Rising Storm - Recenzja
Banzai!
Zobacz także: Poradnik do Rising Storm
Wskoczyłem do okopu, by odpocząć po sprincie. Dookoła chaos, Japończycy prowadzą skuteczny ostrzał z moździerzy. Wychylam się, żeby ocenić sytuację. Jest ciemno, widzę biegnące sylwetki, nie wiem czyje. Dołączam do garstki marines kierujących się w stronę celu. Nagle z mroku z wrzaskiem wyłania się szarżujący oddział Azjatów z mieczami. Jeden z moich towarzyszy w panice postrzelił dwóch kompanów. Ostatni z atakujących postanowił zakończyć samobójczy szturm detonacją granatu. Koszmar.
Rising Storm stawia na realistyczne przedstawienie wojennej rzeczywistości. To nie dynamiczna, zręcznościowa gra, w której pozostajemy w nieustannym biegu. W tej sieciowej strzelaninie sporo czasu spędzamy poszukując osłon, starając się przede wszystkim nie zginąć i nie zgubić w chaosie bitwy. Do celu podążamy systematycznie, krok po kroku - najlepiej pod przewodnictwem doświadczonego oficera.
Produkcja Tripwire Interactive jest samodzielnym dodatkiem do Red Orchestra 2, sieciowego FPS-a, który przeniósł graczy na wschodni front drugiej wojny światowej. W Rising Storm trafiamy na wyspy Pacyfiku z tego okresu. Zmieniają się strony konfliktu, uzbrojenie oraz oczywiście okoliczności przyrody, które wpływają na charakter działań odróżniający się znacznie od walk na terenach radzieckich.
Już po kilku meczach zauważyłem, że mapy są różnorodne i oferują zarówno otwarte przestrzenie, jak też obszary, w których walczymy na bliski dystans. Twórcy zaprojektowali je z pomysłem, nie pożałowali elementów utrudniających widoczność i pomagających ukryć się przed wrogiem. Wszystkie lokacje oferują też odpowiednio dużo miejsca, by zakraść się na tyły pozycji nieprzyjaciela. Na każdej mapie znajduje się jednocześnie do 64 graczy.
Na chwilę obecną produkcja oferuje sześć map, ale możliwa jest także wycieczka do Rosji. Twórcy udostępnili bowiem poziomy z Red Orchestra 2, na których zagrać możemy wyłącznie jedną klasą. Ta sama zasada obowiązuje w drugą stronę, posiadacze poprzedniej wersji otrzymają ograniczony dostęp do zawartości Rising Storm. Deweloperzy zapewnili też wsparcie dla modyfikacji, z pewnością więc doczekamy się nowych map stworzonych przez fanów.
Drobną wadą gry jest odczuwalny momentami, niezbyt wysoki poziom technologiczny. Zniszczalnego otoczenia tu nie uświadczymy, a trochę dziwnie patrzeć na bambusową chatkę, która nic nie robi sobie z ostrzału artyleryjskiego. Animacje postaci wyglądają czasem nienaturalnie, w oczy razi przeciętna jakość niektórych tekstur. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że surowy styl oprawy graficznej pasuje do klimatu brutalnego konfliktu.
W bitwach możemy uczestniczyć jako amerykańscy marines, lub jako żołnierze imperium japońskiego. Na szczęście armie nie są symetryczne, obydwie strony oferują unikatowe jednostki lub elementy mechaniki. Tylko jako Amerykanin chwycimy za miotacz ognia, a wyłącznie grając Japończykiem przeprowadzimy atak banzai lub użyjemy przenośnego, lekkiego moździerza. Niektóre bronie przeciwników możemy odblokować zdobywając odpowiednią liczbę punktów doświadczenia.
Arsenał jest typowy dla okresu drugiej wojny światowej. Chwycimy więc między innymi za karabiny M1 Garand, Springfield czy Arisaka, lub maszynowe pistolety takie jak Thompson i Type 100. Łącznie z kataną otrzymaliśmy 19 rodzajów broni. Co warto podkreślić, w ogóle ich nie ulepszamy, nie mocujemy nowych elementów, nie istnieje żaden system modyfikacji.
