Rise & Shine - Recenzja
Nie wszystko złoto…
Pod pięknie zrealizowaną oprawą graficzną Rise & Shine kryją się problemy. Twórcy tak bardzo skupili się na tworzeniu gry ładnej i wymagającej, że zapomnieli zadbać, by odbiorca dobrze się przy okazji bawił.
Rise jest jednym z milionów mieszkańców Gamearth, planety, na której każdy prędzej czy później zostaje bohaterem jakiejś historii. Ubrany w pomarańczową kurtkę chłopiec otrzymuje od legendarnego wojownika potężny, inteligentny pistolet i zadanie: dotrzeć do króla. Po drodze będzie musiał pokonać całą armię najeźdźców z kosmosu, słuchając przy okazji żartów z rozwiązań i konwencji powszechnie występujących w grach.
Fabuła nie porywa. Dialogi sprawiają wrażenie, jakby scenarzysta cały czas próbował puszczać oko do gracza i w rezultacie nie skupiał się na swojej pracy. Humor w wielu miejscach wydaje się wymuszony lub wciskany na siłę - oprychy żartujące z tego, że stoją przy wybuchowych beczkach, są szczytem możliwości twórców.
Głównym atutem Rise & Shine ma być wyzwanie. Trzeba przyznać, że pod tym względem gra nie zawodzi. Potyczki z zastępami potworów i mniejszymi lub większymi bossami są mocno wymagające, a odrobina nieuwagi wystarczy, by zostać cofniętym na początek nawet najprostszego starcia.
Problem w tym, że poziom trudności szybko zaczyna męczyć. Unikanie wolno lecących pocisków, tylko po to, by wychylić się zza zasłony, oddać dwa strzały i przeczekać kolejną salwę jest zwyczajnie nudne, a bieganie w deszczu granatów bardziej frustruje, niż bawi.
Nieco ciekawiej prezentują się walki z głównymi bossami, ale także tutaj daje się odczuć, że twórcy próbowali rozwiązać pewne niedociągnięcia, windując trudność. Szczęśliwie, stan gry zapisuje się często, przez co pojedyncze błędy nie kasują zbyt wiele postępów. Nawet to jednak nie zmywa goryczy po często absurdalnych zgonach.
Najciekawszym elementem jest to, co dzieje się poza walką. Łamigłówki obracają się wokół korzystania z pistoletu i specjalnych kul. Czasem musimy przeprowadzić zdalnie sterowany pocisk przez labirynt, innym razem „wstrzelić się” w odpowiednie miejsce granatem. Zagadki nigdy nie nadwyrężają przesadnie szarych komórek, ale wymagają pewnej dozy koordynacji i szybkości.
Niezależnie od tego, czy walczymy z robotami i kosmicznymi oprychami, czy próbujemy przeprowadzić pojedynczy pocisk przez deszcz kul, by nacisnąć trudno dostępny przycisk, na drodze staje sterowanie. Prowadzenie Rise jest uciążliwe, bohater podskakuje bowiem o zaledwie kilka pikseli i często trudno wyczuć, co jest w jego zasięgu, a konieczność wyciągania broni przed każdym strzałem mocno spowalnia nas i rozprasza.
Oprawa graficzna robi spore wrażenie - bogate, pełne detali poziomy prezentują się naprawdę imponująco. Trudno nie docenić też projektów bossów, którym ewidentnie poświęcono wiele czasu i uwagi. Pojawiające się w przerwach między poziomami komiksowe plansze, choć nie są tak bogate w szczegóły jak same mapy, wywierają naprawdę pozytywne wrażenie, budując bajkowy, choć momentami dość krwawy klimat.
Znacznie gorzej natomiast prezentują się funkcjonalne elementy grafiki: pasek życia tak mały, że przez większość czasu ledwie go widać i drobniutka postać bohatera, wciśnięta w olbrzymi świat. Zdecydowanie zbyt wiele poświęcono dla wizji artystycznej.
Niewielka jest także długość samej przygody - grę da się ukończyć w około dwie godziny, lub nawet szybciej, jeśli nie giniemy zbyt często.
Super Mega Team stworzyło grę niegodną nazwy studia. Rise & Shine jest piękne, z rzadka nawet zabawne, jednak przede wszystkim męczące. Balansowanie trudnością tak, by odbiorca czerpał satysfakcję z każdej pokonanej przeszkody nie jest proste i tym razem raczej się nie udało.