Splatoon 2 - Recenzja
Świetny i bezpieczny sequel.
Splatoon 2 to przyjemna zabawa niezależnie od tego, co akurat robimy. Nawet w sieciowym trybie rankingowym - gdzie spotykają się szukający większego wyzwania gracze - nie czujemy żadnej presji czy frustracji. Obyło się bez większych zmian w stosunku do oryginału, lecz to absolutnie nie przeszkadza. Tym bardziej że pierwsza część dostępna jest tylko na starszej konsoli Nintendo.
Podstawą zabawy pozostaje strzelanie kolorowym tuszem czy też farbą. Malujemy dzięki temu otoczenie i zadajemy obrażenia przeciwnikom. Im więcej naszej barwy dookoła, tym lepiej. Na pierwszym planie stoi tryb wieloosobowy, ale nie zabrakło kampanii dla jednego gracza, której nie potraktowano po macoszemu. W sumie spędzamy około dziesięciu godzin w ponad dwudziestu lokacjach, walcząc ze złymi Octarianami i starając się odzyskać skradzione elektryczne rybki.
Kampania to sprytne połączenie strzelania kolorowym tuszem z wieloma elementami platformowymi, które odgrywają tu o wiele większą rolę niż podczas sieciowej rywalizacji. Na początku gra uczy nas podstaw, a później w każdym niemal etapie przedstawia nową mechanikę czy ciekawy pomysł związany z pokonywaniem przeszkód. Misje nie są dzięki temu powtarzalne.
Umykamy więc przed wzrokiem snajpera, przesuwamy elementy otoczenia, malujemy przezroczyste podłoże, wykorzystujemy wrogie roboty, a przy okazji cały czas rozglądamy się za różnymi znajdźkami. Różnorodność zabawy zawdzięczamy też arsenałowi - na wielu planszach bohaterowie przydzielana jest konkretna broń, co wpływa na styl rozgrywki, a przy okazji urozmaica grę.
Powracają znane z oryginału walki z bossami, z którymi ścieramy się na arenie. Sposób na pokonanie każdego jest inny, choć w teorii nigdy nie jest trudno - zawsze wiemy, co konkretnie musimy zrobić. Jeżeli zadbamy o odpowiednio dokładne malowanie podłogi naszym kolorem, większość potyczek nie sprawi większego problemu.
Na pochwałę zasługują z pewnością lepsze niż w pierwszej części lokacje startowe - pięć stref, „hubów”, z których przechodzimy do konkretnych misji. Trafiając do nowej strefy musimy odkryć przejścia prowadzące do etapów, co samo w sobie jest zawsze interesującym wyzwaniem.
Kampania jest ciekawsza, większa i bardziej różnorodna niż w pierwszym Splatoon, dlatego bez dwóch zdań warto dać jej szansę, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by od razu wskoczyć na areny sieciowych potyczek i stanąć - jako członek czteroosobowego zespołu - naprzeciwko innych graczy.
Podstawowy tryb, będący jedynym dostępnym poza rywalizacją rankingową, to znany z pierwowzoru Turf War, czyli walka na kolory. Cel jest jeden - pokrycie większej części mapy swoim tuszem. Likwidowanie wrogów też jest punktowane, ale nie wymagane. Możemy skupić się wyłącznie na „malowaniu”, choć oczywiście eliminowanie oponentów spowalnia ich postępy, co działa na naszą korzyść.
Poruszanie się, malowanie i strzelanie jest intuicyjne, proste i płynne - dzięki stałym 60 klatkom na sekundę. Jednym przyciskiem zmieniamy formę, by przemieszczać się w tuszu niczym mała kałamarnica, jednocześnie uzupełniając zapas „amunicji”. Pokrywanie planszy naszym kolorem jest więc istotne także dlatego, że po własnej farbie przemieszczamy się sprawniej i szybciej.
Wśród dziesięciu map znalazły się dwie z pierwszej odsłony - na szczęście te z najlepszych. Wszystkie nowe lokacje w trybie multiplayer oferują kilka ścieżek do punktu centralnego, a także różne wzniesienia, na których można zająć na chwilę dogodne pozycje. Ogólnie można odnieść wrażenie, że twórcy mocniej postawili na wertykalność, dzięki czemu jest nieco ciekawiej.
