Resident Evil 6 - Recenzja
Gęsty klimat horroru gdzieś prysł, ale to wciąż niezła dawka akcji.
Do dyspozycji mamy klasyczny arsenał z serii, znajdzie się więc miejsce dla pistoletów, strzelb, granatów, czy bomb. Gdy wróg znajdzie się zbyt blisko nas, można uderzyć go kaburą karabinu, pociąć nożem lub okładać gołymi pięściami i kopniakami. Oczywiście, jak to bywa z nieumarłymi, najlepiej jest ich pozbawiać „życia” strzelając prosto w głowę lub rozbijając ją w drobny mak. I tu czeka nas pierwsza, efektowna niespodzianka. Otóż głowy przeciwników eksplodują z gracją pełnokrwistych produkcji Tarantino, co zamiast efektu grozy lub przerażenia przywodzi na myśl budżetowe filmy kina akcji klasy „B”.
Kolejną, tym razem pozytywną niespodzianką jest spełnienie żądań fanów serii. Od tej pory możemy pruć ołowiem i poruszać się postacią jednocześnie! Problem w tym, że celowanie znacznie spowalnia ruchy bohatera, przez co i tak zmuszeni jesteśmy notorycznie wycofywać się na bezpieczną odległość lub korzystać z broni białej i ciosów kung-fu karate mistrza.
Teoretycznie kolejnym udogodnieniem jest przystępniejszy ekran ekwipunku, w którym prostokątny plecak zastąpiły poziome paski z arsenałem i przedmiotami. Praktycznie, przełączanie między kilkoma broniami, żonglowanie granatami i używanie środków leczniczych jest dość niewygodne i często sprawia, że zostajemy powaleni na łopatki przez przeciwników lub giniemy bezsensu zanim dobędziemy pistoletu. Ponadto wywołanie ustawień klawiszy czy jasności ekranu nie powoduje pauzy gry, więc lepiej nie modyfikować niczego w trakcie rozgrywki, bo może się to zakończyć śmiercią bohaterów.
Na brak zróżnicowania zabawy nie można narzekać - znajdziemy się w helikopterze, aucie, będziemy unikać pędzących w naszym kierunku pociągów i nisko przelatujących siekier, oraz innych przedmiotów domowego użytku. Niestety, poziomy są bardzo proste, ich konstrukcja prowadzi nas jak po sznurku do celu i nie pozwala na zbytnią eksplorację otoczenia.
Co gorsza, niektóre momenty, teoretycznie dramatyczne, na siłę starają się przedłużyć rozgrywkę. Czasem gra uniemożliwia używanie sprintu, albo każe nam tę samą lokację przechodzić trzy razy wzdłuż i wszerz, tylko dlatego, że nagle oto na początku etapu znajduje się klucz, którym otworzymy zamkniętą na amen bramę.
„W zanurzeniu się w świat Resident Evil 6 przeszkadzają liczne, przestarzałe z dzisiejszej perspektywy skrypty.”
W zanurzeniu się w świat Resident Evil 6 przeszkadzają liczne, przestarzałe z dzisiejszej perspektywy skrypty. Wchodzimy do mieszkania, na sofie siedzi cała rodzina, teoretycznie martwych zombie. Na drugim końcu domu okazuje się, że drzwi są zamknięte, a klucz ma jeden z umarlaków. Podchodzimy do sofy, chwytamy za klucze, o... nagle jeden z nich wstaje i się na nas rzuca. Niemal za każdym razem, gdy przechodzimy obok bezczynnie leżących zwłok możemy być pewni, że gdy tylko je miniemy - powstaną i zechcą spróbować jak smakuje ludzkie mięso.
Co ciekawe, wszystkie zamknięte drzwi i bramy bohaterowie oceniają już „z metra”. Nie muszą dotykać klamki - po prostu, rzucają okiem i stwierdzają, że drzwi są zamknięte. Co nie przeszkadza im wyważać - podczas przerywników filmowych - innych bram. Do dziś dziwi mnie jeszcze jedna rzecz. W innych grach apteczki albo leki przeciwbólowe uzupełniają zdrowie bohaterów. A tutaj? Zielony lub czerwony kwiatek. Gdy je połączymy powstaną nawet tabletki czy dropsy o uzdrawiających właściwościach. Hm.
Pomimo absurdalności niektórych sytuacji, twórcy ewidentnie starają się cały czas urozmaicać zabawę. Jeśli zombie wskoczy na nas i powali na łopatki, możemy odpowiednią sekwencją przycisków odrzucić go na bok. W ogóle elementów walki i cut-scenek wykorzystujących QTE jest sporo, choć nie jestem przekonany co do słuszności takiego rozwiązania. Za niektórymi przeszkodami możemy się schować, choć rzadko używamy tego udogodnienia, bo zwykle nie ma za bardzo gdzie się schronić, poza tym żeby nie zginąć warto żyć w biegu. Spodobała mi się za to umiejętność odskoczenia do tyłu na plecy bohatera i z takiej pozycji ostrzeliwanie wrogów lub przeturlanie się na inną stronę. Wygląda efektownie i sprawdza się w wielu podbramkowych sytuacjach, podobnie jak wykonywanie wślizgów.
Afrykańska kolorystyka znana z piątej części serii ustąpiła miejsca ponurym cmentarzom, zniszczonym laboratoriom i miasteczkom trawionym przez płomienie chaosu. Mimo to oprawa audiowizualna nie uległa większym zmianom i wydaje się, że grę napędza ten sam, kilkuletni już silnik. Widać, że to konsolowa konwersja, na szczęście wyglądająca lepiej niż oryginał i działająca płynnie na komputerach średniej klasy. Muzyka nadal nieźle podkręca tempo akcji, a napisy to wciąż ta sama, poszarpana pikselami czcionka made by Resident Evil. Ma to swój urok z jednej strony, z drugiej czujemy się jak w skansenie.
Warto zauważyć, że pecetowa wersja Resident Evil 6 została wydana wraz ze wszystkimi czterema, konsolowymi dodatkami DLC przedłużającymi zabawę przez sieć. Na blaszakach gra debiutuje także w niezwykle niskiej cenie, która w stosunku do długości rozgrywki i jej jakości staje się wyjątkowo atrakcyjna.
Resident Evil 6 to najdłuższa, najbardziej rozbudowana i zróżnicowana część serii. Stara się być dobrą grą akcji i horrorem z ciekawymi wątkami fabularnymi. Ostatecznie niektóre „innowacyjne” rozwiązania przeszkadzają w rozgrywce. Większość opowieści nie porywa ani swoim rozmachem ani zawiłościami scenariusza. Horroru natomiast nie uświadczymy ani krzty, za to pozostanie całkiem dobra - zwłaszcza w kooperacji - trzecioosobowa strzelanina.