Skip to main content

Star Trek: Bridge Crew - Recenzja

Doskonała zabawa dla fanów.

Eurogamer.pl - Rekomendacja odznaka
Fantastyczne połączenie wirtualnej rzeczywistości z interakcją prawdziwych graczy. Pozycja obowiązkowa dla miłośników Star Treka.

Star Trek: Bridge Crew to zaskakująco udany eksperyment i wyjątkowo fascynujące doświadczenie wirtualnej rzeczywistości. To bodaj najlepsza obecnie na rynku gra sieciowa dla gogli VR, której żaden fan Star Treka nie może przegapić.

Miłe skojarzenia budzi już samo uruchomienie gry. Wkraczamy w wirtualny kosmos. Za oknami widzimy Ziemię, poruszające się okręty Federacji, a przed nami mrugające panele z opcjami rozgrywki. Zaczynamy od krótkiego szkolenia, które w prosty sposób wyjaśnia działanie poszczególnych stanowisk na mostku - kapitana, sternika, oficera taktycznego i inżyniera pokładowego. W trakcie zabawy wcielamy się w jedną z tych czterech ról.

Jak zawsze w przypadku VR, pierwsze minuty upływają pod znakiem zachwytu nad tym, co widzimy dookoła, lecz w przypadku Bridge Crew jest to doświadczenie zasługujące na dodatkowe uznanie. Raz, że czujemy, jakbyśmy naprawdę znajdowali się wewnątrz okrętu federacji; a po drugie - twórcy perfekcyjnie wykorzystali możliwości VR, byśmy w sposób maksymalnie intuicyjny zarządzali pokładowymi systemami.

By jednak w pełni poczuć tę sztuczną rzeczywistość, musimy posiadać dedykowane kontrolery - PlayStation Move czy Oculus Touch. Wówczas przejmujemy maksimum kontroli nad rękoma naszej postaci, tak jakbyśmy naprawdę siedzieli w fotelu i obsługiwali poszczególne panele, po prostu naciskając przyciski czy przesuwając kontrolki. Robi to fenomenalne wrażenie.

Przebywanie na mostku robi wrażenie

Jeśli wskoczymy na stanowisko sternika, naszym celem jest oczywiście sterowanie statkiem za pomocą prostego koła, naprowadzanie na cel w prędkości impulsowej oraz warp. Oficer taktyczny zajmuje się skanowaniem obiektów i obcych statków, uruchamia i wyłącza tarczę, a także namierza cele, strzela z fazera lub torped.

Inżynier zajmuje się przydzielaniem energii do trzech głównych systemów i zarządza ich naprawą. Dodatkowo każdy z nich ma dostęp do bocznego panelu, z którego wykonujemy teleportację oraz zakłócamy systemy wybranego obiektu w zasięgu radarów.

Kapitan jest osobą, która wydaje rozkazy, ale jego rola to także wyznaczanie aktualnych celów misji. Zasadniczo wszystko to wydaje się bardzo proste, zakres czynności jest niewielki, a możliwości poszczególnych ról zdają się banalne.

Uzbrojeni w wiedzę, rozpoczynamy kampanię dla jednego gracza. W tym trybie rozgrywamy na polecenie Federacji szereg misji, zasiadając na stanowisku kapitana w nowoczesnej jednostce USS Aegis. Pozostałe role przejmuje komputer, a my wydajemy rozkazy spoglądając na poszczególne osoby i wskazując na opcje z pojawiającego się menu wyboru. Na ten moment brakuje sterowania głosowego.

Po początkowej ekscytacji, kończąc drugą czy trzecią misję szybko nabieramy dystansu. Gra zaczyna nudzić, gdy musimy po raz kolejny uważnie zbliżyć się do obiektu, zeskanować go, odeprzeć ataki Klingonów lub piratów, a następnie teleportować kilka osób na nasz pokład. Nie pomaga sztuczna inteligencja kompanów, brakuje też ciekawych zwrotów fabularnych, wyboru opcji dialogowych czy jakiejkolwiek zachęty do włączenia kolejnej misji.

Wszystko w zasięgu ręki - można wczuć się w rolę

Z takim bagażem doświadczeń mamy ogromną ochotę wyłączyć grę, zapomnieć o niej, ponarzekać na wirtualną rzeczywistość i spokojnie wrócić do oglądania ulubionych epizodów Star Treka. Wszystko zmienia się, gdy z głównego panelu klikniemy niepozorny przycisk z napisem „Quick Match”.

Wskakujemy do pomieszczenia odpraw. Gra losowo przyporządkowuje nas do wolnego pokoju. Wokół stołu gromadzi się czterech prawdziwych graczy. Następuje miłe przywitanie i szybkie poznanie się, a później wybór roli na mostku. Nie ma czasu na zbyt długie pogaduchy, ale to chwila, kiedy atmosfera jest nieco luźniejsza. Osoba, która wybrała rolę kapitana, jest też decyzyjną, co do wyboru misji. Może to być scenariusz z trybu dla jednego gracza lub misja generowana losowo. Te ostatnie są trudniejsze, ale też najbardziej fascynujące.

