Star Trek - Recenzja
Z dużej chmury mały Enterprise.
Kirk, Spock i reszta załogi USS Enterprise stają w obliczu ogromnego zagrożenia ze strony jaszczurzej rasy Gorn, a my jako gracze dodatkowo walczymy z dziesiątkami błędów i niedopracowanych mechanizmów rozgrywki. Star Trek miał duże szanse na bycie udaną grą, lecz okazuje się kolejnym gniotem na licencji filmu, który w ogólnym rozrachunku męczy i nudzi.
Jestem miłośnikiem klasycznych przygód kapitana Kirka granego przez Williama Shatnera i cenię ten serial z całym bagażem kiczu i sztuczności tamtych czasów. Filmowa wersja J. J. Abramsa spodobała mi się jako nowa interpretacja, której przygodowy i pełen akcji format byłem w stanie wyobrazić sobie w przełożeniu na grę komputerową, przez co z niecierpliwością oczekiwałem niniejszej produkcji. Osiem godzin wątpliwej przyjemności uświadomiło mi jak bardzo byłem naiwny.
Akcja toczy się jakiś czas po wydarzeniach z pierwszego filmu z 2009 roku i podobno jest zgodna z kanonem, który kontynuowany ma być w nadchodzącym sequelu. Znani nam członkowie Gwiezdnej Floty Federacji, natrafiają na grupę vulkańskich naukowców, którzy na tajemniczej stacji badawczej testują maszynę zdolną stworzyć nową planetę dla tej wymierającej rasy.
Zostają zaatakowani przez jaszczuroludzi znanych jako Gorn, którzy kradną wynalazek. Jego moc, użyta w nieodpowiedni sposób, może zagrażać wszystkim rasom rozumnym, więc USS Enterprise rusza w pościg za całą flotą wrogich gadów. Sam wątek fabularny nie wydaje się zły, w kilku momentach nawiązuje nawet do klasycznych scen serialu, choćby do odcinka zatytułowanego „Arena”, ale posiada nierówne, nużące tempo i kilka rzucających się w oczy niekonsekwencji narracyjnych.
Zarówno modeli postaci, jak i głosów użyczyli aktorzy filmowej wersji, ale nie zmienia to faktu, że ich wypowiedzi są w większości nieautentyczne, sztuczne i naciągane. Na ekranie ginie tuzin niewinnych osób, a Kirk nawet nie zwraca na to uwagi, Spock zaś chwilę później wtrąca, byśmy przestawili fazery na tryb ogłuszania, gdyż życie każdego cywila jest istotne i nie możemy pozwolić, by komuś stała się krzywda. Modele członków załogi nawet nie podążają wzrokiem za bohaterami, z którymi rozmawiają i wyglądają jak sparaliżowane manekiny. Na palcach od jednej ręki wyliczam sceny, które wydawały się dopracowane i emocjonujące.
„Zarówno modeli postaci, jak i głosów użyczyli aktorzy filmowej wersji, ale nie zmienia to faktu, że ich wypowiedzi są w większości nieautentyczne, sztuczne i naciągane.”
Cała rozgrywka przypomina podróbkę kilku dobrych gier. Kampania umożliwia zabawę w trybie kooperacji, podobnie jak w Army of Two bądź Kain and Lynch, gdzie w razie braku kolegi zastępuje go komputerowy półgłówek. Mamy też lot z unikaniem przeszkód, tak jak w Dead Space, tylko brakuje w nim poczucia kontroli sterowania. Jest również walka statków kosmicznych, ale trwa góra trzy minuty i skończyła się w momencie, kiedy zacząłem się rozgrzewać. Wszystko to zawiera w sobie potencjał, ale ilość głupich niedopatrzeń i zwykłych błędów odbiera całą przyjemność obcowania.
