Skip to main content

Ryse: Son of Rome (PC) - Recenzja

Dwa wieczory klikania w kolory.

Niemal rok po debiucie na Xbox One, Ryse: Son of Rome ukazuje się także na PC. Wiele się przez ten czas nie zmieniło: gra nadal zachwyca oprawą graficzną i oferuje kilka godzin walki, która bardzo szybko staje się zbyt monotonna.

Wcielamy się w legionistę Mariusa Titusa, szybko pnącego się po szczeblach wojskowej kariery. Fabuła jest opowiedziana zgrabnie, ale nie oferuje nic zaskakującego. Twórcy postawili na wrzucenie do garnka wielu dobrze znanych elementów: motywu zemsty rodem z filmu „Gladiator”, konfliktu bogów i stereotypów w stylu rzymskiej rozpusty i hedonizmu.

Historia akcentowana jest głównie za pośrednictwem świetnych, pre-renderowanych przerywników filmowych, lecz główne zadanie gracza to walka, walka i jeszcze raz walka. Struktura misji jest mało złożona i bazuje na prostym koncepcie - bitwa, krótki spacer, bitwa, skakanie po rusztowaniach, bitwa, spacer i tak dalej. Całość starają się urozmaicić sekwencje z obroną pozycji przez określony czas czy mało interesującym strzelaniem z balisty.

Zobacz na YouTube

Przy nacisku tak wyraźnie postawionym na walkę, można spodziewać się, że element ten został odpowiednio rozbudowany. Niestety, wystarcza tylko na kilka godzin, po których mamy już dość.

„Oprawa graficzna, tradycyjnie w grach Cryteka, jest fantastyczna.”

System stworzony przez Crytek jest wyjątkowo prosty w założeniach i przypomina bardzo uproszczoną mechaniką z serii Batman. Za pomocą dwóch przycisków atakujemy przeciwników, a gdy już nad ich głowami pojawi się czaszka, wykonujemy egzekucję, która polega - teoretycznie - na wciśnięciu określonych klawiszy w odpowiednim momencie. Wizerunek przeciwnika otacza wtedy poświata w kolorze niebieskim czy żółtym, co oznacza - odpowiednio - X i Y na padzie lub lewy i prawy przycisk myszy.

Szybko okazuje się, że egzekucji nie da się w żaden sposób zepsuć. Możemy nie wcisnąć żadnego przycisku, a Marius i tak efektownie rozprawi się z wrogiem. Jedyny minus takiego rozwiązania to mniej punktów oraz jeszcze większa nuda.

Piękny przykład bump-mappingu. A do tego kałuża z dynamicznym odbiciem panoramy Rzymu. W Ryse na pewno jest na czym zawiesić oko.

Warto kończyć ataki w odpowiednim momencie, ponieważ każda poprawna egzekucja oferuje natychmiastowy bonus do wybranej opcji, jak obrażenia, dodatkowe punkty doświadczenia czy regeneracja punktów zdrowia. Szczególnie przydatna jest ta ostatnia możliwość. Dość powiedzieć, że udało mi się ukończyć Ryse nie ginąć w walce ani razu na normalnym poziomie trudności, właśnie dzięki ciągłemu leczeniu za pomocą egzekucji.

Proponowana mechanika jest stosunkowo szybka, przy tym wyjątkowo imponująca, efektowna i „filmowa”. Mogłoby więc się wydawać, że ze względu na sześć godzin potrzebnych na ukończenie fabuły, rozgrywka nie zdąży się znudzić, ale niestety tak nie jest.

Po połowie tego czasu jedyną rozrywką jest już tylko oglądanie nowych - kupowanych za punkty doświadczenia - egzekucji, ale i te zaczynają szybko się powtarzać. Odrobinę przyjemności można odnaleźć w próbie wykonywania podwójnych ciosów kończących, co wymaga „zmiękczenia” dwóch przeciwników i odpowiedniego ich ustawienia. Całość uzupełniają potyczki z bossami, sprowadzające się do powtarzania jednej czynności.