Podczas zabawy wykorzystujemy jeden z kilkunastu rodzajów broni podzielonych na kilka kategorii. Malowanie i chlapanie na wrogów tuszem z pędzla mocno różni się od gry z paintballowymi pistoletami maszynowymi czy minigunem, a więc mamy do czynienia z różnymi stylami gry do wyboru.
Twórcy dodali kilka nowych zabawek, ale zmodyfikowali też działanie tych znanych z pierwszego Splatoon. Przykładowo, naładowany strzał snajperskiego karabinu możemy na chwilę „zatrzymać”, przepłynąć kawałek i nadal dysponować pełną mocą po wynurzeniu. Wałki do malowania otrzymały natomiast dodatkowy rodzaj wyrzucania tuszu - barwnik leci dalej i w linii prostej, jeżeli wciśniemy strzał podczas skoku.
W miarę rozgrywania kolejnych meczów zdobywamy punkty doświadczenia i pieniądze. Awansując kupujemy nowe elementy ubioru - koszulki, buty, nakrycia głowy. Do każdej części garderoby przypisana jest jakaś umiejętność, poprawiająca naszą wydajność na polu bitwy. Ponadto, jeżeli używamy ubrań przez dłuższy czas, zyskują one kolejne bonusy wzmacniające naszą postać.
Z czasem orientujemy się, że różne zdolności gorzej lub lepiej pasują do konkretnych broni i trybów, więc nie ograniczamy się tylko do jednego stroju. Zawsze mamy powód, by kupić kolejną kurtkę czy czapkę - tym bardziej że wszystko wygląda w Splatoon 2 niezwykle stylowo, a ubieranie Inklinga to przyjemność sama w sobie.
Po osiągnięciu 10 poziomu odblokowujemy mecze rankingowe. Dopiero tutaj otrzymujemy trzy zupełnie nowe tryby rozgrywki, wymagające już czegoś więcej, niż tylko chlapania farbą dookoła. Przejmujemy kontrolę nad ruchomą wieżą, przechwytujemy artefakt lub zamalowujemy konkretny wycinek mapy. Zgranie drużyny jest tu bardziej istotne niż w Turf War, ale satysfakcja w wygranej jakby nieco większa.
Niestety nie jest perfekcyjnie, ponieważ Nintendo kontynuuje tradycję podejmowania dziwnych i niezrozumiałych decyzji. Powraca więc rotacja map, co oznacza, że w danej „turze” w konkretnym trybie dostępne są tylko dwie lokacje. Każda tura trwa dwie godziny, czyli na szczęście o dwie godziny krócej niż w oryginale.
Ograniczono też dostęp do świetnego trybu kooperacyjnego. Razem z innymi odpieramy ataki zmutowanych stworów morskich, przy okazji zbierając złote jajka z pokonywanych bossów. To wspaniała odskocznia od tradycyjnego multiplayera, ale z jakiegoś powodu od czasu do czasu po prostu nieaktywna. Przerwy w działaniu trybu trwają czasem pół doby, czasem ponad dzień. Jedyną szansą na grę w co-opie jest wtedy posadzenie obok siebie czterech posiadaczy Switcha, ponieważ okresy nieaktywności nie dotyczą współpracy lokalnej.
Zarządzanie arsenałem też mogłoby być trochę lepsze. O ile można zrozumieć brak możliwości zmiany broni podczas rundy, gdyż każda trwa niecałe trzy minuty, to już uciążliwa okazuje się konieczność zupełnego opuszczenia matchmakingu, żeby wybrać inne wyposażenie. Chodzi o zwykłą wygodę użytkowania gry.
Dziwi też brak zwykłego czatu głosowego, który dostępny jest tylko za pośrednictwem specjalnej aplikacji na telefon. Na szczęście komunikacja głosowa nie jest szalenie istotna, a samo połączenie się i granie ze znajomymi jest tym razem łatwiejsze - wystarczy wybrać odpowiednią opcję w menu trybu sieciowego.
Splatoon 2 przykuwa do ekranu niczym lepka farba wrogiej drużyny, choć to raczej bezpieczny sequel. Biorąc jednak pod uwagę, że Wii U nie cieszyło się ogromną popularnością, można takie podejście twórców zrozumieć. Koniec końców otrzymujemy po prostu świetną, nietypową i sprawiającą mnóstwo frajdy strzelankę, którą można polecić każdemu posiadaczowi Switcha.