Skip to main content

Return to Castle Wolfenstein - Retrospektywa

Świetna kiedyś, cudowna dziś.

Kiedy zobaczyłem zakrwawione zwłoki hitlerowca odniosłem wrażenie, jakbym w przeszłości widział już podobny widok. Rozwodzenie się nad niespodziewanym déjà vu trzeba było odłożyć na później. Musiałem jak najszybciej podnieść pistolet zabitego wartownika i zastrzelić tego cholernego psychopatę, który od kilku godzin przypiekał prądem jakiegoś nieszczęśnika w sąsiedniej sali przesłuchań - B.J. Blazkowicz o ucieczce z celi w zamku Wolfenstein.

B.J. Blazkowicz to bohater, jakich dzisiaj w grach już się nie uświadczy. Potomek polskich imigrantów urodzony w Stanach Zjednoczonych jest typowym twardzielem, w pojedynkę stawiającym czoła całej nazistowskiej machinie. W latach 90. ubiegłego wieku podobnych, napakowanych testosteronem zbawców ludzkości nie brakowało. Najsłynniejszy z nich, kultowy Książę z Duke Nukem, podchodził do sprawy z dużą dozą humoru i fenomenalnymi powiedzonkami rzucanymi jak z rękawa.

Blazkowicz przypominał natomiast bardziej anonimowego marines z serii Doom. Podobnie, jak żołnierz walczący z zastępami bestii z piekła rodem, B.J. również nie komentował sytuacji na ekranie i po prostu w milczeniu robił swoje. Pomimo tego nazwisko zaciętego antynazisty na stałe wpisało się w historię gier akcji i do dziś jest wymieniane z drżeniem głosu przez fanów serii Wolfenstein.

Pamiętna scena z gry Wolfenstein 3D, w której staliśmy z nożem nad ciałem zabitego niemieckiego żołnierza zapoczątkowuje jedną z najpopularniejszych, pierwszoosobowych strzelanin. Nic dziwnego, że kiedy na 2001 rok, czyli dziewięć lat po premierze poprzedniej części, zapowiedziano wydanie kontynuacji wiele osób wstrzymało oddech.

„Powrót” nie był przełomową strzelanką, lecz zebrał wszystkie najlepsze cechy ówczesnych gier akcji i umiejętnie zestawił je z fenomenalnym, mrocznym klimatem

„Pamiętna scena z gry Wolfenstein 3D, w której staliśmy z nożem nad ciałem zabitego niemieckiego żołnierza zapoczątkowuje jedną z najpopularniejszych, pierwszoosobowych strzelanin.”

Kiedy po uruchomieniu Return to Castle Wolfenstein widzi się leżącego w kałuży krwi nazistę, człowiek uśmiecha się szeroko. I to nie tylko ze względu na trafne odniesienie do klasyki. Podświadomie czuje się pod skórą, że to gra bliska Johnowi Carmackowi i zespołowi id Software, który ostatecznie nadzorował produkcję, powierzając prace studiu Gray Matter, a tryb multiplayer - Nerve Software.

Odczucia te potwierdzają się z każdą kolejną chwilą spędzoną w niepowtarzalnym świecie wykreowanym przez autorów. Wydany w 1992 roku Wolfenstein 3D wytyczał nowe drogi. Można dyskutować, czy był to pierwszy tytuł w historii FPS-ów, ale bez wątpienia najbardziej popularny, od którego cała machina podobnych produkcji ruszyła do przodu.

Return to Castle Wolfenstein nie jest natomiast żadnym przełomem. Nie wprowadza do gatunku nietuzinkowych rozwiązań i nie łamie schematów. Zamiast tego zbiera wszystkie najlepsze cechy pierwszoosobowych strzelanin i umiejętnie zestawia je z fenomenalnym, mrocznym klimatem. Druga wojna światowa, science-fiction i horror stanowi jedyne w swoim rodzaju unikalne połączenie, które chłonie się przez całą grę.

Nietuzinkowa atmosfera udziela się już od pierwszych minut, kiedy przy ciężkiej, ponurej muzyce przemierzamy tytułowy zamek. Otaczające nas zewsząd kamienne, masywne mury wprawiają w specyficzny, niespokojny nastrój, potęgowany jeszcze przez porozwieszane tu i ówdzie swastyki. Pokryte śniegiem okoliczne góry powodują, że człowiek zaczyna się czuć, jak w siódmym miesiącu polskiej zimy - nieprzyjemnie i posępnie. A jednak pomimo tego cały czas przemy przed siebie. Przedzieramy się przez zastępy wartowników, bo gdzieś z tyłu głowy kłębi się światełko w tunelu. Iskierka nadziei, która pcha nas do wyjścia z tego piekielnego miejsca.

Id Software to legenda przemysłu gier wideo. Studio zostało formalnie założone w 1991 roku przez programistów - Johna Carmacka i Johna Romero, oraz projektanta gier Toma Halla i grafika Adriana Carmacka. Zaczynało od popularnych wówczas przygodówek, by w kwietniu 1991 roku wydać Hovertank 3D - grę uznawaną za jednego z prekursorów gatunku strzelanek. W kolejnych latach ukazują się: Wolfenstein 3D, Doom i Quake.

Oprócz zamku odwiedzimy jeszcze wiele innych, niezwykle ciekawych lokacji. Każda z nich została wykonana z pietyzmem, przez co pokonywanie kolejnych etapów jest prawdziwą ucztą. W pewnej chwili zaczynają się dziać rzeczy nie z tego świata. Zwłaszcza jeden pamiętny fragment sprawia, że włosy staną dęba. Kto grał, ten z pewnością wie, o czym mowa. Kto nie miał jeszcze tej okazji, niech przekona się o tym na własnej skórze, a nie z suchego opisu.

Genialna atmosfera stanowi tło dla równie udanej rozgrywki. Na samą myśl o Return to Castle Wolfenstein palce zaczynają świerzbić. Aż chce się pociągnąć za spust MP40 i długą serią skosić nadbiegających wrogów. Albo ostrzelać ich z daleka z Mausera, obrzucić granatami lub spalić miotaczem ognia. Możliwości likwidowania oponentów jest bez liku, a każdy z nich zapewnia mnóstwo frajdy. Na tle dzisiejszych gier akcji z odnawiającym się paskiem życia fajnie też wypadają klasyczne apteczki lub zjadane posiłki, które regenerują siły witalne bohatera. Wielbiciele eksploracji mogą się natomiast wykazać podczas szukania tajemnych miejsc ze skarbami.

Trudno wskazać jeden element, który sprawia, że tytuł jest tak udany. Nie wiem nawet, czy takowy istnieje. Wiem natomiast, że składowe w postaci świetnego systemu strzelania, ciekawego wykonania poszczególnych przeciwników, różnorodnych misji oraz bardzo dobrze zrealizowanych dźwięków, tworzą mieszankę idealną. W produkcji id Software nie ma miejsca na nudę. Na ekranie cały czas coś się dzieje, a my co chwila jesteśmy przez autorów zaskakiwani na różne sposoby. Wprowadzenie nowej broni, przeniesienie do następnej lokacji czy pojawienie się kolejnego rodzaju wroga - zebranie tych wszystkich drobnych elementów i umiejętne wprowadzanie ich do rozgrywki daje niesamowity efekt.

Powrót do zamku Wolfenstein okazuje się dziś równie udany jak 12 lat temu. Tytuł pozostaje rewelacyjną pierwszoosobową strzelaniną, a wysoka forma Blazkowicza sprawia, że nadal warto sięgnąć po tę pozycję.

Zobacz także