Wszyscy gotowi, zatem rozpoczynamy przygodę! W trybie sieciowym nie możemy zmieniać roli. Skupiamy się więc na własnym stanowisku i musimy dokładnie wykonywać rozkazy kapitana. Niesamowite, jak błyskawicznie wtapiamy się w wydarzenia, a gracze wspólnie budują wyjątkową atmosferę.

Obowiązują niepisane i niezaprogramowane przez twórców ścisłe zasady, takie jak na pokładzie okrętu Federacji. Kapitan zwraca się do nas po imieniu lub po zajmowanym stanowisku, a my odpowiadamy „Yes, sir!” bądź „Aye aye, Captain!”. To tylko początek, bowiem w trakcie misji mamy więcej formalnych czynności. Każda rola, którą pełnimy na statku, wymaga od nas autentycznego zaangażowania, minimalnej wiedzy i skupienia.

Zobacz na YouTube

Rola kapitana jest przy tym najtrudniejsza i najważniejsza, dlatego utarło się, że wybiera ją najbardziej doświadczony gracz, choć bywa z tym różnie. Tylko taka osoba jest w stanie wykonać z załogą trudniejsze misje, a tych nie brakuje. Doświadczony i dobry kapitan może także zbudować całą narrację w danej misji, stając się kimś w rodzaju „mistrza gry”, znanego z tradycyjnych gier fabularnych. Jest narratorem opowieści, przewodnikiem w kosmosie. Jest to naprawdę świeże i niezapomniane przeżycie.

Choć trudno w to uwierzyć, wielu graczy potrafi idealnie wcielić się w rolę kapitana. Wydają rozkazy niczym Jean-Luc Picard, z chłodną precyzją. „Chief, po wyjściu z Warp, chcę, abyś dał maksymalną moc silnikom.” „Helm, wykorzystaj to. Musimy dotrzeć do celu szybko, zanim wykryją nas Klingoni.” „Taktyczny, nie podnoś osłon, torpedy nieuzbrojone. Jak tylko znajdziemy się w zasięgu, wykonaj skanowanie oznak życia.” „Dobra, panowie, lecimy po naszych ludzi”.

Oczywiście, trafiają się kapitanowie nieodpowiedzialni i gracze, którzy psują zabawę. W trakcie kilku dni intensywnych kosmicznych przygód, raz kapitanem został może dziesięcioletni chłopaczek z Teksasu. Wykonywaliśmy jego rozkazy jota w jotę, w końcu był dowódcą, aż do smutnego końca - zniszczenia okrętu przez Klingonów i przegranej misji. Nie zmienia to faktu, że w chwili obecnej - być może ze względu na niszową jeszcze popularność tytułu - zdecydowana większość graczy to osoby starsze, które wchodzą do gry, by dobrze się bawić i autentycznie wcielić w wybrane role.

Spełnienie marzeń fanów Star Treka

Szybko też zauważamy, że w trybie sieciowym każda misja jest inna, każda może się inaczej potoczyć, ze względu na odgrywane role i czynnik ludzki. Owszem, schematy są podobne (dotrzyj, zeskanuj, walcz, teleportuj), ale akcja może wymknąć się spod kontroli, gdy nieokrzesany taktyk wykona w trakcie ataku wroga skanowanie pełne, zamiast precyzyjnego, albo gdy sternik wciąż nie potrafi lekko podążać za celem. Kapitan zarządza wówczas ucieczką w warp, naprawę systemów i decyduje o ponownej próbie walki. W ten sposób odkrywamy w grze dawkę świetnie zaprojektowanej symulacji - mocną bazę pod dalsze rozwijanie i udoskonalanie.

Gra nie jest wolna od wad, ale wszystko wskazuje na to, że to dopiero początek przygody. Twórcy aktualizują produkt, a jeśli tytuł zdobędzie większą popularność, z pewnością zaproponują dalsze usprawnienia, dodatkowe misje i rozbudowane opcje. Z drugiej strony, mamy tu dbałość o detale, perfekcyjnie przygotowany system sterowania i ogromny potencjał na przyszłość.

Tak czy inaczej, już teraz Star Trek: Bridge Crew to fantastyczna propozycja dla miłośników Star Treka i posiadaczy gogli wirtualnych rzeczywistości. Jasne, jest to tytuł gameplayowo bardzo prosty, posiadający szereg uproszczeń i schematów, ale jego siłą jest niewiarygodna, niespotykana nigdzie indziej atmosfera współpracy i kosmicznej przygody. A przede wszystkim fenomenalne wykorzystanie wirtualnej rzeczywistości w połączeniu z interakcją prawdziwych ludzi. Bridge Crew to po prostu świetna zabawa.

Zobacz także