Redakcyjne środy: Najlepsza broń, jakiej używałem w grze wideo
Scyzoryk, kordelas czy strzelba?
Jeden temat kontra Redakcja i Czytelnicy. Broń - temat rzeka. W grach wideo jest przecież mnóstwo broni. W niektórych palna, w innych tylko biała, a czasami - bardzo śmieszna.
Trudno też sobie wyobrazić wiele gatunków gier bez broni. Już na początku swej wyboistej drogi, w grach chodziło o przetrwanie, o przeżycie kolejnej planszy, kolejnego ataku, a co za tym idzie - eliminację przeciwnika na sposoby zaplanowane przez twórców.
Z czasem twórcy wymyślali nowe sposoby i dokładali nam coraz więcej broni. Niektóre z nich pozostały w naszej pamięci na zawsze.
A jaka jest Wasza najlepsza broń? Zapraszamy do wspólnej zabawy i dyskusji.
Pamiętajcie, że poszczególni autorzy nie wiedzą, co napisze druga osoba.
Wszystkie redakcyjne środy znajdziecie tutaj, a tymczasem zaczynamy!
*
Nazwa mówi wszystko - spluwa wypluwała rekina, który przemieszczał się pod ziemią i pożerał niczego nie spodziewających się żołnierzy Złego Władcy. Gra oferowała też nieco bardziej epickie uzbrojenie, takie jak przenośne czarne dziury i urządzenie do odwracania grawitacji, które powodowało, że przeciwnicy „spadali” prosto w niebo, przez co walki, o ile potrafiły trwać dość długo, rzadko kiedy były nudne.
*
Przez długi czas miałem jednak z tym spory problem, bo albo twórcy nie dawali mi takiej możliwości, albo dochodziłem do wniosku, że temat wampirów mnie zupełnie nie interesuje. Z pomocą przyszła ekipa People Can Fly, tworząc doskonałego Painkillera. I, oczywiście, kołkownicę.
To ciekawe, że broń pojawiła się w grze zupełnie niezwiązanej z istotami o przedłużonych kłach, idealnie godząc moje potrzeby i zainteresowania. Kołkownicę darzę ogromną sympatią też z innego względu - jak żaden inny oręż spowodowała u mnie kreatywne podejście do pokonywania przeciwników.
Spędziłem długie godziny na próbach wystrzeliwania kołków w różne części ciała wrogów, starając się przy tym, aby pocisk wbił się w konkretne miejsce. Mogła to być ściana, inny nieprzyjaciel, drewniana szubienica i wiele innych. Życzę sobie i wam, drodzy gracze, jeszcze większej ilości broni, które rozruszają nasze szare komórki.
*
Prostota i funkcjonalność. Wygięty metalowy pręt wpisał się na stałe do kanonu gier wideo, dzięki serii Half-Life, gdzie służył za uniwersalne wyposażenie Gordona Freemana - potrzebne nie tylko jako ostatnia deska ratunku podczas walki, ale pomocne także do wykonywania zagadek.
Łom pojawił się ponownie w Half-Life 2, zasługując nawet na stosowną scenkę z Barneyem, co tylko podkreśla legendarny status narzędzia. W tej odsłonie gry metalowy pręt przydał się szczególnie do eliminowanie zombie oraz headcrabów - trafienie potworka w locie jest szczególnie satysfakcjonujące.
Trudno już spamiętać gościnne wizyty łomu w innych tytułach. Broń pojawia się między innymi w Team Fortress czy Left 4 Dead. Swój hołd oddali także twórcy Halo 3, Deus Ex czy GTA: San Andreas.
*
Łuk towarzyszy ludzkości od tysięcy lat. Podobno pierwsze łuki pochodzą z górnego paleolitu, gdy rozwinęło się wyspecjalizowane myślistwo na terenach pozalodowcowych. Nie wiadomo, w której części świata dokonano tego niebywałego odkrycia, gdzie przy pomocy kija i cięciwy stworzono broń miotającą. Łuk składa się oczywiście z łęczyska, wygiętego w ten sposób, by do przymocowanych na końcu każdego ramiona gryfów przywiązać cięciwę. Pośrodku łęczyska znajduje się majdan, który służy łucznikowi za uchwyt. Pociskiem jest strzała.
W ciągu kolejnych setek lat doskonalono technikę wyrobu łuków, a wraz z rozwojem starożytnej cywilizacji zmieniło się jego pierwotnego przeznaczenie: z narzędzia typowo myśliwskiego łuk stał się bronią, o znacznym wpływie na obraz toczonych bitew. Ostatecznie pod koniec XX wieku trafił do gier wideo.
