Skip to main content

Serial Fallout okiem fana. Świetna ekranizacja gier, ale tych od Bethesdy

Na przekór oczekiwaniom.

Opinia | Bethesdo i Amazonie, aleście mi zaimponowali! Tak w kilku słowach mógłbym podsumować swoje wrażenia po zaliczeniu ciurkiem całego sezonu serialu „Fallout”. Oczywiście i tak mam kilka uwag, bo - jak na starego fana przystało - znalazłem parę rzeczy, do których muszę się przyczepić. Jak więc wypada nowa produkcja dostępna na platformie Prime Video?

Odpowiadając na pytanie powyżej - wypada znakomicie. Jednak na wstępie należy wyraźnie podkreślić, że serial to w pierwszej kolejności ekranowa wersja Falloutów od Bethesdy, a nie od zespołów Interplay i Black Isle. Tym samym najbardziej kręcić nosami będą gracze, dla których postapokaliptyczna seria skończyła się na Fallout Tactics w 2001. Widać to w ogólnej stylistyce, projektach kostiumów i rekwizytów oraz - a może i przede wszystkim - w bardzo lekkim klimacie.

Jajcarska laurka

Zwłaszcza ostatni z wymienionych punktów rzuca się w oczy, ponieważ produkcja Amazonu to w istocie przygodowa komedia akcji wzbogacona o groteskową przemoc, przez co nawet bardziej podniosłe momenty wypadają mało poważnie. Brak tu też znanego ze starszych gier (a nawet Fallouta 3) poczucia beznadziei, które skłoniłyby do przemyśleń na temat zasadności rozbudowy nuklearnych arsenałów światowych mocarstw.

Smaczki aż wylewają się z ekranu, ale nie sprawiają wrażenia taniego fanserwisu.

Zapomnijcie o zdesperowanych mieszkańcach pustkowi - w serialu przypominają oni raczej NPC z Fallout 76, a więc są karykaturalni, ekscentryczni i nie wzbudzają współczucia ani politowania. Podczas seansu co chwilę parskałem śmiechem, a po kilku scenach musiałem zwyczajnie wstać i „rozchodzić” pomysły scenarzystów. Mroku natomiast, wbrew obawom, wcale mi w produkcji nie brakowało. Całość jest po prostu spójna i to działa.

Warto przy okazji wspomnieć, że efekty gore są bardzo obrazowe. Podobnie jak w grach nie brzydzą ze względu na swoją kreskówkowość oraz przerysowanie, więc raczej nikt się nie wzdrygnie na widok „krypciary” z widelcem w oku, lub gdy operator zrobi zbliżenie na stopę zmiażdżoną przez pancerz wspomagany. Humor odpowiada temu, co znamy z gier, a zatem nie liczcie na wysublimowane dowcipy czy inteligenckie żarty. Czasami jednak pomysły showrunnerów sprawiały, że w niedowierzaniu złapałem się za głowę.

Co bezwarunkowo przypadnie do gustu fanom, to wszędobylskie smaczki i nawiązania do gier. Niemal w każdej scenie znajdziemy coś znajomego, co żywcem zostało przeniesione z produkcji Bethesdy - od broni i kostiumów po małe rekwizyty pokroju inhalatorów z odlotem czy tabliczek porozwieszanych na ścianach. Jest nawet zabójstwo za pomocą nogi lalki wystrzelonej ze śmieciomiotu. Ponadto jestem niemal pewien, że w każdym odcinku poukrywano figurki Vault Boya.

Scenografia robi wrażenie i paradoksalnie trochę szkoda, że niektóre lokacje znalazły się już teraz w serialu - zmniejsza to szansę na ich wykorzystanie w przyszłych grach, gdzie może mogłyby zostać lepiej wyeksponowane. Ponadto niemal każdy kadr pokazuje coś znajomego - stację Red Rocket, reklamy Nuka Coli, latacze na horyzoncie... Całość domyka świetna muzyka rodem z Galaxy News Radio, której jest jednak... odrobinę za dużo, co ponownie dowodzi inspiracji odsłonami od Bethesdy, a nie najstarszymi grami w serii.

