Skyrim: Dragonborn - Recenzja
Mocny krzyk przeszłości, wspaniały dodatek i wzór do naśladowania dla wszystkich wydawców.
W obliczu banalnych, drogich i odtwórczych DLC obecnych czasów, Dragonborn jest niczym krzyk z przeszłości. Otwiera przed miłośnikami Skyrima wrota do wspaniałej i długiej przygody, która uzmysłowiła mi, jak bardzo tęsknię za takimi dodatkami.
Minął rok odkąd zakończyłem swą podróż w skutej lodem prowincji Skyrim. Serce nieraz ciągnęło ku nieodkrytym jeszcze jaskiniom, a wieczorne szmery w domu niemal wydawały się głosem Nocnej Matki, lecz z każdym miesiącem odgłosy milkły, a serce skierowało uczucia gdzie indziej.
Nagle budzę się w swej kryjówce w Pękninie - wystawnej chałupie, nie pamiętam już jak zdobytej. Rozglądam się chwilę, zerkam do ekwipunku. Wszystko po staremu. Wychodzę na zewnątrz, by odetchnąć świeżym, mroźnym, złodziejskim powietrzem. Nie dalej jak sto kroków ode mnie dostrzegam biegnącą w mą stronę postać. Nieznajomy zbliża się i pyta, czy jestem Smoczym Dziecięciem. Potwierdzam. Chwilę potem w środku Pękniny rozpętuje się piekło.
Mam problem z właściwym władaniem sztyletami, gubię się w zapomnianych arkanach, menu i przyciskach. Nacieram na wroga na oślep, przecinam ostrzem to powietrze, to bebechy. Wreszcie kultysta pada, a ja znajduję przy nim list. Za napadem stoi postać imieniem Miraak. Przenoszę się więc w okolice Wichrowego Tronu i wsiadam na łódź do Solstheim. Wyspy leżącej na Morzu Duchów, na granicy Morrowind i Skyrim. Tu powinienem odnaleźć nikczemnego zleceniodawcę.
Dopłynąwszy na miejsce szybko zdaję sobie sprawę, że w powietrzu unosi się jakaś niepewność i tajemnica. Życie na pokrytej popiołem i śniegiem wyspie zdaje się być nie do zniesienia. Nikt nie chce powiedzieć choć słowa na temat Miraaka. Napotkani rozmówcy - przyjazne, choć niespokojne mroczny elfy - słyszeli o nim, ale nie potrafią sobie przypomnieć gdzie. Ślady prowadzą do rozłożonej w górach osady nordów.
„Każda wiedza ma swoją cenę” - poucza nas deadryczny książę Hermaeus Mora. Dragonborn to skarbnica wiedzy i przyjemności, warta każdej złotówki. Rozszerzenie oferuje więcej, niż można sobie wyobrazić. To nie tylko obszerny teren wyspy, ze zróżnicowaną topografią, roślinnością, kopalnią, ruinami i podziemiami, ale i druga, zamieszkana przez Morę rzeczywistość - Apokryf, do którego dostajemy się poprzez czarne księgi.
W trakcie trwającego kilka godzin wątku głównego przemierzamy Solstheim i wspomniany Apokryf. To wspaniałe widzieć jak projektanci z Bethesdy realizują interesujące, artystyczne wizje, inspirowane prozą Lovecrafta. Przedstawiona kraina rozpościera przed nami szeroko swe ramiona i zachęca do zgłębiania wszystkich cudów, a jednocześnie przeraża obrzydliwością zamieszkałych tu istot.
Nawet nie wiem, w którym momencie, ale tradycyjnie już zboczyłem z głównego traktu, by zająć się zadaniami pobocznymi i nie mniej ciekawymi od głównej historii problemami mieszkańców. Pasjonaci RPG-ów od Bethesdy nie będą narzekać, odnajdując wiele ciekawych questów, intryg i problemów, które możemy rozwiązać. Z paroma fajnymi odniesieniami do tego, co dzieje się w Skyrim oraz do odległej przeszłości. Dla jednych będzie to podróż sentymentalna; inni będą zaś mogli poznać nieco z bogatej historii Tamriel. Dodatek zapewnia spokojnie ponad dwadzieścia godzin zabawy.
Brakuje jedynie wisienki na torcie. Nie pierwszy raz w scenariuszu autorów The Elder Scrolls próżno szukać głębszej refleksji, a pewna intrygująca zbieżność między naszym bohaterem a Miraakiem mogła stać się świetnym polem do dwuznacznej interpretacji cytowanych powyżej słów deadrycznego księcia.
Niestety, dodatek cechują znane z pełnej wersji błędy techniczne, a miejscami miałem wrażenie, że jest ich nawet więcej niż w oryginale. Dwie postacie siedzące na jednym siedzisku, wrogowie przesuwani niczym figurki na szachownicy czy przeskakujące lub urywające się błędy w opcjach dialogowych - nie przeszkadzają w grze, ale wszystko to bierzemy w posag, decydując się na Dragonborna.
W zamian otrzymujemy jednak fantastyczną ucztę, która jest pozycją niemalże obowiązkową dla każdego miłośnika smoczej opowieści. Pozwala ponownie cieszyć się potęgą naszego bohatera, a Solhstheim umiejętnie, choć nieprzesadnie kontrastuje z tym wszystkim, co znamy z niezapomnianego Skyrima. Polecam!