Skip to main content

Tak powinny wyglądać gry VR. Recenzja Red Matter 2

Mroczne sci-fi na opuszczonej stacji kosmicznej.

Eurogamer.pl - Rekomendacja odznaka
Kosmiczna opowieść dla fanów mrocznego sci-fi i zagadek środowiskowych. W udany sposób łączy łamigłówki, intuicyjne sterowanie i imponującą grafikę w mieszankę, obok której nie można przejść obojętnie.

Uwaga: gra wykorzystuje technikę foveated rendering (renderowanie dołkowe), co oznacza, że obraz jest rozmyty tam, gdzie nie patrzy gracz, co widać na krawędziach poniższych obrazków. W trakcie zabawy tego nie odczuwamy.

Moja lista gier, które polecam każdemu posiadaczowi gogli PlayStation VR2, właśnie została rozszerzona o nową pozycję. Produkcja niewielkiego studia Vertical Robot jest też dostępna na pecetowych platformach wirtualnej rzeczywistości, jednak na potrzeby PS5 deweloperzy odświeżyli grafikę, przygotowując do tej pory najładniejszą wersję - i to widać od razu po włożeniu headsetu na głowę, bo to jedna z najbardziej imponujących wizualnie gier na PS VR2. Red Matter 2 może bez wstydu stanąć obok Horizon Call of the Mountain czy Resident Evil Village. Grafika to jednak dopiero początek, bo Red Matter 2 błyszczy niemal na każdym innym polu.

Bardzo prawdopodobne jest, że nigdy nie słyszeliście o Red Matter 1, ale nie martwcie się - ja też nie grałem w „jedynkę”, a bawiłem się świetnie, bo znajomość poprzedniej części nie jest wymagana. Opowieść ma miejsce w czasie alternatywnej wersji zimnej wojny. Wcielamy się w Sashę, agenta reprezentującego fikcyjną Unię Atlantycką. Eksploruje on stację kosmiczną należącą do fikcyjnego państwa Volgravia, by dowiedzieć się, co się stało z jego - jak się do tej pory wydawało - zmarłym przyjacielem, od którego otrzymał sygnał z wołaniem o pomoc.

Charakterystyczne plakaty propagandowe na ścianach, nazwiska bohaterów, zupa „okroshkowa” w tubce i wszechobecny alfabet stylizowany na cyrylicę nie pozostawiają wątpliwości, którym prawdziwym państwem inspirowano Volgravię. Stacja jest całkowicie opuszczona, ale wszędzie widać ślady działalności załogi i pozostawione przez nich przedmioty. Klimat jest więc gęsty, czasami zahaczając wręcz o horror, jednak spokojnie - nie ma tu „straszaków”. Fabuła jest jednak mroczna, szczególnie pod koniec.

Głównym zajęciem Sashy jest rozwiązywanie różnego rodzaju łamigłówek, które prowadzą do włączenia zasilania lub otwarcia drzwi, by przedostać się dalej. Często śledzimy ciągnące się przez wiele metrów grube kable, by dowiedzieć się, którą wajchę mamy przestawić lub w którym porcie umieścić nasze urządzenie hakujące. Czasami brakuje gdzieś baterii, innym razem musimy znaleźć gdzieś pręt, który zablokuje pokrętło otwierające właz, jest tu też sporo sejfów na kody. Przypomina to ogromny, świetnie przemyślany escape room.

Bohater nie chwyta przedmiotów dłońmi, tylko wyposażonymi w chwytaki i inne gadżety urządzeniami symulującymi kontrolery, które w wersji na PS VR2 niemal 1:1 odtwarzają pady Sense, choć w nieco kosmicznej wersji. W połączeniu z wykrywaniem dotyku wywołuje to ciekawy efekt, który sprawia, że jeszcze bardziej wsiąkamy w ten świat, bo postać z grubsza układa palce na przyciskach tak jak my. Zagadki środowiskowe potrafią być dość wymagające, ale nie frustrują. Lokacje przepełnione są też mnóstwem drobnych elementów, na które działa silnik fizyczny, co otwiera nowe możliwości. Jestem niemal pewny, że jedną z łamigłówek rozwiązałem nie tak, jak życzyli sobie tego twórcy, wykorzystując znalezione w pokoju książki do aktywacji paneli dotykowych.