W tej sieciowej strzelaninie sporo czasu spędzamy poszukując osłon, starając się przede wszystkim nie zginąć i nie zgubić w chaosie bitwy.
Strzelanie jest w Rising Storm nieco bardziej wymagające niż w większości obecnych na rynku gier tego typu, dlatego trafienie oponenta sprawia niemałą satysfakcję. Nie ma mowy o otwieraniu ognia podczas biegu, a strzały z biodra mało kiedy są skuteczne. Więcej tu kucania, chowania się za osłoną i obserwacji. Każda broń zachowuje się rzecz jasna inaczej - różnice wyczuwa się nie tylko w odrzucie czy mocy wystrzału, ale przede wszystkim w idealnie odwzorowanym dźwięku.
Pisząc o dźwięku nie można nie wspomnieć o bardzo dobrych głosach żołnierzy, którzy posługują się ojczystymi językami. Pomaga to bardziej zanurzyć się w świat gry. Nie wyobrażam sobie nawet, o ile gorsze wrażenie wywołałby szaleńczy atak grupy Japończyków, gdyby krzyczeli po angielsku, tylko z odpowiednim akcentem.
Najczęściej spotykanym trybem rozgrywki na serwerach Rising Storm jest „Terytorium”. Polega na przejmowaniu kontroli nad określonymi punktami na mapie. Z kolei „Wymiana ognia” to po prostu drużynowy deathmatch. Ostatni tryb - „Szturm na pozycje” - ponownie zmusza do walki o konkretne obszary, jednak różnicę stanowi długi czas oczekiwania na odrodzenie się po śmierci.
Warto zaznaczyć, że twórcy nie przygotowali żadnego scenariusza dla pojedynczego gracza. Samotnie można tylko przejść samouczek lub rozegrać mecz z komputerowymi przeciwnikami.
Realizm to najważniejszy element gry, a dostępny jest w trzech wariantach. Mamy więc tryb Normalny, w którym zawsze dysponujemy drugorzędną bronią, nieco trudniej jest zginąć i łatwiej korzysta się z pierwszej pomocy. Ciężko też postrzelić przyjaciela, gdyż niemal cały czas widzimy imiona towarzyszy. Drugi wariant to Realizm - giniemy w nim często od jednej kuli, żołnierzy musimy rozpoznawać po mundurach, a celowanie jest bardziej skomplikowane przez mocniej odczuwalny wpływ oddechu na stabilność lufy. Dla weteranów serii przygotowano poziom Klasyczny, który wprowadza parę kolejnych utrudnień, jest jednak obecny na niewielu serwerach.
Gra oferuje system postępu, dzięki któremu lekko zwiększamy cechy żołnierza, na przykład szybkość poruszania się i wytrzymałość. Doświadczenie zdobywa też nasz arsenał, przez co stajemy się bardziej wprawni w obsłudze konkretnej broni. Wpływa to chociażby na szybkość przeładowania czy lepszy czas reakcji przy celowaniu. Ze zdobywanych ulepszeń i ich efektów można zupełnie zrezygnować dołączając do rozgrywki opartej na opisywanym wyżej trybie Klasycznym.
Rising Storm to sprawiająca niezwykle dużo satysfakcji realistyczna strzelanina. Karze za najdrobniejsze błędy, co w dużym stopniu wpływa na wielką przyjemność z udanych akcji. Wymaga pracy zespołowej, a sprawne wykonywanie zadań jest w niej o wiele ważniejsze niż rywalizacja o jak największą liczbę ustrzelonych przeciwników. To świetna odskocznia od zręcznościowych strzelanin, a do tego osadzona w realiach - niezbyt ostatnimi czasy eksploatowanych - największego konfliktu w historii. Brutalnie i boleśnie dobra zabawa.