Redakcyjne Top 7 Gier Generacji: Łukasz Winkel
Siedem wspaniałych.
Nigdy bym nie przypuszczał, że wybór siedmiu tytułów będzie sprawiał mi tyle trudności. Od roku 2013 w moim życiu wydarzyło się tak wiele, że ledwo jestem w stanie ustalić, co kiedy właściwie zaszło. Zupełnie inaczej jest z grami. Pamiętam każdy tytuł, w który miałem przyjemność (czasem i nieprzyjemność) grać na PlayStation 4 oraz Xbox One.
Gdy tylko patrzę na wysłużone konsole pod telewizorem, to mam wrażenie, że były ze mną od zawsze. Tak wiele ciekawych przygód zdarzyło mi się w tej generacji. Cześć gier, których nie umieściłem na liście cofnęły mnie nawet do okresu początków obcowania z konsolą Sony, za sprawą kilku remake'ów oraz remasterów. Kompletnie nie czekałem na te tytuły, a jednak przeżycie „na nowo” historii, które znałem z dawnych lat było bardzo przyjemne. Pominąłem jednak tutaj każdy taki twór, mimo że remake Final Fantasy VII spokojnie mógłby być uznany za coś nowego.
Wybór najważniejszych tytułów odchodzącej generacji jest dla mnie bardzo interesującą wycieczką po nostalgii. Lista będzie zdecydowanie subiektywna, lecz spróbuję nakreślić, dlaczego wybrałem tę, a nie inną grę i umieściłem na liście.
1. Bloodborne
Kiedy myślę o flagowcu PlayStation 4, to mam tylko jeden tytuł przed oczami. Spędziłem w mrocznym świecie Yharnam zdecydowanie za dużo czasu przy okazji trzykrotnego kończenia gry oraz dodatku. Klimat miasta, estetyka, dźwięki - wszystko w tej grze mnie absolutnie przyciąga i budzi dreszcze na samo wspomnienie.
Zdaję sobie sprawę jak bardzo to nie jest gra idealna, a - zgodny z innymi grami z serii Souls - próg wejścia może być ciężkostrawny dla całej rzeszy graczy. Niemniej, to gra, której ja wybaczyłem wszystkie wady, gdyż tak pokochałem świat gry.
Stworzony przez Lovecrafta gatunek „cosmic horror” w Bloodborne tętni niczym krew zawarta w tytule. Uwielbiam zatracić się kompletnie w świecie danej gry, założyć kostium immersyjnego płetwonurka i całkowicie „być” w fantazji. Bloodborne to pierwsza gra od studia From Software, która mi na to pozwoliła.
2. Monster Hunter World
Lubię serię Monster Hunter od czasów pamiętających świetność PlayStation Portable. Odsłona na ósmą generację konsol to był dla mnie absolutny hit, który wessał mnie na ponad 350 godzin rozgrywki. Granie solo oraz w towarzystwie daje sporo radochy. W tym drugim przypadku satysfakcja jest wyższa, gdy zaprawieni bardziej w bojach gracze docenią naszą przydatność w trakcie najtrudniejszych zleceń.
Urządzam sobie polowania do dziś, grając już na PlayStation 5. To najlepszy Monster Hunter w jakiego grałem i mam nadzieję, że kontynuacja za kilka lat ponownie mnie tak wciągnie.
3. Transistor
Przepiękna gra od twórców Bastion urzekła mnie ciekawą rozgrywką, oryginalną kreacją świata i rozwojem fabuły. To świetny weirdpunk, cyberpunk czy jakimkolwiek odłamem science-fiction jest ten oszałamiający estetyką tytuł niezależny. Mimo że jest to gra na dwa wieczory, to chciałoby się usunąć wspomnienia o Transistor, by móc ponownie poznać historię od początku.
Dla mnie osobiście to druga gra (po Hotline Miami), której absolutnie nieodzownym elementem jest muzyka. Bez muzyki tracimy praktycznie całą istotę tego, co sprawia, że tprojekt od studia Supergiant Games jest tak bardzo hipnotyzujący.
4. TowerFall Ascension
Drugi indyk na liście najlepszych gier siódmej generacji. Dla wielu może to być szokujące, ale ten mały i bardzo niepozorny tytuł to absolutny majstersztyk rozgrywki, którą poznajemy w niecałą minutę, a potem przez dziesiątki godzin trenujemy umiejętności, bawiąc się ciągle tak samo dobrze.
W czasach, kiedy wszyscy grają przez sieć, jest to niepokonany król małych gier kanapowych tej generacji. W poprzedniej generacji mieliśmy Castle Crashers i małych rycerzyków walczących o całusy od księżniczek, a w tej bandę mistrzów łucznictwa.