Jako że wszystko na stacji napisane jest po volgraviańsku, lewy chwytak ma też funkcję tłumacza i skanera przedmiotów. Wskazujemy obiekt lub napis laserem, a następnie czytamy opis lub tłumaczenie na ekranie. Niemożliwość zrozumienia żadnego tekstu w świecie gry bez „translatora” brzmi może frustrująco, ale uwierzcie mi na słowo, że wprowadza to niesamowity klimat i silniej wywołuje poczucie, że jesteśmy w obcym, opuszczonym miejscu. Nierzadko właśnie na ekranach retrokomputerów z minimalistycznym interfejsem kryje się klucz do rozwiązania zagadki.

W Red Matter 2 wielokrotnie musimy operować jakimiś ogromnymi maszynami, samodzielnie obsłużyć urządzenia laboratoryjne czy własnymi rękami złożyć sprzęt potrzebny do kontynuacji opowieści. Co najlepsze, najczęściej wiąże się to z obejrzeniem - i rozgryzieniem! - instrukcji pozostawionych na ścianach lub biurkach. Gra nigdy nie prowadzi nas za rękę, więc rozwiązywanie takich łamigłówek to czysta przyjemność. Są tu też sekcje platformowe, w których wykorzystujemy plecak odrzutowy, i są one świetną odskocznią od zagadek.

Red Matter 2 świetnie operuje tempem, a sposób, w jaki gra przedstawia nam fabułę, jest godny podziwu. Już od pierwszych sekund rozmawiamy przez komunikator z Betą - sojuszniczą agentką, która pomaga nam odkryć intrygę volgraviańskiej stacji. Ta postać nigdy nie przytłacza nas długimi wypowiedziami, a jednocześnie nie pozostaje zbyt długo milcząca. Aktorzy głosowi spisali się świetnie. Nie ma ich zbyt dużo, bo głównie słyszymy Sashę i Betę, ale ich rozmowy są bardzo przyjemne, a to wcale nie jest takie oczywiste w przypadku produkcji niewielkiego studia.

Historię uzupełniają lokacje. Każdy pokój ma inne przeznaczenie (które możemy poznać celując laserem tłumacza w oznaczenia nad wejściem), a także pasujące do niego przedmioty i pozostawione przez załogę notatki, które sugerują, co działo się tutaj, zanim wszyscy zniknęli. Fabuła do samego końca trzyma w napięciu i choć zakończeń pewnych wątków mogłem się domyślić, była to chyba pierwsza gra na VR, w której po finałowym wygaśnięciu ekranu i wyświetleniu napisów końcowych miałem dreszcze.

Walka jest zdecydowanie najsłabszym elementem Red Matter 2 i choć pojawia się dopiero od połowy gry, w dodatku nie występując zbyt często, potrafi napsuć krwi. Do pokonania mamy kilka rodzajów robotów i dronów bojowych, które są niezwykle wytrzymałe, jednocześnie powalając bohatera kilkoma strzałami. Co prawda zawsze jest się gdzie schować, ale to nie rozwiązuje problemu, bo mamy czas tylko na oddanie 2-3 celnych strzałów, po czym musimy wrócić za osłonę (walka w stylu Dooma odpada, bo zginiemy w kilka sekund).

Strzelanie z wbudowanego w prawy chwytak pistoletu nie jest też satysfakcjonujące i prawie nigdy nie trafiałem tam, gdzie celowałem, więc wspomniane 2-3 strzały nie zawsze były celne, przedłużając każde starcie. Na szczęście jest opcja zmniejszenia poziomu walk na łatwy, co nadaje im większej dynamiki i - mówiąc wprost - pozwala przebrnąć przez nie szybciej. Eliminuje to co prawda wyzwanie, ale gra na tym nie cierpi, bo walka zdecydowanie nie jest tu najważniejsza.

Jeśli tak jak ja utkniecie na dłużej przy kilku zagadkach, to Red Matter 2 powinno zająć wam ok. 7 godzin. Niektórzy powiedzą pewnie, że mało, ale według mnie to idealny czas dla tej zimnowojennej opowieści, szczególnie że deweloperzy tak zmyślnie operują tempem i napięciem. To niezwykłe udana przygoda, która tylko w VR mogła nabrać takiej głębi.

Ocena: 9/10

Plusy:
+ Jedna z najładniejszych gier na PS VR2
+ Przemyślane, wymagające i satysfakcjonujące zagadki
+ Niektóre odwiedzane miejsca wywołują efekt „wow”
+ Konieczność tłumaczenia wszystkich napisów wprowadza ciekawy klimat
+ Fabuła wciąga, a historię opowiadają też lokacje
Minusy:
- Częściowo przewidywalne zakończenie
- Sekcje z walką

Recenzja została przygotowana na podstawie egzemplarza dostarczonego nieodpłatnie przez wydawcę.

Zobacz także