Cieniste Piaski, Enklawa i najlepsze psisko

Przed premierą miałem pewne obawy o zgodność serialu z kanonem gier, a teraz już wiem, że scenarzyści wybrnęli z jednych opałów, aby od razu wpakować się w drugie. Początkowo martwiący był pewien bilbord, który informował o bibliotece w Cienistych Piaskach, co gryzło się z faktem, że osada ta powstała już po Wielkiej Wojnie. Na szczęście okazało się, że ten i kilka innych bilbordów nawiązujących do pierwszej stolicy RNK powstało już po wojnie i są dziełem mieszkańców osady.

Nie do końca zgadza się za to chronologia wydarzeń, która odbiega nieco od tego, co znamy z gier. Wygląda na to, że Republika Nowej Kalifornii świetnie prosperowała już 4 lata po zniszczeniu Cienistych Piasków, a ponadto żaden NPC w Fallout New Vegas nawet nie zająknął się na temat tak ważnego wydarzenia, jak wysadzenie stolicy RNK przy pomocy atomówki. Czy oznacza to, że gra Obsidianu właśnie przestała być kanoniczna...? Raczej nie, ale przydadzą się dodatkowe wyjaśnienia.

Kolejnym spornym elementem była obecność Enlawy, która w czasie akcji serialu (9 lat po wydarzeniach znanych z Fallout 4) nie powinna już istnieć. Cóż, Enklawa rzeczywiście przetrwała, ale w stopniu jak najbardziej zgodnym ze stanem organizacji po zakończeniu dodatku Broken Steel do Fallouta 3, więc wszystko się zgadza. Nie liczcie jednak na zbyt wiele - co prawda pojawia się wiele frakcji znanych z gier, ale poza Bractwem Stali dostały one bardzo mało czasu antenowego i są raczej ciekawostką.

A skoro przy okazji Bractwa Stali jesteśmy, to showrunnerzy wprowadzili pewne zmiany, które niekoniecznie spodobają się purystom, ale moim skromnym zdaniem wypadają znakomicie. Zapuszkowani wojacy nadal nie są jednoznacznie źli lub dobrzy (choć nowa dewiza nakazuje im pomagać mieszkańcom pustkowi), a także dalej interesują się głównie pozyskiwaniem i ukrywaniem przed innymi przedwojennych technologii. Co więcej, w serialu nabrali też cech organizacji religijnej.

Niektórzy narzekają na efekty w scenach z mutantami, ale jakoś pasują mi one do bardziej komediowego klimatu.

Objawia się to w rytuałach pokroju naznaczania giermków, co jednak pasuje do organizacji używającej tytułów „rycerz” i „paladyn”. Trudno mówić tu o wyznawaniu jakiegoś bóstwa, raczej jesteśmy świadkami duchowych, ale generalnie świeckich obrządków i tradycji, które w ciekawy sposób wzbogacają Bractwo Stali. Chętnie zobaczyłbym więcej w kolejnej grze z serii, choć zrozumiem też ewentualne narzekania najwierniejszych fanów.

Muszę za to pochwalić to, jak na ekran przeniesiono psa Ochłapa, który jest dokładnie taki, jaki być powinien i zdecydowanie bliżej mu do tego, co znamy z Fallouta 1 i 2. Dogmeat przede wszystkim jest po prostu kolejnym psem o tym przydomku, a do tego robi, co chce i chodzi, gdzie i z kim chce. Psisko jest niebywale rezolutne i energiczne, ale świetnie wytresowane, co pewnie docenicie, jeśli sami trenujecie psy.

O historii i zbędnej odpowiedzi

Prawdę mówiąc, główna oś fabularna i jej finał nie zaskoczą nikogo kto ukończył któregokolwiek Fallouta od Bethesdy, ponieważ ponownie mamy do czynienia z wariacją opowieści o wyjściu z krypty w poszukiwaniu członka rodziny. Najważniejsza jest jednak droga i to, co dzieje się pomiędzy pierwszą a ostatnią sceną, a tu nie mam powodów do narzekań.

