Redakcyjne środy: Najlepszy rok w historii gier wideo
1996, 2007, a może 2013?
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!
Babciny przepis na kaca: usmażyć jajecznicę na boczku, zjeść z kromką żytniego chleba z masłem, popić czarną, gorzką herbatą. Obrać i zjeść pomarańczę (jeśli została ze świąt). Odpocząć, pochodzić po pokoju. Obejrzeć skoki narciarskie. Zagrać w dobrą gierkę!
Za nami 2013 rok, a przed nami zupełnie nowe otwarcie, nowe szanse i - tego wszystkim życzymy - dużo pozytywnych wydarzeń w naszym życiu. Ale czy mijający rok był najlepszym rokiem w historii gier wideo?
Który rok był tak naprawdę najlepszy?
W gronie redakcyjnym rozmawiamy o naszych ulubionych 12 miesiącach. A jak jest w Waszym przypadku? Zachęcamy do wspólnej dyskusji w komentarzach.
Pamiętajcie, że wszystkie redakcyjne środy znajdziecie tutaj.
*
Na poszczególne lata zawsze patrzyłem pod kątem wydawanych gier, a nie technologii czy platformy. Wprawdzie najwięcej czasu spędzałem przy pececie, co pozostało mi do dziś, ale partyjki ze znajomymi w Crasha Bandicoota czy Mortal Kombat Trilogy na PSX wspominam bardzo ciepło.
Powyższe produkcje ukazały się w 1996 roku i to właśnie ten rok był moim zdaniem najlepszy. Człowiek chłonął niemal każdy tytuł, jeśli nie w pełnej wersji to przynajmniej zagrywając się w dema dołączane do magazynów. Te 12 miesięcy obfitowało w całą gamę zróżnicowanych produkcji od świetnych, zabójczych wyścigów Death Rally, poprzez legendarnego Duke Nukem 3D kończąc na rewelacyjnym Red Alercie.
Każda z gier zapisała się w mojej pamięci czymś szczególnym i z rozrzewnieniem sięgam po nie po dziś dzień. Duke rozśmiesza mnie swoimi tekstami równie mocno, co niemal 20 lat temu, a otwierający Red Alerta "Hell March" sprawia, że adrenalina zaczyna szybciej płynąć w żyłach. Czasami warto jednak nieco odsapnąć przy animowanych i świetnie wyglądających przygodówkach - pierwszej części niezwykle udanego Broken Sworda czy pozostającego do dziś niedoścignionym dla mnie wzorem gatunku, jakim jest Neverhood.
Były strategie, strzelaniny, wyścigi i przygodówki, ale 1996 rok zapisał się też bardzo mrocznym klimatem. W Blood Omen: Legacy of Kain po raz pierwszy naprawdę poczułem, jaką potęgą mogą dysponować wampiry. Zabijanie wrogów i wysysanie z nich krwi zostało zrealizowane perfekcyjnie, przez co zagłębianie się w grę sprawiało masę radości. Wisienką na torcie było wydane w ostatni dzień grudnia Diablo. Pierwsza część serii stworzonej przez Blizzarda brylowała w każdym elemencie - piekielny nastrój, wspaniała muzyka, różnorodność bohaterów i prosta, ale nowatorska i niezwykle wciągająca rozgrywka. Po prostu „fresh meat” - jakby to powiedział Butcher.
Dwa kolejne lata również zapisały się w mojej pamięci świetnie. Fallout, Baldur's Gate, StarCraft, Thief czy Commandos: Behind Enemy Lines to już legendy i niezwykle się cieszę, że miałem przyjemność z nimi obcować w czasach, kiedy trafiały na rynek. Jednak zwycięzcą zostaje rok 1996.
*
Wakacje 1998 roku upłynęły mi pod znakiem StarCrafta. Nie pamiętam już, ile nocy zarwałem; byłem notorycznie niewyspany. Towarzyszyli mi oczywiści komandosi z Behind Enemy Lines - gry, która i dziś nie zestarzała się nawet troszkę, a późniejsze etapy stanowią wyzwanie intelektualne i zręcznościowe najwyższych lotów.
World Cup 98, pierwsza odsłona Fify wydana z okazji mundialu, to także niezapomniane przeżycia. Tymczasem Descent: FreeSpace przeniósł nas w fenomenalny kosmos i galaktyczną, wielką wojnę. Podpatrywałem także pierwszego Unreala, a sam nie mogłem oderwać się od Tom Clancy's Rainbow Six - pierwszej odsłony popularnej serii.