Uwielbiam szukać, wyrabiać i zbierać łuki od czasów The Elder Scrolls IV: Oblivion. Wcześniej zawsze łaziłem otępiałym rycerzem i waliłem w co popadło toporem lub mieczem. Odkąd poznałem, jak ważna jest brzechwa, i jak wiele szkody może wyrządzić dobry grot, nigdy już nie rozstałem się z łukiem.
*
W kategorii efektywnej rozwałki nie kojarzę drugiej broni w historii gier wideo, która potrafi tak przemodelować pole bitwy. Nieważne jak głęboko robaczki z drużyny przeciwnika by się chowały - Osioł i tak ich dopadnie. Cała seria gier Worms oferowała dziesiątki niekonwencjonalnych i finezyjnych broni, ale to majestat Betonowego osła należy docenić w sposób szczególny.
Oczywiście, każda odsłona gry nieco zmieniała ilość zadawanych obrażeń i mechanizm niszczenia, ale efekt zawsze pozostawał taki sam - kompletnie przenicowany teren, wrogowie martwi bądź umierający, a na twarzy jednego z graczy uśmiech od ucha do ucha.
Ileż rzeczywistych bitew zmieniłoby swoje oblicze, gdyby któraś ze stron wykorzystała ogromny, majestatyczny posążek upartego zwierzęcia i spuściła go z niebios na nieprzyjaciela. Co wam po tych wszystkich laserowych karabinach i ładunkach nuklearnych, kiedy ja mogę zrównać ziemię, zdeptać przeciwników na miazgę, a nawet dokopać się do wód gruntowych i wypić za zdrowie zwycięzców!
Wszystko za sprawą jednego wielkiego posągu uśmiechniętego zwierza.
*
Najciekawszą bronią w tej zręcznościowej strzelaninie jest tytułowy Painkiller. To połączenie wirującego ostrza z wystrzeliwanym hakiem. Używanie tej broni wymaga pozostawania w ciągłym ruchu, a często też zmusza do walki na bliskim dystansie - by zamieniać wrogów w krwawą papkę. Korzystanie z niej można nawet traktować jako dodatkowe wyzwanie.
Tytuł oferuje co prawda potężniejsze narzędzia zniszczenia, jednak produkcję tę wspominam do dziś właśnie dzięki Painkillerowi. Nie spotkałem nigdy broni bardziej charakterystycznej i wyjątkowej, co zresztą znajduje odzwierciedlenie w samym tytule gry.
P.S. Jeżeli nigdy nie graliście w Painkillera, macie na sumieniu grzech ciężki. Naprawcie szybko swój błąd! Tylko nie dotykajcie nowszych wersji...
*
Kim byłby Kratos bez swego oręża? Niełatwo na to pytanie odpowiedzieć, bo dwa zakrzywione ostrza połączone łańcuchami, nierozerwalnie wiążą się z tym walecznym i brutalnym Spartiatą. Są niezwykle efektowne i skuteczne w użyciu. Miotają po całym ekranie w rytm wybijanych przez nas guzików. Sieją zamęt i pożogę w szeregach przeciwników, rozdzielając ich na części.
Nie można też zapomnieć o niezwykle brutalnych scenkach QTE, podczas których również używamy ostrzy, wbijając je w cielska potężnych bossów. Ba! Niejednokrotnie przyjdzie użyć ich do wspinaczki po ścianach i sufitach.
Aż dziw, że w sumie tak prosta broń potrafiła bez znudzenia towarzyszyć mi przez wiele godzin znakomitej zabawy w God of War.
*
W moim przypadku padło na poczciwego Shadow Warriora z 1997 roku. To właśnie wtedy w pierwszy raz porządnie przymierzyłem się ze sporych rozmiarów wyrzutni, z którą nie wiedziałem zresztą jak się obejść. Dopiero po pociągnięciu za spust i rozpoczęciu procedury startowej zaczęło świtać mi w głowie, że chyba lepiej nie stać przy ścianie w momencie wystrzału. Niestety, było już za późno dla biednego Lo Wanga.
Z czasem opanowałem jednak bestię i z uśmiechem na ustach odpalałem kolejne nuklearne pociski. Dziś widok atomowego grzyba nie jest w grach niczym zaskakującym, jednak wtedy to było naprawdę coś świetnego. Damski głos przy procedurze odpalania, przymierzenie i bam... cały ekran zalewa światło, przeciwnicy znikają z oczu, a potem oglądamy ładniutkiego grzyba i skażenie radioaktywne. Piękna sprawa!
*
Zachęcamy także do lektury ciekawy artykułu, który opublikowaliśmy w marcu tego roku: Jak gry wideo wspierają przemysł zbrojeniowy