TowerFall przez pewien okres był regularnie uruchamiany w trakcie imprez i przykuwał uwagę wszystkich, nawet osób jedynie obserwujących rozgrywkę. Innym sporym atutem tej gry jest fakt, że jej pixel artowa estetyka pozwala na rozgrywkę z dziećmi, przez co staje się wielopokoleniowe. Perła.
5. Persona 5
Nie cierpię mangowo-jRPGowej estetyki. Wiem jak to brzmi z ust człowieka, który od ponad 15 lat zamiast imienia posługuje się pseudonimem pochodzącym z Final Fantasy VIII, ale szczerze nie lubię mangowej reprezentacji wzorców urody, wybijających z klimatu gadających maskotek i bohaterów wyrywających nas z kontekstu przez swoje spontaniczne, absurdalne zachowania.
Jest jednak kilka gier, które przekonały mnie pomysłem na mechanikę rozgrywki i ciekawą estetykę. Seria Persona to druga po The World Ends With You, gdzie klimat fantastyki, której akcja toczy się we współczesności, to cudo samo w sobie.
W jak wielu innych grach możemy chodzić do szkoły, zawiązywać relacje koleżeńskie, rozwiązywać morderstwa, zbierać moce jak Pokemony i jeszcze to wszystko przeplatać niejednokrotnie trudnymi tematami jak molestowanie, znęcanie się psychiczne, depresja i myśli samobójcze? Tylko seria Persona oferuje tego typu przeżycia, a piąta odsłona na dodatek wygląda przepięknie i momentami zapominamy, że to gra, a nie jakiś serial anime w telewizji.
Dodam, że nowi gracze powinni sięgnąć po Persona 5 w edycji Royal. To wręcz Wersja Reżyserska, pełna wielu poprawek, modyfikacji, a nawet całych nowych wątków, które dodatkowo zwiększają atrakcyjność gry.
6. Red Dead Redemption 2
Druga część kowbojskiego GTA to jeden z lepszych westernów, jakie ostatnio oglądałem. Ogrom dopracowania szczegółów tej produkcji i zachwycający klimat doceniamy nawet dziś bardziej, chociażby w świetle ostatnich przygód z najnowszą grą od twórców Wiedźmina.
Przygoda Arthura i prezentacja bandy Dutcha z zupełnie innej strony to było doskonałe zagranie od studia Rockstar Games i udowodnienie, że tworzenie tak dobrych otwartych światów zależy bardzo mocno od wykreowanych i osadzonych w nich historiach.
Oczywiście to również świetna gra akcji, gdzie robimy wszystko to, co chcieliśmy na własnej skórze przeżyć po obejrzeniu klasyków kina o dzikim zachodzie. Nigdzie indziej tak ekscytująco nie napada się na pociągi, pędzi na koniu po pustyni, unika krokodyli na bagnach, bądź też biesiaduje z całym gangiem po odbiciu kumpla z rąk miejscowego szeryfa.
Ach, i byłbym zapomniał o najważniejszym - to gra, w której koniom kurczą się jądra na mrozie.
7. Destiny
Seria, która w tej generacji doczekała się już dwóch odsłon jest niepodważalnie jednym z najważniejszych tytułów tych czasów. Studio Bungie udowodniło, że potrafią stworzyć coś zupełnie nowego, lecz opartego na tylu znanych już mechanikach, że każdy błyskawicznie wskakuje do rozgrywki i zostaje na dłużej.
O plusach i minusach Destiny mógłbym pisać godzinami, ale nic nie zmieni faktu, że to jeden z nielicznych tytułów ósmej generacji, w którym łącznie spędziłem sporo ponad 800 godzin. Oczywiście dla wiernych graczy to żaden wyczyn jednak biorąc pod uwagę liczbę gier, które przez ostatnie 7 lat wyszły i fakt, że grałem w zdecydowaną większość z nich, to zagospodarowanie „pomiędzy” tylu set godzin na jedną z nich to jest spore osiągnięcie.
To jedna z nielicznych pozycji, w których przyzwyczajenie się do sterowania w trakcie powrotów opiera się w pełni na pamięci mięśniowej. Strzelanie. poruszanie się, jeżdżenie pojazdami i walka z licznymi zastępami wrogów w Destiny są świetne i każdy powrót daje tyle samo przyjemności.
Mimo że ostatni dodatek do drugiej części nie jest spełnieniem marzeń weteranów serii, to wciąż gdzieś w sercu tli się nadzieja, że kolejne dodatki pozwolą Destiny zachwycić jak dawniej.