” Petera Jacksona nie będzie z pewnością łatwe. Taką rywalizację zapowiadali krytycy i przewidywali ją także fani. Jeśli serial Amazona wyraźnie nawiązuje nie tylko do książki J.R.R. Tolkiena, ale także do późniejszych jej adaptacji, to trudno uniknąć analogii. Czy rzeczywiście warto tworzyć takie porównania?
Serial „Władcy Pierścieni: Pierścienie Władzy” prezentuje historię opartą na dziele J.R.R. Tolkiena, ale czerpiąc z niego cały sztafaż, czyli ludzi, miejsca, wydarzenia historyczne i wiele innych, kieruje fabułę w inną stronę. Pierwotnie miała ona przedstawiać wydarzenia zawarte w księdze mitów „Silmarillion”, ale twórcy serialu – czyli J.D. Payne i Patrick McKay – wypełniają lukę w powieści Tolkiena i tworzą niejako prequel trylogii.
Serial rozpoczyna się od nakreślenia sytuacji w formie długiego, ale klarownego prologu. Z niego dowiadujemy się, że akcja została osadzona długo przed wydarzeniami z „Hobbita”, gdy to Bilbo Baggins wyruszył z Shire w poszukiwaniu przygód. Tysiące lat wcześniej (Pierwsza Era) w Śródziemiu toczyła się walka sił dobra z zastępami zła. Po jednej stronie stanął sojusz zawiązany przez elfów, z drugiej Morgoth, czyli przekleństwo całej krainy, mityczna postać władająca siłami zła. Po wielu latach od pokonania Morgotha w Śródziemiu zapanował pokój, ale na krótko, ponieważ pierwsze sygnały wskazujące na zbliżającą się katastrofę pojawiły się niedługo później.
W tym miejscu rozpoczyna się fabuła serialu. To właśnie znana nam z trylogii Galadriel (Morfydd Clark) nieustannie poszukuje Saurona, czyli sługi Morgotha. Obawia się, że może on być o wiele potężniejszy od swojego pana. Jak to zazwyczaj bywa, osoba informująca o takim zagrożeniu swoich pobratymców, zazwyczaj jest traktowana jako niepoważna, a jej głos nie jest brany pod uwagę. I tak było właśnie w przypadku Galadriel, gdy została wysłana do swoich rodzinnych stron, czyli do Validoru, z którego pochodzą wszystkie elfy. W poczynaniach towarzyszy jej młody wówczas lord Elrond (Robert Alamayo), a oprócz niego mamy do czynienia z serią postaci znanych z mitologii Śródziemia.
I to byłby dobry moment, aby wspomnieć o sposobie prowadzenia narracji. Pierwsze wrażenia pozostawiają mnie w przekonaniu, że próba wyraźnego i precyzyjnego objaśnienia dziejów Śródziemia jest ambitna, ale niemożliwa do zrealizowania nawet w formie serialu. Wobec tego widz niezaznajomiony z historią dziejącą się przed wydarzeniami z „Władcy Pierścieni” może czuć się obco w produkcji, która za wszelką cenę chce przekazać wszystkie informacje dotyczące świata przedstawionego.
Historia została też podzielona na kilka wątków. Pierwszym i chyba najbardziej przyciągającym uwagę są zmagania Galadriel, drugim wyprawa Elronda do Morii, trzecim jest miłosna relacja znachorki Bronwyny (Nazanin Bonandi) i elfa Arondira (Ismael Cruz Cordova), a czwartym i – w mojej opinii – najbardziej niejasnym wątkiem są losy hobbitki Nori (Markella Kavanagh). Został on wprowadzony przez twórców serialu bez większego uzasadnienia i co szczególnie zadziwia, poświęcono tej historii dużą część pierwszych dwóch odcinków.
Wyraźnym problemem serialu jest niewątpliwie gra aktorów. Sama kreacja Galadriel i wcielającej się w jej postać Morfydd Clark jest nieautentyczna, pełna podniosłości i agresji, a jak wiemy elfka za taką osobę nie uchodziła. Twórcy mają jednak prawo do tworzenia odrębnej charakteryzacji, jednak ta musi mieć swoje uzasadnienie. W pierwszych dwóch odcinkach Galadriel jest wojownicza i zawzięta, co trudno przyjąć widzowi zaznajomionemu nie tylko z samymi mitami i legendami uniwersum Tolkiena, ale nawet z filmem Petera Jacksona.
W serialu pojawiają się także pewne zadziwiające i działające na niekorzyść całości fragmenty. Dla przykładu scena, w której Elrond rozmawia z mistrzem Celebrimborem (Charles Edwards) na temat wielkiej kuźni i planów związanych z wykuciem trzech pierścieni dla elfów. Wówczas toczy się rozmowa pomiędzy tymi postaciami w mieście elfów, a w kolejnej scenie znajdują się już przed bramą Morii, tak jakby twierdza znajdowała się tuż za rogiem! Wiadomo jednak, że tak przedstawiona widzom forma opowiadania historii budzi podejrzenia, ponieważ nie trzeba znać mapy Śródziemia, aby wiedzieć, że dystans pomiędzy lokacjami jest znacznie większy.
Po obejrzeniu dwóch odcinków pozostaję w przekonaniu, że całość nie jest wystarczająco angażująca pod względem wizualnym i fabularnym, jak zapowiadał zwiastun i liczne zapowiedzi twórców. Spodziewałem się, że odbiór serialu nie będzie łatwy, przede wszystkim ze względu na skomplikowany świat przedstawiony, który nakreślił przed laty Tolkien. Peter Jackson doskonale sobie z nim poradził. Pytanie brzmi, czy serial sprosta oczekiwaniom fanów książek i filmów, a także czy zapewni ciekawą rozrywkę w kolejnych odcinkach? Cóż, na to pytania będziemy musieli sobie odpowiedzieć dopiero na koniec pierwszego sezonu serialu.