Skip to main content

Saints Row 4 - Recenzja

Matrix, dubstep i dużo dobrej zabawy.

Wydanie kolejnej części Saints Row po około półtora roku od premiery poprzedniej mogło budzić wrażenie projektu tworzonego w pośpiechu, który może rozczarować. Nic bardziej mylnego. Saints Row 4 to nie tylko świetna zabawa w otwartym świecie, ale i wesoły pastisz wielu znanych zjawisk popkultury.

Wprowadzenie do czwartej odsłony wyjaśnia, w jaki sposób nasz bohater - przywódca gangu Third Street Saints - staje się prezydentem Stanów Zjednoczonych. Po wydarzeniach przedstawionych w poprzedniej odsłonie, Cyrus Temple, szef militarnej organizacji walczącej z szerzeniem się aktywności gangsterskiej, traci swoje stanowisko. W zemście staje się terrorystą i planuje atak nuklearny na Biały Dom, by niejako oczyścić państwo z korupcji i zła. Oczywiście plany muszą mu pokrzyżować znani gangsterzy i celebryci, którzy udaremniają zamach i stają się jeszcze bardziej uwielbiani przez społeczeństwo. Jak łatwo się domyślić - vox populi wybiera szefa Saintsów na prezydenta USA.

Zwykły gangster to bałagan - supergangster to apokalipsa!

Pięć lat później Stany Zjednoczone są idyllą z gangsterskim pazurem. Wyeliminowanie głodu na świecie bądź też wynalezienie leku na raka to „mały pikuś” - zwłaszcza gdy wiceprezydentem jest aktor Keith David! Kiedy człowiek myśli, że bardziej absurdalnie już być nie może, dochodzi do czegoś jeszcze bardziej szalonego - Ziemię najeżdżają kosmici. Miażdżąca siła wojsk imperatora Zinyaka depcze linię obrony i zniewala całą planetę.

Władca Imperium Zin czerpie przyjemność z ludzkiego cierpienia, więc znaczną liczbę mieszkańców planety - w tym członków naszego gangu - podłącza na komputerowych symulacji, w których tamci będą przeżywać koszmary w nieskończoność. Specyficzny mariaż filmu „Truman Show” z „Matriksem”.

Jednej z bardziej tęgich głów gangu, Kinzie Kensington, udaje się uciec przed tym losem. Sprytna hakerka szybko łamie zabezpieczenia systemu symulacji i namierza „koszmar” naszego bohatera. Pomaga wyrwać się ze szponów komputerowego złudzenia, ale Zinyak przenosi nas z wirtualnej przestrzeni i wtrąca do „Symulacji 31” - komputerowej kopii miasta Steelport. Jest tam uwieziona większość ludzi, a porządku pilnują specjalni strażnicy.

Pierwsza nawigator jest jakaś taka... zapowietrzona

Nawet to nie jest w stanie powstrzymać głównego bohatera, który rozpoczyna walkę z systemem. Nadchodzi czas, by nie tylko zniszczyć całą symulację i wyrwać się z sideł komputerowego piekła, ale i doprowadzić do upadku Imperium Zin!

Hakerskie centrum dowodzenia ostatniego bastionu ludzkości to uprowadzony przez Kinzie i Keitha Davida statek kosmiczny. Stanowi doskonały kamuflaż do tego typu misji. Pozwala na poruszanie się po statku-bazie Imperium, bez wzniecania alarmu, oraz zdalnie podłącza się do symulacji - to nie pierwsze już podobieństwo do „Matriksa”.

Rozgrywka płynnie przechodzi pomiędzy przygodami w rzeczywistości oraz w symulacji, którą stopniowo zaczynamy opanowywać i łamać jej reguły w iście superbohaterskim stylu. Bieganie z superprędkością, skakanie pod niebiosa, miotanie ognistymi kulami - to dopiero początek możliwości, które możemy opanować, by zaburzać stabilność symulacji.

Osadzenie głównego pola bitwy w kopii miasta Steelport może wydawać się wtórne, ale jest zrozumiałe: gracz nie ma odkrywać całkowicie nowego miasta, a poznać je od kompletnie innej strony. Nie są już tak bardzo ważne ulice i poszczególne miejsca - teraz możemy to wszystko zwiedzać skacząc po dachach bądź szybując na wysokościach. Kinzie udaje się nawet złamać oprogramowanie odpowiedzialne za radia samochodowe - główny bohater może słuchać ulubionych piosenek bez auta, wbiegając pionowo po ścianie wieżowca.

Niedoskonałości silnika gry sprytnie tłumaczone są usterkami systemu symulacji, co faktycznie zwiększa w nas tolerancję na błędy, przynajmniej w porównaniu do Saints Row: The Third. Na przykład, wczytywanie tekstur teraz jest celowo wyolbrzymione, by tworzyć poczucie bardziej wirtualnej rzeczywistości.

Poza całym wachlarzem supermocy, które zmieniają nas w superbohatera, rodem z InFamous lub Prototype, w „matriksie” możemy też używać broni.

