Redakcyjne TOP 5 Gier 2017: Piotr Bicki
Egipt, Aloy i komiksy.
Jeżeli miałbym podsumować 2017 rok dwoma słowami, bez wątpienia byłyby to: battle royale. Gatunek o stosunkowo prostych zasadach rozgrywki dzięki szalenie popularnemu PlayerUnknown's Battlegrounds stał się jednym z największych - o ile nie największym - fenomenem branży minionych dwunastu miesięcy.
Kończący się anno domini zapamiętam jednak też ze względu na skrzynki z losową zawartością. Od kilku lat problem transakcji cyfrowych i tak zwanych lootboxów w produkcjach sprzedawanych za pełną cenę stawał się coraz poważniejszy, aż w końcu przekroczono rubikon. Widząc, jak podobny system wpływa na rozgrywkę w Star Wars Battlefront 2, gracze powiedzieli dość, czego efektem było tymczasowe wyłączenie mechanizmu.
Cieszy mnie, że po raz pierwszy od dawna miłośnicy wirtualnej rozrywki wymusili na wydawcach zmianę postępowania w bardzo ważnej kwestii, a przynajmniej ją zapoczątkowali. Oczywiście w przypadku gwiezdnowojennej strzelanki rezygnacja z kontrowersyjnych pomysłów to zasługa kilku czynników, w tym nacisków właściciela marki Star Wars - Disneya - ale być może teraz inne firmy zastanowią się dwa razy, nim postanowią dodawać mikropłatności do swoich tytułów.
Rok 2017 to także czas powrotów dawno niewidzianych serii. Nie zawsze z sukcesem, czego przykładem jest Mass Effect: Andromeda - moje największe rozczarowanie. Jako wierny fan kosmicznego cyklu czekałem na nową odsłonę, ale zamiast porządnej strzelanki z elementami RPG i udaną historią, dostałem grę z błędami, prostymi i naiwnymi dialogami, nieskomplikowanymi zadaniami oraz pootwieranymi wątkami, które zostaną wyjaśnione w innych produktach.
Inaczej jest w przypadku Assassin's Creed. Wydany niedawno Origins to wciągający tytuł, który zachowuje fundamenty rozgrywki z poprzednich części, ale jednocześnie odświeża wiele aspektów zabawy. Nie bez powodu umieściłem projekt Ubisoftu na szczycie mojego zestawienia.
Zobacz: Ranking Gier 2017 - najlepsze gry roku
Nie mógłbym też zapomnieć o polskich grach, których w tym roku pojawiło się na rynku kilka, choć nie tak dużych i znaczących, jak Wiedźmin 3. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim Ruiner - stosunkowo krótka, ale wymagająca produkcja osadzona w realiach cyberpunku.
1. Assassin's Creed Origins
Pierwsza od dwóch lat pełnoprawna odsłona cyklu. Twórcy postanowili przenieść akcję daleko w przeszłość, by pokazać graczom początki tytułowego Bractwa Asasynów i ich odwiecznych wrogów, czyli Templariuszy. W roli głównego bohatera obsadzono Bayeka z Siwy.
Nowa część wnosi do serii mnóstwo świeżości. Oczywiście nie da się ukryć, że fundamenty pozostały takie same - nadal rozgrywka sprowadza się do wspinania po budynkach, atakowania przeciwników ukrytym ostrzem oraz toczenia bezpośrednich walk. Twórcy odświeżyli jednak wiele pozostałych aspektów, dzięki czemu produkcja bardziej przypomina tytuł RPG pokroju Wiedźmina 3.
Zwiększono między innymi liczbę dostępnych zadań oraz wprowadzono wyraźniejszy podział na misje główne i poboczne. Jest też opisany rozmaitymi statystykami zróżnicowany sprzęt, który można dodatkowo ulepszać. Do tego poziomy doświadczenia - nie tylko dla bohatera, ale i napotykanych po drodze przeciwników.
Są również inne zmiany. Przykładowo, zmodyfikowano system walki, który nareszcie nie opiera się na konieczności wyprowadzania kontrataków. Wspomniane levele sprawiają zaś, że nieraz natrafimy na wroga znacznie silniejszego od naszej postaci.
Poza tym sam Egipt, w którym toczy się akcja gry, jest naprawdę urzekającym miejscem. Wędrując po ogromnych pustynnych terenach i odwiedzając miasta w starożytnym państwie faraonów, przypomniał mi się pierwszy Assassin's Creed i Jerozolima. Znacznie bardziej przemawiają do mnie takie obszary niż lokacje z niedawnych odsłon serii.
2. Ruiner
Przykład udanego niezależnego projektu z Polski. Ruiner nie może oczywiście równać się z dużymi tytułami wysokobudżetowymi, ale zdecydowanie ma w sobie to „coś”. Nawet kilka „cosiów” - w tym wymagającą rozgrywkę i klimat cyberpunku.
Akcję osadzono w dalekiej przyszłości. Wcielamy się w zabójcę, który z pomocą tajemniczej hakerki stara się odnaleźć brata porwanego przez korporację Heaven. Droga do celu wiedzie jednak przez zastępy wrogo nastawionych do naszego bohatera oprychów.
Produkcja wyróżnia się wysokim poziomem trudności. Potyczki nie należą do łatwych i jeden nieostrożny ruch może doprowadzić do śmierci. Oczywiście z czasem znajdujemy sposób, by w miarę bezproblemowo przedzierać się przez kolejnych oponentów, ale nie da się ukryć, że dobrnięcie do napisów końcowych nie jest lekkie. Ale za to przyjemne.
