Spyro Reignated Trilogy rozkochało mnie w sobie, a później wbiło nóż w plecy
Zachęta, ale i przestroga.
Produkcje przeznaczone dla dzieci to arcyciekawe twory, przynajmniej w niektórych przypadkach. Tak, jak filmowy „Shrek” pełen jest gagów, które bawić mają nie tylko najmłodszych, ale i ich rodziców, tak liczne gry pod płaszczykiem przyjemnej rozgrywki skrywają niebagatelne wyzwanie. Jednym z moich ulubionych przykładów jest kultowa seria Spyro, której odświeżone wydanie potrafi nieźle dać w kość.
Przygody rezolutnego smoka towarzyszą graczom od długich lat, choć marka trafiała w międzyczasie z rąk do rąk i zaliczyła raczej więcej upadków niż wzlotów. Po licznych perturbacjach związanych z kryzysem tożsamości serii Activision postanowiło wreszcie dać zielone światło demweloperom z Toys For Bob, którzy wcześniej odpowiadali przede wszystkim za serię spin-offów Spyro spod szyldu Skylanders.
Smoczek dla każdego
Zespół o mało chwytliwej nazwie zabrał się za odrestaurowanie pierwszych trzech gier z serii i podszedł do zadania z wielką miłością i ogromnym szacunkiem. Spyro Reignited Trilogy odtwarza oryginalną trylogię bardzo wiernie, jednocześnie oferując prześliczną oprawę graficzną, która jako żywo przypomina najlepsze animacje studia Pixar. Efekty są imponujące - robią wrażenie na starych fanach, ale też podobają się najmłodszym graczom.
Przede wszystkim główny bohater - fioletowy smok Spyro - zyskał nowy design, który z jednej strony nie odbiega od pierwowzoru, a z drugiej dodaje mu masy charakteru i osobowości. Podkreślają to wyśmienite animacje - od ekspresyjnej mimiki po uroczy sposób, w jaki Spyro porusza się po równie udanych, barwnych lokacjach. Środowisko jest zresztą całkiem interaktywne, co objawia się choćby możliwością wypalenia trawy ognistymi wyziewami małego smoka.
Samo patrzenie na pociesznego gada sprawia przyjemność, a obcowanie z odświeżoną trylogią wywołuje masę pozytywnych i ciepłych uczuć. To jednak tylko wierzchołek góry lodowej, ponieważ poza oprawą dostajemy też masę świetnej zabawy. Jako że mamy do czynienia z pakietem trzech niekrótkich gier, to poziomów znajdziemy tu całe mnóstwo. Zwykłe zaliczenie wszystkich gier może zająć około 20 godzin, w trakcie których nie sposób się nudzić.
Kreatywność oryginalnych twórców z Insomniac Games sprawiła, że prawie każdy etap wygląda inaczej, a do tego oferuje zróżnicowane mechaniki oraz masę minigier - zwłaszcza w trzeciej odsłonie. Jednocześnie autorzy odświeżonej wersji zadbali o małe poprawki sterowania czy detekcji kolizji, dzięki czemu nawet te zadania, które w przeszłości bywały irytujące, stały się czystą przyjemnością.
Młodsze dzieci szybko łapią zasady zabawy i radzą sobie całkiem nieźle, czerpiąc przy tym masę frajdy. Aż łezka się w oku kręci, gdy widzimy, jak stare gry w nowej oprawie sprawdzają się w przypadku zupełnie nowego pokolenia graczy. Widać, że samo bieganie po kolorowym świecie i palenie smoczym ogniem elementów otoczenia, owiec czy zabawnych wrogów w zupełności wystarczy maluchom do szczęścia.
Spyro potrafi dać popalić
Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak, gdy młodsi pójdą spać. Seria Spyro to przede wszystkim wymagające platformówki 3D, których ukończenie na sto procent wymaga mnóstwa determinacji i naprawdę sprawnych palców. Ewidentnie poziom wyzwania dostosowano do potrzeb hardkorowych i przede wszystkim starszych graczy, a przeczesywanie poziomów w poszukiwaniu ukrytych klejnotów potrafi porządnie wciągnąć i przyprawić nas o kilka dodatkowych siwych włosów.
Co prawda Spyro nadal jest bardzo daleko pod względem poziomu trudności do serii Crash Bandicoot, która również doczekała się analogicznego odświeżenia, a nawet zupełnie nowej odsłony w starym stylu, ale i tak kilka etapów wymaga od nas sokolego wzroku, kociego refleksu i oślego uporu. I właśnie te momenty na nowo rozbudziły we mnie miłość do tej serii oraz dziecięcą radość z pokonywania trudności.
Co prawda oryginały zaliczyłem po kilka razy wiele lat temu, ale nigdy dotąd nie pokusiłem się o wymaksowanie każdego poziomu i znalezienie wszystkich sekretów. Powrót do gry w odświeżonej wersji z polskim dubbingiem był idealnym pretekstem do tego, by wreszcie zrobić to, z czym nie radziłem sobie za młodu. Zabrałem się więc za przeszukiwanie poziomów i kończenie naprawdę trudnych minigier na sto procent.