Mechanika walki zastosowana przez Crytek nie jest jednoznacznie zła, ale brak jakiejkolwiek głębi zwyczajnie nie pozwala na dłuższą metę cieszyć się kolejnymi pojedynkami. Batman urozmaica zabawę wyższym poziomem komplikacji i ciekawymi gadżetami, a Marius ma tylko dwa przyciski i wirtualną nieśmiertelność.

Ojejku, coś się urwało. Gra nie stroni od mocnych scen.

Tymczasem oprawa graficzna, tradycyjnie w grach Cryteka, jest fantastyczna. Liniowe lokacje pełne są szczegółów. Zwiedzamy pełne przepychu uliczki Rzymu, akwedukt w konstrukcji, a także Brytanię, oferującą zarówno zielone lasy, jak i mroczne zamki, bagna i lądowanie na plaży przypominające „Szeregowca Ryana”. Wspaniale prezentują się wybuchy, a twarze głównych postaci to już niemal perfekcja. Bardzo dobra jest także gra aktorska, choć głosy brzmią nieco zbyt brytyjsko jak na rzymskich legionistów.

W parze z grafiką idą animacje. Trup ściele się gęsto, a Marius nie pała zbytnią miłością do barbarzyńców, chętnie podrzynając gardła i pozbawiając wrogów kończyn. Pochwalić trzeba też imponujące zastosowanie techniki performance capture w przerywnikach, odpowiedzialne za świetną mimikę.

Co ciekawe, początek nie zwiastuje udanej konwersji, ponieważ na jaw wychodzą konsolowe naleciałości - brak możliwości zmiany jasności obrazu z poziomu gry czy opcja modyfikacji rozmiarów ekranu. Dalej kwestie techniczne rozwiązane są już dużo lepiej, aż chciałoby się powiedzieć - idealnie.

Nie mogło zabraknąć Koloseum

Crytek szybko udowadnia, że od lat związany jest z produkcjami, które imponują zwłaszcza na komputerach osobistych. Otrzymujemy szereg opcji, w tym dwie szczególnie interesujące.

Po pierwsze, możemy skorzystać z konsolowego skalowania obrazu. W opcjach wybieramy niższą rozdzielczość renderowania - nawet 960×600 - a gra automatycznie zwiększa obraz do natywnych rozmiarów monitora.

Cierpi na tym „ostrość” oprawy graficznej, ale w prosty sposób możemy dodać nawet kilkanaście klatek na sekundę do wydajności i uruchomić grę na słabszym komputerze czy włączyć inne efekty graficzne, jak lepsze wygładzanie krawędzi. Takie rozwiązanie nie jest oczywiście nowością, ale sprawna integracja z poziomu menu ustawień graficznych należy jeszcze do rzadkości.

Druga interesująca opcja to wbudowany supersampling, dotychczas również dostępny najczęściej dzięki zewnętrznym aplikacjom. To - w uproszczeniu - odwrotność skalowania. Z menu wybieramy wyższą rozdzielczość, która jest następnie zmniejszana do rozmiarów monitora. Znacząco zwiększa się jakość krawędzi, ale renderowanie większego obrazu to duże obciążenie dla komputera.

Będzie świetnie, gdy podobny zestaw funkcji stanie się standardem w produkcjach PC, ponieważ pozwala w błyskawiczny i łatwy sposób zwiększyć wydajność lub jakość oprawy, bez przebijania się przez skomplikowane opcje wygładzania czy filtrowania tekstur.

Wymieniając różnice w porównaniu z wersją Xbox One warto wspomnieć też o usunięciu kontrowersyjnych transakcji cyfrowych. Szkoda tylko, że wzmianka o możliwości zakupu umiejętności czy ekwipunku w trybie wieloosobowym nadal znajduje się na odpowiednich pozycjach w menu, co może wprowadzać w błąd.

O jakości Ryse: Son of Rome najlepiej świadczy chyba fakt, że gra trwa sześć godzin, a powinna być jeszcze krótsza. Wtedy dobrej zabawy wystarczyłoby na całość, a nie tylko na połowę opowieści. Produkcję warto zobaczyć głównie ze względu na grafikę. W przyszłości do gry wracać będą zapewne tylko testerzy kart graficznych.

6 / 10

Zobacz także