Walka z perspektywy trzeciej osoby, stanowiąca niemal dziewięćdziesiąt procent gry, zawiera lepsze i gorsze momenty. Na samym początku wybieramy, czy interesuje nas styl bardziej otwarty i agresywny, jaki reprezentuje kapitan Kirk, czy też preferujemy subtelne i pacyfikacyjne techniki Spocka. Wybór jest kosmetyczny, ponieważ obie postacie nie różnią się praktycznie niczym i zarówno jeden, jak i drugi, świetnie strzelają i skradają się. Do wyboru mamy całkiem pokaźną liczbę karabinów i strzelb kosmicznych. Integralną częścią rozgrywki jest używanie uniwersalnego narzędzia, jakim jest tricorder. Ta mała czarna skrzynka jest w stanie złamać każde zabezpieczenie i hakować największe roboty bojowe.
Wszystkie opisane wyżej elementy tłamszone są przez atakujące z każdej strony błędy. Przeciwnicy toną w teksturach, sztuczna inteligencja naszego towarzysza nie reaguje na komendy i ma problem z korzystaniem z systemu osłon, a tricorder jak na złość czasami ignoruje widoczne urządzenia i nie chce działać tak jak powinien. Poważniejsze zawieszenia animacji, w wersji konsolowej, potrafią zmusić do wczytania ostatniego zapisu, gdyż nie pozwala na kontynuowanie rozgrywki. System osłon kompletnie nie rozumie się z systemem uników, który ukryty jest pod tym samym przyciskiem - w efekcie czasami zamiast uskoczyć przed rozpędzonym i agresywnym Gornem kończymy przyklejeni do filaru, który ten taranuje razem z nami.
Poziomy zaprojektowane są odpowiednio dla gry akcji z elementami skradania i nie wyróżniają się niczym szczególnym. Zdarzają się utrudnienia w postaci niewidzialnych ścian i zawieszającego się wskaźnika misji, co przedłuża sztucznie rozgrywkę, zmuszając do błądzenia po jednakowych korytarzach. Mimo urozmaiceń krajobrazu, bardzo szybko przyzwyczajamy się do otoczenia i mamy wrażenie, że widzimy te same sektory, tylko w różnych konfiguracjach.
Oprawa audiowizualna nie zachwyca. Muzyka, niezależnie od sceny, cały czas na jedno kopyto napędza wrażenie „epickości”. Jakość tekstur otoczenia na niektórych elementach jest zadowalająca, ale wyraźnie gorzej sprawują się na modelach postaci. W przerywnikach filmowych kamera zbliża się do pyska Gorna, którego tekstury są tak niskiej rozdzielczości, że widzimy tylko zbitek różnych zielonych pikseli, a nie przerażającą facjatę. Nie ma również żadnego filtru obrazu, więc widoczne są niedoskonałości, a całość wydaje się bardziej sztuczna i tekturowa.
Możliwość grania w trybie kooperacji nie ratuje tego tytułu, ponieważ jedyną różnicą jest to, że padamy ofiarą tych samych błędów i niewidzialnych ścian w dwie osoby. Pozostawałem naiwny do samego końca, licząc, że finał opowieści będzie satysfakcjonujący - zderzyłem się ze ścianą, gdy ostatni film najzwyczajniej przerwał się bez jakiejkolwiek konkluzji i wyskoczyły napisy końcowe. Epilog w postaci nagrania „Dziennika pokładowego kapitana” tylko rozzłościł, zamiast nagrodzić wysiłek przebrnięcia przez tę grę.
Star Trek nie jest niczym więcej jak kiepską, kosmiczną grą akcji, nieumiejętnie kopiującą mechanikę innych produkcji z minimalnym wykorzystaniem potencjału wszystkich aktorów ekranizacji. Liczba błędów potrafi momentami mocno irytować i nagle uświadomiłem sobie, że zamiast czerpać przyjemność, siedziałem spięty i wściekły, że znów coś nie działa. Scotty, teleportuj mnie z dala od tej produkcji.