A jeśli komuś mało, można było się pościgać w Need for Speed 3: Hot Pursuit, zagrać w fantastycznego Fallouta 2, Grim Fandango od LucasArts (osobiście sięgnąłem po ten tytuł o wiele później), Turok 2, Heretic 2 (obie podglądałem u kolegów). Wreszcie, a cóż to?, fenomenalna końcówka ze światową premierą Half-Life'a oraz pierwszego Thiefa. Był też „dostępny” angielski Baldur's Gate, ale osobiście zagrałem dopiero w polską wersję, rok później.
To jednak nie koniec fantastycznych gier. Całe święta 1998 roku poświęciłem na Caesara 3. Wprost nie mogłem oderwać się od ekranu monitora, zatapiając się w ekonomiczno-strategicznej zabawie na baaaardzo długie, zimowe dni i noce.
„Dostępność”, o której już wspomniałem, jest tu istotnym słowem. Druga połowa lat 90., to również dynamicznie rozwijający się rynek dystrybucji gier w Polsce. Wiele jednak tytułów trafiało do oficjalnej sprzedaży z opóźnieniem; ich mniej oficjalne odpowiedniki były jednak dostępne na giełdzie i w drugim obiegu. W niektórych sklepach komputerowych, jeśli było się stałym bywalcem, można było śmiało kupić ładnie „przegrane” oryginały, nawet z wydrukowaną, czarno-białą okładką. Czasami trafiały się piękne, ruskie wydawnictwa - za to kolorowe, a czasami nawet na język rosyjski zlokalizowane.
Obserwowanie tych zmian i uczestniczenie w nich budzi równie ciepłe i niezapomniane wspomnienia.
Wreszcie w 1998 roku podejmowałem pierwsze próby pisania o grach. Z grafomańskim sznytem i różnym skutkiem, najczęściej bardzo miernym. Ale od czegoś trzeba było zacząć.
*
Wydaje mi się, że najlepszym rokiem w historii gier był rok 1999. To w tym roku tylko na PC ukazały się Heroes of Might and Magic III, Homeworld, Age of Empires II, System Shock 2, Unreal Tournement i Planescape: Torment. Na konsolach swoje pierwsze kroki stawiały serie Medal of Honor, Tony Hawk's Pro Skater, wydano także pierwszego Soul Calibura (czyli drugą po wydanym kilka lat wcześniej Soul Edge odsłonę jednej z najfajniejszych bijatyk w historii) i Legacy of Kain: Soul Reaver.
W roku 1999 zadebiutował też Dreamcast, a Nintendo zaprzestało produkcji SNESa i wypuściło na japoński rynek Game Boya Light, który nigdy nie został wydany poza Krajem Kwitnącej Wiśni. Podczas Game Developers Conference (które w tym właśnie roku zmieniło nazwę z Computer Games Developer Conference i przeniosło się do San Jose w Kalifornii) odbył się pierwszy festiwal gier niezależnych - Independent Games Festival, który jest obecnie największą imprezą dla twórców gier indie.
Wisienką na torcie roku 1999 był sukces Billy'ego L. Mitchella, który jako pierwszy człowiek na naszej planecie osiągnął idealny wynik w Pac-Manie, grając przez ponad sześć godzin i zdobywając maksymalną liczbę 3,333,360 punktów. Do roku 2009 tylko sześć osób osiągnęło ten wynik.
*
Najbardziej fascynujący i interesujący był - a właściwie do tej pory jest - rok 2004. To zasługa gier, które wtedy zadebiutowały i w znacznym stopniu namieszały w moim „growym” życiu, choć z wieloma miałem do czynienia po raz pierwszy trochę później, a nie w momencie premiery.
Half-Life 2 do dziś pozostaje w ścisłej czołówce moich ulubionych tytułów, World of Warcraft wprowadził mnie do świata MMO, Star Wars: Battlefront zachwycił skalą, Fable i Vampire: The Masquerade okazały się świetnymi tytułami RPG innymi od wszystkich, Far Cry zaskoczył genialną oprawą graficzną, a Painkiller udowodnił, że duch klasycznych strzelanek będzie zawsze żywy.
Rok 2004 nie obfitował może w przełomowe wydarzenia związane z nowymi konsolami czy innymi urządzeniami, ale o grach, które zadebiutowały w przeciągu tych 12 miesięcy dyskutuje się do dziś. Większość z nich należy do grupy tych, które niezwykle sobie cenię.