Z początku szło gładko, jak to zwykle bywa. Po prostu trzeba było przezwyciężyć niedowierzanie i zabrać się za wykonywanie pozornie niemożliwie długich skoków. Z czasem jednak coraz trudniej było znaleźć dobrze poukrywane klejnoty, z których wiele umieszczono w trudno dostępnych i nieoczywistych miejscach lub w niemal niezniszczalnych skrzyniach.
W pierwszej części Spyro nie brakowało na przykład skrzyń, które można było otworzyć jedynie po uprzednim rozpędzeniu się na specjalnych torach dających smokowi potężne przyspieszenie, a następnie uderzeniu w metalową skrzynię „z baranka”. O ile sama czynność nie jest przesadnie skomplikowana, o tyle niektóre trasy wymagają od nas rozpędzania się po zawiłych i ciasnych korytarzach, które potrafią rozciągać się na pół poziomu.
Czasami taki rozpęd trzeba też wykorzystać do precyzyjnego przeskoczenia niezwykle długiej rozpadliny, by trafić na jakąś oddaloną platformę, która początkowo sprawia wrażenie dekoracji umieszczonej poza mapą. Odnajdywanie nieoczywistych ścieżek i zapamiętywanie zakrętów na trasie sprintu nie jest proste, ale daje za to mnóstwo satysfakcji, gdy wreszcie wykonamy całą sekwencję perfekcyjnie.
Równie irytujące okazały się etapy polegające na szybowaniu i niszczeniu określonej liczby celów w rygorystycznym okienku czasowym. Model latania nie należy do najłatwiejszych, a limity czasowe są bardzo rygorystyczne, więc ukończenie tego typu etapów wiąże się z dokładnym planowaniem trasy przelotu, perfekcyjnym wykonywaniem karkołomnych manewrów oraz naprawdę wieloma powtórzeniami. No i trzeba mieć dobrą pamięć.
Im więcej nieudanych prób miałem za sobą, tym bardziej zaczynało mi się to podobać, a kolejne zastrzyki dopaminy po pomyślnym ukończeniu „latanych” poziomów sprawiły, że to obecnie jedna z moich ulubionych aktywności w grze. Generalnie bardzo trudno było mi oderwać się od pada i po zaliczeniu każdego poziomu na 100% od razu zabierałem się za kolejny - typowy syndrom „jeszcze jednego levelu”.
Niedoszlifowany diament
Niestety nie wiedziałem jeszcze, że gra wbije mi nóż w plecy, gdy tylko w pełni zawładnie moim sercem. Pierwszy cios pojawił się po pokonaniu ostatniego bossa pierwszej odsłony, gdy okazało się, że przez błąd programistów nie mogłem ukończyć ostatniego etapu na sto procent. Walkę poprzedza pewnego rodzaju minihub, gdzie po pokonaniu każdego poziomu możemy zebrać dodatkowe klejnoty ze skrzyń.
Problem polega na tym, że musimy zrobić to przed pokonaniem Gniesnośnego Gnorka, ponieważ w innym przypadku progres nie zostanie zaliczony, a osiągnięcie powiązane z zebraniem wszystkich klejnotów zostanie zablokowane do czasu ponownego ukończenia całej gry na sto procent. Nie muszę chyba tłumaczyć, jak bolesny był to cios i jak bardzo zniechęcił mnie do dalszego maskowania trylogii...?
Był to jednak dopiero początek kłopotów. Później okazało się, że podobnych glitchy jest znacznie więcej w drugiej i trzeciej części - czasami klejnoty potrafiły znaleźć się poza mapą, a innym razem nie dało się znaleźć jakiegoś jajka. Najgorzej wypada jednak odświeżone Spyro 3, w którym widać zdecydowanie niższą jakość produkcji oraz większą liczbę błędów uprzykrzających rozgrywkę i zdobycie wszystkich sekretów.
W najgorszym położeniu są de facto gracze PC, którzy grają w wyższej liczbie klatek na sekundę. Wygląda na to, że wiele animacji oraz mechanik nie działa prawidłowo, jeśli przekroczymy barierę 30 FPS, co skutkuje między innymi tym, że nie można wygrać walki z Yeti, ponieważ zadaje on ciosy zdecydowanie zbyt szybko. Na szczęście wiele problemów związanych z klatkażem nie dotyczy wersji konsolowych, które nawet na obecnej generacji działają zaledwie w 30 FPS.
Liczę, że po przejęciu Activision przez Microsoft Spyro Reignited Trilogy doczeka się kilku poprawek, a może i pełnoprawnej nextgenowej aktualizacji. Na razie nie mamy co do tego żadnych przesłanek, więc to tylko życzenia, ale byłby to miły ruch ze strony nowego właściciela marki. Mimo wszystko wrażenia z gry wyniosłem tak dobre, że gotów jestem wrócić do tego świata i zacząć zupełnie od początku, by tylko zdobyć brakujące klejnoty i raz jeszcze poczuć się jak dzieciak na feriach.