Rozgrywka jest bardzo szybka - koniecznie trzeba pozostawać w ruchu, by unikać wrogich ataków, inaczej podopieczny może stracić życie. W walce korzystamy zarówno z broni białej, jak i palnej, a połączenie obu rodzajów oręża wraz z wysokim tempem zmagań sprawia, że na ekranie obserwujemy specyficzny taniec śmierci.
Oczywiście Ruiner nie jest pozbawione wad. Kuleje przede wszystkim fabuła, która jest prosta i nieskomplikowana. Nie da się ukryć jednak, że projekt warszawskiego Reikon Games jest jedną z lepszych polskich produkcji, które ukazały się w tym roku.
3. Horizon Zero Dawn
Kolejna - po Assassin's Creed Origins - w moim zestawieniu gra z otwartym światem czerpiąca z Wiedźmina 3. Produkcja Guerilla Games wyróżnia się nietypowym uniwersum, łączącym prehistorię z nowoczesną technologią. Mamy więc ludzi prowadzący plemienny tryb życia, mechaniczne łuki oraz maszyny przypominające zwierzęta i dinozaury.
Podobnie jak w tytule Ubisoftu, nie zabrakło szeregu aktywności do zrealizowania (nie tylko misji, ale i wyzwań polegających na odnalezieniu zróżnicowanych „znajdziek”), choć odniosłem wrażenie, że tych jest nieco mniej niż w najnowszej części przygód zabójców w kapturach. Większość zadań jest jednak ciekawa i przedstawia interesujące historie. Główny wątek fabularny także jest godny uwagi.
Do tego starcia z wspomnianymi robotami. Każda potyczka ze zmechanizowanymi stworzeniami stanowi osobne wyzwanie. W walkach należy wziąć pod uwagę słabe punkty wrogów, co jest o tyle istotne, że poszczególne jednostki wyróżniają się unikalnymi dla siebie cechami - przykładowo, jeden jest podatny na obrażenia od ognia, a inny na rany zadawane wyładowaniami elektrycznymi.
Horizon Zero Dawn jest dobitnym przykładem na to, że istnieje jeszcze miejsce dla gier fabularnych nastawionych na rozgrywkę dla pojedynczego gracza. Oby podobnych produkcji nie zabrakło w przyszłym roku i kolejnych latach.
4. FIFA 18
Umieszczenie w takim zestawieniu kolejnej odsłony sportowego cyklu, którego następne części wydawane są co roku, może wydawać się nieco dziwne. Do serii FIFA wracam jednak wraz z premierami kolejnych gier i te produkcje są stałym punktem mojego „growego” programu. Nie inaczej było tym razem.
Tradycyjnie twórcy wprowadzili wiele zmian usprawniających różne elementy rozgrywki. Poruszanie się poszczególnych zawodników wydaje się bardziej naturalne, a wykonywanie dryblingów pozwalających omijać obronę drużyny przeciwników - prostsze.
Podobnie jak w ubiegłym roku, sporo frajdy sprawiła Droga do sławy, czyli kampania fabularna. Nowa część kontynuuje losy Alexa Huntera - młodego piłkarza z Wielkiej Brytanii. Po przygodzie w angielskiej lidze, chłopak otrzymuje szansę zagrania w zagranicznych klubach. Oczywiście sam tryb nie jest wybitnym arcydziełem, ale stanowi sympatyczny dodatek do pozostałych elementów gry.
Tak jak poprzednie odsłony cyklu, FIFA 18 pozwala miło spędzić czas. Podejrzewam, że przez najbliższe miesiące rozegram wiele wirtualnych spotkań - czy to samotnie, czy ze znajomymi. Chociażby w ramach odskoczni od innych tytułów.
5. Injustice 2
Nie jestem wielkim fanem bijatyk, ale uwielbiam herosów w trykotach, dlatego obok Injustice 2 nie mogłem przejść obojętnie. Dobrze zrobiłem, bo najnowsze dzieło studia NetherRealm jest wartą uwagi pozycją.
W tego typu grach historia zazwyczaj nie jest istotnym elementem, ale twórcy Mortal Kombat od lat serwują nam kampanie fabularne. Podobnie było teraz, a opowieść o zmaganiach Batmana z próbującym się odrodzić „reżimem” Supermana (i nie tylko) rzeczywiście potrafi wciągnąć. Jest interesująco i przyjemnie.
W porównaniu do poprzedniej części, pod względem rozgrywki wiele się nie zmieniło, co nie jest jednak wadą. Nadal podstawą jest pięć rodzajów ciosów - lekki, średni, mocny, rzut oraz atak specjalny. Potyczki są intensywne, zaś by wygrać nie wystarczy wciskać poszczególnych przycisków „na ślepo”.
Pewnym urozmaiceniem jest system ekwipunku. W trakcie rozgrywki zbieramy elementy wyposażenia, które modyfikują statystyki danych postaci.
Na szczęście - wbrew obawom wielu graczy - mechanizm nie wpływa zbytnio na właściwą zabawę. Osoby z lepszym ekwipunkiem nie mają więc przewagi nad innymi w trybie sieciowym, tym bardziej, że bonusy można też wyłączyć.
Injustice 2 to niezła bijatyka i jedna z lepszych gier - przynajmniej dla mnie - tego roku. Natomiast wkrótce sięgnę po następnego przedstawiciela gatunku, choć ponownie przede wszystkim ze względu na tematykę. W końcu premiera Dragon Ball FighterZ już za kilka tygodni.