„Ród smoka” utrzymał wysoki poziom. Moja opinia po pierwszym sezonie
Godny następca „Gry o Tron”.
W tym tygodniu zadebiutował na HBO Max ostatni odcinek pierwszego sezonu „Rodu smoka”. Finał otwiera drogę do kontynuacji serii. Showrunnerzy zaoferowali widzom świetne widowisko.
UWAGA: możliwe niewielkie spoilery z ostatnich odcinków sezonu.
Przed premierą serialu obawiano się, że „Ród smoka” powieli błędy ostatniego sezonu „Gry o Tron”. Dziś trzeba wyraźnie powiedzieć, że produkcja HBO Max na nowo przywróciła dobre wspomnienia sprzed lat.
Przypomnijmy, że akcja pierwszego odcinka została osadzona 172 lata przed narodzinami Daenerys Targaryen. Showrunnuerzy, czyli Ryan Condal i Miguel Sapochnik, postanowili przedstawić losy rodu Targaryenów. Skupili uwagę na konflikcie bohaterów walczących o sukcesję, która w książkach Georga R.R. Martina została nazwana „tańcem smoków”. W pierwszych odcinkach śledziliśmy losy pałacowych intryg - ostatnie odcinki przerodziły się jednak w otwartą wojnę.
W finałowej odsłonie „Rodu smoka” mogliśmy zaobserwować wyraźniejszy podział na dwa obozy: zielonych i czarnych. Zieloni skoncentrowali się wokół królowej Alicent Hightower (Emily Carey), żony Viserysa (Paddy Considine) i matki dziedzica tronu. Czarni wspierają prawowitą następczynię „starego króla”, czyli Rhaenyrę (Emma D’Arcy) i młodszego brata władcy, Daemona (Matt Smith).
Podoba mi się to, że serial nie popada w jednoznaczne i oczywiste rozwiązania. Przede wszystkim to zasługa dobrze rozpisanych postaci. Na przykład Rhaenyra, podobnie jak jej ojciec, nie dąży do wojny, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jest właściwą dziedziczką tronu. Po drugiej stronie królowa Alicent wspierana przez przebiegłego ojca Otto Hightowera (Rhys Ifans), również ma pewne wątpliwości i nie jest postacią jednowymiarową.
Do tego w tle jest grono innych „graczy”, zwłaszcza zauszników, takich jak ser Larys Strong (Matthew Needham), postaci drugorzędnych, ale uczciwych jak ser Harrold Westerling (Graham McTavish), a także przedstawicieli pozostałych warstw społecznych jak Mysaria (Sonoya Mizuno). Prawie każdy z bohaterów ma ukryty motyw, każdy próbuje uszczknąć coś dla siebie i to sprawia, że widzowie czują ciągłe napięcie.
„Ród smoka” jest znacznie prostszy pod względem fabularnym niż „Gra o tron”. Tu historia koncentruje się w decydującej mierze na historii jednej potężnej rodziny, która wyraźnie dominuje nad pozostałymi rodami Westeros. Władza Targaryenów to przede wszystkim smoki i możliwość ich częściowego kontrolowania. Mimo tego zawężenia perspektywy otrzymujemy historię ciekawą, angażującą i przekonującą, bo w samym serialu nie znajdziemy wielu luk w scenariuszu.
W pierwszym sezonie pojawiły się liczne przeskoki czasowe. Widzowie często krytykowali takie rozwiązanie, ponieważ to wprowadziło pewien chaos. Zgadza się, że twórcy trochę spieszyli się z opowiadaniem historii i być może niepotrzebnie. Mimo to showrunnerzy dobrze sobie poradzili z tym zabiegiem. Wobec tego zmieniła się nieco obsada i to na korzyść serialu. Po pewnym czasie dostrzegamy, że Emma d’Arcy lepiej spisuje się w roli księżniczki Rhaenyry, podobnie jak Emily Carey w roli Alicent. Obie są dojrzałymi kobietami, pasującymi do zaciętej walki o sukcesję.
Poza tym z odcinka na odcinek zmieniał się wygląd króla Viserysa. W pewnym momencie nie przypominał on postaci, którą znaliśmy z początku sezonu. Bardzo wyraźnie widać to w scenie spektakularnego wkroczenia schorowanego króla do sali tronowej. Paddy Considine doskonale wpasował się w tę rolę. W ogóle trzeba powiedzieć, że dobór aktorów jest jednym z kluczowych elementów sukcesu serialu.
Do obsady dołączyli też inni aktorzy, zwłaszcza ci, którzy wcielali się w role potomków Rhaenyry i Alicent. Szczególnie przekonująco wypada tu Ewan Mitchell, który zagrał Aemonda Targaryena. Świetnie odegrał postać brutalnego psychopaty, próbującego za wszelką cenę zdominować swoich przeciwników.
Największym atutem serialu jest fakt, że twórcom udało się po raz kolejny zaprosić widzów do świata dobrze znanego. Mogliśmy się przekonać na przykładzie „Władcy Pierścieni. Pierścienie Władzy”, że widz musi czuć pewną ciągłość i przywiązanie do świata, który został już wcześniej odwzorowany. A w przypadku „Rodu smoka” ponownie widzimy uniwersum, które rządzi się okrutnymi prawami i dominacją silnych nad słabymi.
Co prawda serialowe wydarzenia rozgrywają w innym czasie niż te z „Gry o Tron”, ale mimo to obserwujemy znane lokacje takie jak Czerwona Twierdza czy Smocza Skała. Pojawiają się rzecz jasna nowe postaci, ale zgodne z „lore” stworzonym przez George R.R. Martina. Są to na przykład przodkowie z rodów Baratheonów (lord Borros) albo Lannisterów (lord Tyland i Jason).
Wizualnie „Ród smoka” jest bardzo atrakcyjny. Zwłaszcza ciemne, brudne i przygnębiające lokacje są całkiem przekonujące. Wielu widzów narzekało na problemy z oświetleniem scen. Rzeczywiście w czasie seansu czasami trudno było zobaczyć to, co dzieje się na ekranie. Jednak myślę, że sama barwa dobrze współgra z wydarzeniami i atmosferą serialu.
Warto docenić też efekty specjalne. One z kolei służą przede wszystkim do ukazania smoków, których jest tu naprawdę sporo. Każdy z nich wyraźnie się różni pod względem wielkości, sposobu zachowania, a animacje dobrze to oddają. Zwłaszcza odwzorowanie Vhaegar i Caraxes było tu wyjątkowo efektowne.
Pierwszy sezon „Rodu smoka” bardzo mi się podobał. Być może wynika to z tego, że przed obejrzeniem serialu nie miałem wygórowanych oczekiwań i, prawdę mówiąc, twórcy pozytywnie mnie zaskoczyli. Sądziłem, że po fatalnym ósmym sezonie „Gry o tron” nowy serial będzie wyglądał podobnie, ale o dziwo otrzymałem angażującą historię, spójny scenariusz, ciekawie rozpisane postaci i świetną obsadę. Po wydarzeniach z dziesiątego odcinka jest praktycznie pewne, że zostanie nakręcony drugi sezon „Rodu smoka”. W sumie mówi się o czterech sezonach. Mam nadzieję, że szybko wrócimy do tej historii.