Skip to main content

Shadow of the Beast - Recenzja

Niewykorzystany potencjał.

Remake oferujący odmienną niż oryginał z Amigi rozgrywkę. Potrafi zainteresować, lecz okazuje się zbyt krótki.

Największym minusem Shadow of the Beast jest fakt, że twórcy zamiast zaoferować dłuższą rozgrywkę, po prostu ograniczyli dostęp do kilku elementów, by skłonić nas do ponownego przechodzenia tych samych etapów. Po finale nie chce się już jednak wracać do gry.

Opowieść z klasyka z roku 1989 została przeniesiona do współczesnego wydania. Aarbron to porwany za młodu człowiek, zmieniony przez mrocznego władcę w Bestię przepełnioną duszami potępionych. Morderczy sługa zrywa się ze smyczy i rozpoczyna podróż w poszukiwaniu złego Maletotha w imię zemsty i odwrócenia klątwy.

W Shadow of the Beast świat przemierzamy wędrując w lewo bądź prawo, jak w dwuwymiarowych platformówkach. Zwiedzamy kolorowe, surrealistyczne krainy, zatrzymując się co krok, by odeprzeć ataki wrogich zastępów, które atakują z dwóch stron jednocześnie. Platformowe elementy sprowadzono do minimum i skupiono się na krwawych starciach.

Aarbron to maszyna do zabijania, więc obserwowanie go „w pracy” to czysta przyjemność. Animacje przejść między atakami i rozlewające się kałuże krwi to spektakl szybko zmieniający przygodę w festiwal pastowania podłogi posoką.

Zobacz na YouTube

Sednem rozgrywki jest walka, a dokładniej rzecz ujmując - rytmiczne wciskanie przycisków ataku, bloku i parowania w taki sposób, by jednym ciosem powalać przeciwników. Z opisu może wydawać się to proste, lecz już pierwsze potyczki po prologu są wymagające.

Umiejętne przeskakiwanie między wrogami, turlanie się, ogłuszanie bez przyjmowania ciosów jest nagradzane. Każda walka jest podsumowywana odpowiednimi medalami. Po ukończeniu całego etapu suma odznaczeń zmienia się w walutę, za którą możemy odblokować nowe talenty lub zwiększyć - na przykład - liczbę punktów zdrowia.

System medali jest kwintesencją Shadow of the Beast i największą motywacją do doskonalenia umiejętności. Wystarczy przyjąć kilka ciosów, by punktacja wyraźnie zmalała, oferując nam tylko brązowe odznaczenie.

Za zebrane punkty odblokowujemy również kilka miłych niespodzianek, jak chociażby oryginalną ścieżkę dźwiękową, dziesiątki obrazków koncepcyjnych, a nawet sam oryginał z 1989 roku z Amigi w formie emulowanej. Twórcy zdają sobie sprawę, że klasyczna gra była szalenie trudna i za dodatkowe punkty pozwala na zdobycie nieskończonej liczby żyć.

Poza smyczą zaleca się kaganiec i obcięcie pazurków

Przeglądanie oferowanych nagród zapala pierwszą iskrę niepewności. Wśród możliwych do odblokowania opcji jest poznanie obcych języków, które słyszymy w przerywnikach. Domyślnie Bestia nie rozumie innych postaci, a my widzimy dziwne znaczki zamiast napisów. Twórcy zachęcają więc do ponownego przejścia gry, by poznać sedno fabularne.

Podobnie jest ze znajdowanymi przedmiotami, które odblokowują karty historii podsumowującej wydarzenia na ekranie. Cała opowieść jest celowo poszatkowana, by skłonić do powtarzania przygody.

Nie byłoby to nic złego, gdyby nie fakt, że zabawa kończy się po trzech godzinach, a finał nie satysfakcjonuje. Kolorowa stylistyka już po kilku etapach zostaje zastąpiona mniej zróżnicowaną, mroczną scenerią, którą urozmaicają jedynie potyczki z bossami. Tych niestety też jest jak na lekarstwo.

Garść etapów skupia się na elementach platformowych, które nie należą do najlepszych. Trudno wyczuć ruchy bohatera, w efekcie skakanie nad przepaściami oraz bieganie po platformach na czas to najmniej przyjemne segmenty gry.

Blok jest kluczowy. To punkt wyjścia do kontrataku.

Końcowe sceny nie skłaniają do ponownego przejścia, a odblokowanie języków i próba poznania drugiego dna opowieści sprowadza się do zawodu. W zaszyfrowanych dialogach wcale nie kryje się zbyt wiele i czujemy się oszukani, bo mamy do czynienia z próbą sztucznego przedłużenia rozgrywki.

Oryginalne Shadow of the Beast doczekało się kontynuacji, więc remake mógł być kompilacją trzech części, które łącznie z pewnością stanowiłyby satysfakcjonującą i długą przygodę, a nie trzygodzinną rozgrzewkę wydłużaną przez pocięcie nijakiej fabuły.

Miłośnicy bicia rekordów i polepszania wyników rytmicznych walk będą przez moment dobrze się bawić przy Shadow of the Beast. Osoby liczące na odkrycie historii fantastycznego świata i tajemnic bohatera czeka jedynie rozczarowanie. Pod kałużą krwi nie kryje się nic szczególnego.

6 / 10

Zobacz także