Recenzja World of Final Fantasy - ukłon w stronę fanów serii
Niewiele poza tym.
Po dziesiątkach mniejszych i większych gier z serii, studio Square Enix prezentuje produkt skierowany głównie do zagorzałych miłośników. Fabuła i rozgrywka w World of Final Fantasy to tylko pretekst do zwiedzania świata będącego niczym sklep z pamiątkami z różnych odsłon cyklu. Mało istotna przekąska przed głównym daniem - Final Fantasy XV.
Już na samym początku fabuły odkrywamy intencje twórców. To historia rodzeństwa Lann i Reynn, którzy okazują się jedynymi będącymi w stanie ocalić świat. W tym celu zwiedzają liczne krainy, łapią stworki i korzystają z pomocy znanych herosów. Nic nie pozostawia wątpliwości, że chodzi tu głównie o efekt nostalgii.
Bohaterowie nie wnoszą zbyt wiele do opowieści poza niewyszukanym humorem i nawiązaniami do scen znanych z poprzednich odsłon. To już trzecia gra, po mobilnych Final Fantasy Record Keeper i Brave Exivus, gdzie istotą jest kompletowanie postaci i stworków wykreowanych na przełomie wszystkich poprzednich części, a to wywołuje pewien niesmak.
Rozgrywka polega na eksplorowaniu przez wspomnianą dwójkę kolejnych lokacji, toczeniu walk i łapaniu osłabionych zwierzaków zwanych Mirażami. Skojarzenie z Pokemonami jest jak najbardziej trafne, zwłaszcza że część bestii wraz z doświadczeniem ewoluuje i przybiera nowe formy. Różnicę stanowi walka bliższa serii Final Fantasy.
Rodzeństwo w turowej potyczce wykonuje kolejne ataki umniejszające pasek życia oponentów. Interesującą nowością jest zabawa z dzieleniem bohaterów na dwie grupki poprzez stawianie im na głowach uprzednio złapanych stworów.
Kluczem jest podział zwierzaków na rozmiary, gdyż na głowie dużego, może stać tylko mniejszy. Lann i Reynn mogą dowolnie zmieniać własny rozmiar, by urozmaicić kombinacje grupowania drużyny i ten sposób odblokowywać specjalne zaklęcia. Wydaje się to absurdalne, ale sprawdza się i pasuje do pokręconego pomysłu na całą grę.
Z czasem uzyskujemy wsparcie przyzywanych herosów - to na przykład Cloud, Squall, Yuna, Tidus i wielu innych. Gościnne występy przystosowane są do ogólnej konwencji, więc znane persony są prezentowane w formie „chibi” i przypominają raczej maskotki.
Nie odbiega to ogólnej konwencji i raczej nie godzi w uczucia fanów, chociaż można odczuć, że odbiorcą docelowym może być jednak młodszy gracz, aniżeli wieloletni entuzjasta Final Fantasy.
Niestety, sama walka mimo pomysłu grupowania i nawiązań do poprzednich odsłon z czasem zaczyna nużyć. Po kilkugodzinnej zabawie - a cała przygoda to parędziesiąt godzin - znamy całą formułę rozgrywki i nie zobaczymy już praktycznie nic nowego, poza kolejnymi starymi herosami rozsianymi po krainach.
World of Final Fantasy budzi wrażenie gry stworzonej nieco na siłę. Trudno wyzbyć się poczucia, że jest to chwilowe odwrócenie uwagi, próba wykorzystania nostalgii drzemiącej w każdym miłośniku serii, by wybaczył lata oczekiwania na kolejną poważną część Final Fantasy. Jeżeli przegapimy przygodę Lanna i Reynn, niewiele stracimy.