Do wyboru mamy całkiem spory asortyment zaczynający się od klasyków gatunku, a kończący na kosmicznych rakietnicach, działkach tworzących czarne dziury i - uwaga, uwaga - pukawce zabijającej dubstepem. Wystrzeliwane z niej kolorowe tony elektronicznej muzyki zabijają przeciwników, tworząc kolorowe widowisko (przechodnie stojący nieopodal tańczą przez cały czas, gdy trzymamy za spust).

Dawno nie widziałem bardziej głupkowatego pomysłu, który w praktyce sprawdza się wyśmienicie. Wszystkie kupione czy odblokowane bronie możemy dodatkowo ulepszyć i usprawnić ich działanie. Mamy możliwość zmiany wyglądu ekwipunku, przez co nie tylko wyglądamy czadersko, ale i dzierżymy oręż dopasowany do naszych fantazji.

„Symulacja 31” to tylko pole do naszych zabaw i misji pobocznych; główny wątek prowadzi na zupełnie nowe obszary wirtualnej rzeczywistości. By pokonać Zinyaka, bohater musi uwolnić wszystkich istotnych członków gangu i świty prezydenckiej, a każdy z nich przetrzymywany jest w swoim własnym, wirtualnym piekle. Zwiedzamy zatem traumatyczne wspomnienia Bena Kinga z czasów pierwszej części gry, ratujemy Shaundi i Shaundi (długa historia...) z objęć swojego psychopatycznego chłopaka Veteran Childa, czy też pomagamy Pierce'owi w opanowaniu marketingowej katastrofy.

„Rozgrywka płynnie przechodzi pomiędzy przygodami w rzeczywistości oraz w symulacji, którą stopniowo zaczynamy opanowywać.”

Gdzie się pcha z kapiszonem na robota?

Każdy uwolniony towarzysz dołącza do załogi statku. W dowolnej chwili możemy ich odwiedzić poza symulacją, pogadać, pożartować i - jak przystało na prawdziwą space operę - uprawiać seks. Dodatkowym uzupełnieniem obrazu kosmicznej epopei jest wspomniana wcześniej postać Kietha Davida, który w rzeczywistości podkładał głos pod postać Davida Andersona w Mass Effect.

Po zebraniu całego zespołu, pomagamy każdemu z osobna opanować mistrzowsko „Symulację 31”, by przypuścić ostateczny atak na Zinyaka. Swoiste misje lojalnościowe również są kompletnie absurdalne i często potrafią rozbawić do łez. Do samego końca ostatnia przygoda Third Street Saints potrafi pozytywnie zaskoczyć. To świetny pastisz nie tylko fantastyczno-naukowych filmów, ale i gier, które autorzy bez litości bombardują.

Już pierwsze minuty parodiują taktyczne gry z serii Toma Clancy'ego, by potem przypomnieć o takich hitach jak Space Invaders czy leciwe beat'em up sidescrollery. Wirtualna rzeczywistość Steelport puszcza oko fanom „Matriksa”, a plakaty przypominają o klasycznym filmie o obcych - „Oni żyją”. Tutaj możemy spodziewać się wszystkiego.

Zabawa w „piaskownicy”, którą bez wątpienia jest „Symulacja 31”, nie wydaje się monotonna, ponieważ mnogie aktywności znane z poprzednich części poszerzono o całkiem sporo nowych zabaw i minigier. Dodatkowo, nie mamy poczucia, że wykonujemy coś kompletnie niezwiązanego z głównym wątkiem, gdyż członkowie załogi zlecają nam misje poboczne, polegające na wykonywaniu powyższych zadań. Następnie nagradzają nas różnymi bonusami.

Fragmenty gry z komentarzem Mateusza. Przypominamy, Mateusz to nie Łukasz.Zobacz na YouTube

Występują również dodatkowe misje dla dwóch graczy, gdzie możemy wraz z żywym towarzyszem krzyżować plany wielkiego i złego Imperatora. Saints Row 4 nie pozwala się nudzić i zajmuje całkiem sporo czasu - wykonanie głównego wątku i połowy misji dodatkowych może zająć ponad 20 godzin. Na pozostałe zadania i wyzwania warto zarezerwować drugie tyle.

Ze strony technicznej pojawiły się standardowe błędy, które również poprzednio były nie do uniknięcia. Czasami ważny guzik do wciśnięcia nie działa, a postacie fabularne potrafią utknąć w teksturze na dobre. Zmusza to do wczytania ostatniego punktu zapisu, ale to w zasadzie jedyny błąd, który faktycznie może przeszkadzać w odbiorze całości.

Saints Row 4 wydaje się wielkim ukłonem w stronę społeczności graczy, co zresztą potwierdzają napisy końcowe. Studiu Volition udało się zakończyć serię potężnym rozwinięciem żartu z poprzedniej części. Zobaczyliśmy gangsterów w kosmosie, którzy nadal potrafią kopać tyłki w wielkim stylu... i tańczą równie wyśmienicie!

8 / 10

Zobacz także