*
Pierwsza część serii Wiedźmin podbiła serca graczy, ale raczej tylko w Polsce - teraz trzecia odsłona jest już niecierpliwie wypatrywana na całym świecie. Miesiąc później - w listopadzie - Crysis „spalił” kilka komputerów, co czyni zresztą do dzisiaj. Ale od początku: w styczniu ukazało się Lost Planet: Extreme Condition - seria Capcomu, który w tym roku zdążyła już spektakularnie upaść. W tym samym miesiącu debiutowało The Burning Crusade, rozszerzenie do World of Warcraft - przez wielu uważane za ostatni dobry dodatek do popularnego MMO. Co ciekawe, właśnie lokacje z Outland odtwarza teraz Blizzard.
W lutym świat opanowała gorączka Peggle, a w marcu ukazała się pierwsza odsłona serii S.T.A.L.K.E.R., która zredefiniowała pojęcie bugów w premierowym produkcie oraz na dobre wdarła się w moje życie.
Latem Codemasters wydało świetne, rajdowe Dirt, a nieco później debiutowała jedna z najciekawszych serii w ogóle: BioShock. Ale prawdziwa „akcja” rozpoczęła się dopiero pod koniec roku. Poza wspomnianym Crysisem graliśmy między innymi w Call of Duty 4: Modern Warfare, które na dobre zmieniło gatunek strzelanek. Później nadszedł czas na Assassin's Creed - seria dopiero się kształtowała, ale pokazywała już swoje ambicje. Nie można także zapomnieć o Mass Effect, które debiutowało na Xboskie 360, na dobre wpisując się w historię gier wideo.
Oj, działo się. Wymienione wyżej premiery to i tak tylko wierzchołek góry lodowej. Ukazał się także Portal czy Halo 3, a studio Bungie zakończyło współpracę z Microsoftem. Blizzard zapowiedział StarCrafta 2, poznaliśmy także pierwsze informacje na temat niesławnego Games for Windows Live. Miejmy nadzieję, że tak obfitujący w atrakcje rok jeszcze się kiedyś powtórzy.
*
Koniec kalendarza Majów obfitował w wiele wspaniałych wydarzeń w branży gier komputerowych. Dla mnie był to rok kończący ulubioną kosmiczną trylogię, czyli Mass Effect. Potężny zastrzyk emocji i wzruszeń. Długo tego nie zapomnę.
Był to też okres, kiedy światło dzienne ujrzało Borderlands 2, w które do dziś lubię grać z przyjaciółmi.
Pojawiły się również inne dość głośne kontynuacje jak Diablo 3, Halo 4, Max Payne 3, XCOM Enemy Unknown, Far Cry 3, kolejny asasyn - ten indiański i ten łysy z kodem kreskowym. Warto również wspomnieć o produkcjach zupełnie nowych, które również szybko zdobyły serca graczy: Dishonored, Spec Ops the Line, The Walking Dead, Fez, Journey albo poetyckie Dear Esther.
Wymieniłem tylko kilka spośród wielu wyśmienitych tytułów roku 2012. Nie nudziłem się ani na chwilę i długo będę pamiętał większość z tych gier - wiele z nich wywołało we mnie wiele pozytywnych emocji. Tego się nie zapomina.
Jest jeszcze jedna bardzo pozytywna rzecz związana z tym rokiem... W 2012 wystartował Eurogamer.pl i tak rozpoczęła się moja przygoda, która trwa do dziś. Tak - to był dobry rok. :)*
Choć przez te lata ukazało się wiele wspaniałych gier, na stałe do grania powróciłem w minionym wczoraj roku. To właśnie 2013 przykuł mnie do telewizora genialnym Ni No Kuni, niesamowitym The Last Of Us i klimatycznym Brothers: A Tale Of Two Sons. Zaskakiwał nowymi markami, ale nie brakowało też bardzo dobrych kontynuacji uznanych serii. Choćby wspomnieć GTA 5, Gran Turismo 6, Assassin's Creed 4, DMC oraz Tomb Raidera.
Sporo też dostaliśmy produkcji dla zapalonych strategów. Nowe dodatki do Crusader Kings 2; Europa Universalis 4, Football Manager 2014 i Total War Rome 2 wciągnęły mnie na setki godzin. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo przecież jest jeszcze cała masa mniej znanych tytułów, gier AA czy od groma fajnych gier indie.
Także wybaczcie mi o wielkie gry przeszłości, ale to właśnie rok 2013 zapadnie mi na długo w pamięci jako ten najlepszy.