Redakcyjne Top 5 Gier 2021: Mateusz Zdanowicz
To był dobry rok.
Być może nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale uważam kończący się rok za naprawdę udany, jeśli chodzi o nowe gry, z którymi spędziłem czas. Już styczeń zaoferował angażującego Hitmana 3. Wiosną otrzymaliśmy też fantastyczne Loop Hero.
Przyznam szczerze, że trudno było wybrać mi pięć najlepszych produkcji. Szkoda mi bowiem nie wymieniać wielu wspaniałych tytułów, więc wspomnę tylko o najlepszej grze RPG roku, czyli o Pathfinder: Wrath of the Righteous, które polecam wszystkim fanom gatunku. To produkcja lepsza i bardziej dopracowana od pierwszej części, której - warto zaznaczyć - w ogóle nie trzeba znać, podchodząc do tegorocznej odsłony.
Zaraz za wymienionymi niżej grami znalazło się także Shin Megami Tensei V, które zafascynowało mnie tą kultową już w pewnych kręgach serią. Niezwykle przyjemną rozrywkę zapewniła też najlepiej wyglądająca bijatyka ostatnich lat, czyli Guilty Gear Strive.
Przejdźmy jednak do sedna.
5. Toodee and Topdee
Tak jak napisałem w tytule filmu na YouTube - to naprawdę gra, która sprawia, że łapiemy się za głowę. Zadziwia rozwiązaniami i zabawą z perspektywą niczym swego czasu kultowy Fez.
Mamy do czynienia z logiczno-platformową produkcją, w której sterujemy dwoma postaciami. Możemy przełączać się między nimi w dowolnym momencie, jednak kiedy to robimy - zmieniają się zasady rozgrywki.
Toodee porusza się bowiem niczym w tradycyjnej grze dwuwymiarowej. Topdee z kolei to bohater, którego obserwujemy niczym z lotu ptaka, choć wszystko rozgrywa się na tej samej planszy. Zmiana perspektyw wpływa też na fizykę obiektów, co prowadzi do wielu interesujących rozwiązań problemów.
Premiera tej gry przeszła jednak praktycznie bez echa, więc raz jeszcze wykorzystuję okazję, by wszystkim gorąco Toodee and Topdee polecić. Nie zawiedziecie się.
4. Halo Infinite
Mimo że fabuła nowego Halo mnie nie porwała, to gameplay wynagrodził wszystko z nawiązką. To bez wątpienia mój ulubiony FPS tego roku - do tego stopnia, że właśnie przechodzę kampanię po raz drugi, co nie zdarza mi się często.
Tradycyjna dla serii walka połączona z interakcjami z otoczeniem, wybuchowymi kanistrami i najlepiej od lat zrealizowaną mechaniką linki z hakiem sprawiają, że każda potyczka to po prostu czysta frajda. Ponadto, nawet na normalnym poziomie trudności, zróżnicowane grupy wrogów potrafią stanowić wyzwanie. To miła odmiana.
Single-player to jednak tylko część Halo Infinite, a multiplayer wciąga równie mocno. Ani w tegoroczne Call of Duty, ani w Battlefielda nie gra mi się tak dobrze. Dziwnie pisać takie rzeczy, ale naprawdę pomaga też fakt, że tytuł ten po prostu... działa i jest dopracowany pod względem techicznym.
3. Metroid Dread
To gra, która nie jest szczególnie odkrywcza, jednak co z tego, skoro jest niemal idealna? Twórcy ze studia MercurySteam stworzyli sequel, który śmiało może stanąć nawet obok kultowego Super Metroida.
Najważniejsze okazało się dla mnie perfekcyjne tempo przygody. Nigdzie nie zabawiamy zbyt długo, nowe ulepszenia i sekrety znajdujemy często, a poruszanie się Samus zrealizowano po prostu doskonale.
Deweloperom udało się też dokonać niemożliwego. Wprowadzani przez nich niezniszczalni (do czasu) przeciwnicy, którzy polują na bohaterkę, wcale nie są irytujący, a w odpowiedni sposób budują atmosferę napięcia. Uciekanie przed nimi to przyjemny zastrzyk adrenaliny.
Bez dwóch zdań najlepszy tytuł z Nintendo Switch wydany w tym roku.
2. Psychonauts 2
Sequel, na który naprawdę warto było czekać kilkanaście lat. Doskonała i wyjątkowa przygodowa gra akcji, którą trudno porównać do czegokolwiek innego. Nazwanie Psychonauts 2 po prostu „platformówką” wydaje się bowiem krzywdzące.
Elementy zręcznościowo-platformowe są tutaj świetne, jednak równie ważne - a może ważniejsze - są też inne aspekty, zrealizowane wspaniale. To chociażby świetne dialogi (przywodzące na myśl złote czasy przygodówek typu Grim Fandango) i relacje między postaciami, czy niesamowite projekty kolejnych poziomów, które zwiedzamy.
Z każdej nowej misji wręcz wylewają się pokłady kreatywności artystów i deweloperów. Dość powiedzieć, że jeden z etapów to telewizyjny konkurs gotowania z ogromnymi warzywami i naczyniami, który... naprawdę sprawia frajdę, stanowiąc jednocześnie odpowiednie wyzwanie.
Jeśli trzecia część (oby powstała!) ma zachwycić mnie równie mocno, chętnie poczekam. Nawet dwie dekady.
1. Final Fantasy 14: Endwalker
Jak to? MMO na pierwszym miejscu... i to dodatek?
W zasadzie mógłbym tu też umieścić rozszerzenie Shadowbringers, które też ukończyłem w tym roku, trzymajmy się jednak daty premiery. Obydwa te rozdziały historii Final Fantasy 14 to jedno z najlepszych doświadczeń fabularnych, z jakimi miałem do czynienia w życiu.
Wiele scen, interakcji i wydarzeń wywiera tu tak samo mocne wrażenie, jak ulubione momenty z cyklów Mass Effect czy Dragon Age. W tym przypadku udaje się to jednak osiągnąć w tradycyjnej produkcji MMO, co - z perspektywy wieloletniego gracza (już ex-fana) World of Warcraft - wydaje się kosmicznym osiągnięciem.
W przeszłości nie pomyślałbym nawet, że wzruszeń i emocji dostarczy mi produkcja sieciowa. Twórcy doskonale wiedzą jednak, co robią, a w dodatku Endwalker kładą jeszcze większy nacisk na fabułę. Dość powiedzieć, że pierwszą walkę w nowym rozszerzeniu stoczyłem dwie godziny po jego rozpoczęciu.
Poza tym to też po prostu nadal fantastyczne MMO z ogromem różnorodnej zawartości i świetną społecznością, o wiele bardziej przyjazną i pomocną niż w konkurencyjnych tytułach.