Zobacz na YouTube

Akcja co rusz skacze pomiędzy pochodzącą z krypty 33 Lucy (Ella Purnell), giermkiem Bractwa Stali Maximusem (Aaron Moten) oraz Cooperem Howardem (Walton Goggins), który jest ghulem i łowcą nagród. Wszyscy mają swoje powody, by odnaleźć pewnego człowieka (dokładniej jego głowę), a ich ścieżki często się przeplatają. Dzięki temu na ekranie co chwilę dzieje się coś nowego i trudno narzekać na znużenie. Jednocześnie scenariusz jest dość prosty, więc nie powinniśmy pogubić się w ciągu wydarzeń.

Co prawda bardzo często pojawiać się będą ciekawe retrospekcje sprzed Wielkiej Wojny, a do tego w serialu toczy się osobna oś fabularna związana z kryptą 33, ale nie odczułem, aby wątki te odciągały mnie od głównej historii. Wszystko jest czytelne i zrozumiałe, a tempo akcji tylko zyskało na takim zabiegu. Co do fabuły mam w zasadzie tylko jeden poważny zarzut, ale niezwiązany z samym serialem.

Produkcja Amazonu (która, nawiasem mówiąc, jest kanoniczna) odpowiada na jedno z najważniejszych pytań zadawanych sobie przez fanów Fallouta od narodzin serii w 1997 roku - kto pierwszy zrzucił atomówki. Gry celowo unikały jednoznacznego wskazywania palcem na winnego Wielkiej Wojny, a więc i nuklearnej apokalipsy, natomiast w serialu wszystko podane zostało na tacy.

Temat początku Wielkiej Wojny jednak można było przemilczeć...

Co prawda osoby zgłębiające lore tego świata pewnie i tak znają odpowiedź na pytanie, kto pierwszy zrzucił bomby, a w grach znaleźć można było wiele wskazówek, jednak podanie jasnej odpowiedzi kończy pewną erę i trochę mnie zasmuciło, prawdę mówiąc. Ponadto nie uważam, by fabuła serialu cokolwiek na tym zyskała lub by w ogóle potrzebowała tego typu rewelacji, ale najwyraźniej trzymający pieczę nad projektem Todd Howard nie miał nic przeciwko.

To podobało się czy nie?

Odpowiedź na wspomniane pytanie jest zgodna z tym, co i tak wiedzą już najwierniejsi fani, więc nie uznam tego za wadę. Serial jest za to śliczną laurką dla graczy, a także broni się jako niezależna produkcja, którą nawet moja mama obejrzała ciurkiem w jeden dzień i nie mogła się oderwać, choć z grami ma niewiele wspólnego - kojarzy tylko Vault Boya, bo widziała kiedyś, jak gram.

Pominę już drobiazgi pokroju broni energetycznych, które na ekranie było widać kilka razy, ale ani razu z nich nie wystrzelono, czy drobne nieścisłości jak używanie nazwy „owoc ora” przez mieszkańców krypt, którzy nadal powinni mówić „pomidor”. Całość wypadła po prostu rewelacyjnie i zwyczajnie mam ochotę na więcej. Jako stary fan mogę jedynie polecić serial „Fallout” i to nawet tym, którzy w gry nie grali.

Nie mogę już doczekać się drugiego sezonu, zwłaszcza że pod koniec pierwszego twórcy jednoznacznie zapowiedzieli, dokąd przeniesie się akcja. Powiem tylko, że fani Fallout New Vegas będą zadowoleni, bo ewidentnie tam zaprowadzi nas fabuła. Może też sukces serialu przełoży się na większy budżet, co się przyda, bo mimo wszystko miło byłoby zobaczyć walkę na karabiny plazmowe.

Zobacz także